ON i ja...
zacząć od miłości...
dodane 2010-11-29 16:51
„Piekło to niezgoda na miłosierdzie Boga, to utrwalone nieprzyjmowanie prawdy o sobie. Czyż nie ma pośród nas takich osób, które uparcie i niezachwianie twierdzą, że nic złego nie uczyniły? Można się w takiej postawie nieodwracalnie utwierdzić.” - O. A. Pelanowski
Dokładnie. Właśnie tak patrzę, nie bez obawy, na spotkanie z Bogiem. Zwłaszcza w kwestii nieprzyjęcia prawdy o sobie. Ktoś tu zapytał mnie, czy jestem prawdą? Nie jestem. Chciałabym ją poznać, choć pewno Bóg wie, że bez doświadczenia bliskości JEGO Miłosierdzia nie byłabym w stanie jej przyjąć. Może dlatego odkryje ją dopiero, gdy stanę z NIM twarzą w twarz?
Często drugi człowiek pomaga mi w odkrywaniu prawdy o mnie. Jestem przekonana jednak, że gdyby zapytać dwóch różnych moich znajomych, co myślą o mnie, zwłaszcza kogoś, kto mnie nie lubi i tego, kto darzy mnie jakąś tam sympatią, okaże się, że znają dwie różne osoby. ;o)) Nieważnym jest, co inni myślą o mnie, choć ich postrzeganie, zwłaszcza mojej negatywnej strony, może być cenne. Nie obrażam się, gdy ktoś mówi mi „prawdę” (swoją), nie zawsze jednak potrafię się z nią zgodzić. Wtedy albo staram się wytłumaczyć, albo po prostu milczę. Czasem może się jednak okazać, że to BÓG działa przez drugiego człowieka, by odsłonić rombek prawdy o mnie...
Sama też jestem wyczulona na słabości innych (belferska przypadłość). One nękają każdego, jako i mnie. Bóg kocha wszystkich, nawet tego, którego słabości w jakiś sposób mnie ranią. Takie patrzenie bardzo mi pomaga w chwili, gdy czyjąś ocenę, jakieś działanie odbieram w sposób krzywdzący.
Dlatego chyba jednak najważniejszym jest, by nade wszystko umiłować Boga. I uczyć się patrzeć z miłością na siebie i innych. Wtedy żadna słabość, zło, grzech nie będą dołować, gorszyć. A wtedy, gdy ON pokaże mi jaka naprawdę jestem, a ja będąc przekonana, że taką mnie kocha, będę umiała tę prawdę przyjąć.
Panie, chcę Cię kochać, ale widzisz, żem człek słaby....