ON i ja...
ideał świętego?
dodane 2010-11-04 14:37
Pan Bóg nie żąda ode mnie religijnych fajerwerków. Świętość nie polega na tym, by robić coś przed światem, by zostać zauważoną, docenioną, szanowaną. Nie na tym, by robić coś przed samą sobą, by poprawiać swoje notowania we własnych oczach. Świętym nie jest ten, kto modli się na akord, zalicza spektakularne praktyki religijne, rozlicza się z ich ilości, trąbi o nich przed światem.
Do świętości kroczy się drogą ciągłej wewnętrznej walki ze swoją słabością, którą wcześniej trzeba rozeznać, zauważyć. To pokochanie siebie z tą słabością, a nie udowadnianie sobie i innym, że jestem już prawie święta.
Może właśnie walka z moją słabością jest głównym kierunkiem mojej drogi do świętości? Zwłaszcza, gdy jest powodem czyjejś niechęci, odrzucenia. Niezrozumienia… Co w tej walce nie pomaga, wręcz przeciwnie - buntuje i boli. Ale zapewne i oczyszcza.
Święty, to ten, który wykorzystuje sytuacje, by umierać sobie. Zgadza się na poniżenie, upokorzenie w imię większego dobra. Potrafi zamilknąć i nie dochodzić swoich racji.
Do świętości dochodzi się podejmując się codziennych obowiązków, nawet jeśli nikt ich nie widzi i nie docenia. Przez rzetelność w ich wykonaniu. Przez skromność, cichość i zgodę na niezauważenie.
No to mam swój ideał świętego… a ja właśnie zgubiłam kartkówki z mojej klasy i zupełnie nie mam pomysłu, gdzie je położyłam. Przeszukałam już wszystko… no i wiem, że do ideału nauczyciela, w dodatku świętego baaaaaardzo mi daleko. Całe szczęście, że Pan Bóg mnie taką kocha….
PS właśnie znalazłam kartkówki, ha! pewno św. Antoni miał w tym swój udział - od wczoraj mu zawracałam głowę ;)