ON i ja...
umieranie ożywiające...
dodane 2010-11-02 14:47
Skoro tyle dziś o umieraniu dołożę i ja coś swojego. Te myśli towarzyszą mi od jakiegoś czasu…
Umieram sobie:
- gdy bez protestu przyjmuję to, co jest mi niewygodne
- gdy doświadczam czyjejś obojętności
- gdy mój wysiłek i trud jest niezauważony
- gdy nie bronię się, kiedy ktoś zarzuca mi brak dobrej woli
- gdy powstrzymuję się od udowadniania swojej niewinności
- gdy nie buntuję się wobec bezpodstawnych oskarżeń
- gdy bez chęci odwetu akceptuję fakt bycia dla kogoś „nikim” lub tego, że ktoś mnie nie lubi
- gdy nie upominam się, kiedy jestem w czymś pomijana
- gdy w milczeniu znoszę to, że ktoś nie zauważy mojej niespodzianki
- gdy nie zwracam komuś uwagi, że robiąc coś bezinteresownie spotykam się z roszczeniami
- gdy zgadzam się z JEGO wolą, zwłaszcza wtedy, gdy diametralnie się różni od mojej
- gdy poznaję trudną prawdę o sobie, no i zgadzam się z nią…
I pewno jest mnóstwo jeszcze innych okazji, by umierać sobie, by przyjmować w cichości niesprawiedliwość, cierpienie i ból. Bo to umieranie może okazać się moim czyśćcem, moją drogą wiodącą mnie do zjednoczenia z Bogiem. To takie „umieranie ożywiające”…