ON i ja..., szkolne zamyślenia
nie lubię takich chwil...
dodane 2010-10-01 15:54
Po wczorajszym niemiłym, choć nie aż takim dramatycznym, incydencie na katechezie w klasie piątej, gdzie jedna z uczennic nie życzyła sobie czwartej osoby w swojej grupie, motywując, że z pozostałymi nie da się dogadać, dziś przed lekcjami podeszła do mnie babcia, która dziewczynkę wychowuje (dość skomplikowana sytuacja rodzinna). Podniosła mi ciśnienie zarzutami o to, że śmiałam zwrócić dziewczynce uwagę, a była to uwaga w stylu: „być może to właśnie Twój problem?”, zarzuciła mi również, że o incydencie poinformowałam wychowawcę, i to że czepiam się spowiedzi. Ostatecznie babcia stwierdziła, że jak tak dalej będzie (to był pierwszy incydent z tą uczennicą), to pójdzie do proboszcza i wypisze dziecko z religii. Na co jej odpowiedziałam: „proszę bardzo” i odeszłam.
Jednak rozmowa przed wejściem do szkoły z babcią, potem z dziewczynką, której chciałam wyjaśnić, że jest nieuczciwością przekazywanie nie do końca prawdziwych informacji, takich półprawd, bardzo mnie zirytowały. Nie mogłam dojść do siebie przez kolejne lekcje. Z trudem uśmiechałam się, musiałam się pilnować, by nie podnosić głosu na uczniów. Byłam bardzo podminowana i rozdrażniona.
Dopiero spotkanie z dzieciakami, które przygotowują się do Konkursu Biblijnego nieco mnie uspokoiło.
Za każdym razem, gdy uniosłam głos, albo irytowałam się kimś prosiłam Boga, by mi pomógł się wyciszyć. To był plus całej tej sytuacji – skierowała moje myśli ku Bogu i uświadomiła mi, że nad uczuciami nie zapanuję sama, że On musi mi pomóc…
Panie, to był trudny dzień, a niewiadomo co jeszcze ta sytuacja przyniesie, zrób tak, by było dobrze dla wszystkich…