ON i ja..., szkolne zamyślenia
kilka migawek z ostatniej lekcji...
dodane 2010-09-15 17:02
Ten temat powtarzałam dziś czerty razy, we wszystkich klasach piątych. W trzech klasach był czas, by zakończyć katechezę modlitwą, zaśpiewać dwie piosenki. Nawet pomyślałam sobie, że w końcu te lekcje spokojniej biegną. No, ale przyszła kolej na ostatnią lekcję, zresztą w mojej klasie.
Już modlitwa na rozpoczęcie się przedłużyła, gdyż niektórym nie za bardzo chciało się kreślić nabożnie znak krzyża.
Łukasz! Nie rozmawiaj!
Sylwek, nie odwracaj się i nie zaczepiaj Łukasza!
Sandra, nie rysuj już!
Schowaj te kredki, Beata!
Darek, nie rozumiem, o co mnie pytasz?
Sylwek, a Ty co robisz? (właśnie zjechał z krzesła pod stół, tak, że na krześle oparła się głowa)
Daria, może byś posłuchała, co Dominik ma do powiedzenia? (w momencie udzielania odpowiedzi na pytanie, reszta klasy uznała, że może sobie porozmawiać)
Kiedy udało mi się ustalić, że Bóg z miłości zesłał swojego Syna, abyśmy mogli kiedyś spotkać się z Nim w niebie, że On tego bardzo pragnie i że dzięki śmierci Jezusa mogliśmy przyjąć chrzest, możemy oczyszczać serca w spowiedzi (to było powtórzenie z ostatniej lekcji), Łukasz wypalił, że nie chodzi do spowiedzi, nawet nie pamięta, kiedy był ostatnio, na co Sylwek mu zawtórował, że on do kościoła też nie chodzi, bo się tam nudzi, Sandra nie mogła być gorsza, więc odpowiedziała, że też dawno w kościele nie była. Oczywiście wszystkie odpowiedzi padły z uśmiechem na twarzy i lekkim zadowoleniem…
Beata, prosiłam, byś nie zajmowała się rysowaniem.
Kinga, schowaj to Bravo! (tu kilka uwag pod adresem tyle co schowanej do tornistra gazety)
A co nie możemy już czytać gazet? – zapytała Ola
Zapiszcie temat (do końca lekcji zostało 15 minut): ”Jesteśmy powołani do życia wiecznego.”
Kinga co ty teraz piszesz? Liściki?
No to zaśpiewajmy piosenkę, której uczyliśmy się ostatnio „Z wielką ufnością i spokojem, moje serce w Tobie odpoczywa, jak dłoń w dłoni przyjaciela” No, Panie Jezu, moje serce na pewno na tej lekcji nie odpocznie - podniesiony głos, powtarzane uwagi, choć emocje jeszcze dość spokojne… (to był jedyny moment, kiedy dzieciaki aktywnie brały udział w lekcji, niestety dość krótki)
Sylwek, odwróć się w moją stronę...
Tymek (to nowy uczeń – świadek Jehowy, chce być z klasą na religii – nie zabraniam). Jeśli chcesz być tu z nami to nie możesz rozpraszać klasy. (właśnie wciągnął na swoje kolana kosz na śmieci, bo chciał wyrzucić resztki po zatemperowaniu wszystkich chyba kredek, które miał w piórniku).
A proszę pani, czy w czwartek już będziemy śpiewać na Mszy? – jeszcze nie, dopiero po poniedziałkowym spotkaniu – no to ja teraz jeszcze nie przyjdę na Mszę (szkolną), bo mnie się podoba, jak mogę śpiewać – odpaliła Ola.
Jakaś rozmowa o powołaniu, zdolnościach, zainteresowaniach, o miłości i życiu wiecznym prowadzona w zawrotnym tempie. Przerywana zresztą ciągłym zwracaniem komuś uwagi i zadawanymi pytaniami, nie zawsze mądrymi. Czy cokolwiek z dzisiejszych słów w nich zostanie?
Potem notatka. To kolejna trauma w tej klasie…
W końcu poprosiłam, by dzieci wstały (a po co? padło gdzieś z tyłu sali), zrobiliśmy znak krzyża, zadzwonił dzwonek.
Przy wyjściu z klasy podeszła Daria i wręczyła mi obrazek: „Dla pani Oli” z takim ślicznym zwierzakiem. Oczywiście byłam pewna, że dzieło powstawało na lekcji… no i rozbroiła mnie tym całkowicie...
No cóż, ot i cała moja wychowawcza klasa.
Panie Boże, jeśli Ty nie zadziałasz, ja nie wskóram w niej niczego.