ON i ja...
bezsilne znużenie...
dodane 2010-08-07 10:45
Zwykłość, przeciętność, normalność. Z każdym wakacyjnym dniem, w którym podjęłam się pewnych postanowień, widzę, jak zaczynają mnie nużyć, jak łatwo zniechęcają mnie. Cieszyły, gdy się ich podejmowałam. Teraz muszę się przełamywać. Wzrasta we mnie pokusa rezygnacji, nawet z codziennej Mszy, gdy sytuacja mnie zmusza, by pójść rano. Widzę również jak to znużenie sprzyja rozproszeniom.
Dlaczego tak się dzieje? Czy to sprawiają zawiedzione oczekiwania sensacyjnych doświadczeń, odczuć, wydarzeń, spektakularnych owoców? Myślę, że ich nie miałam. Chciałam tylko, by więcej wolnego czasu lepiej wykorzystać. Bo w roku szkolnym brakuje mi go i z wszystkim się spieszę. A tu okazuje się, że trudno zlikwidować z siebie to poczucie pośpiechu. Chociażby dziś – nie spieszyło mi się, a po Mszy chciałam już szybko wychodzić, czułam takie napięcie, że dokądś mi śpieszno. Wtedy musiałam sobie uświadomić, że tak nie jest.
Czemu ma to służyć? Może łapanie się na swojej ograniczoności bardziej pobudza moje wołanie o pomoc? Uświadamia moją bezradność i obnaża moje słabości? Pokazuje mi, jak mało we mnie miłości wobec Boga? A może o to przełamywanie chodzi? Może to ono mnie bardziej ku Bogu przybliża? Może w ten sposób jedynie mogę MU pokazać, że jednak trochę mi na NIM zależy… Dziś te przemyślenia towarzyszyły mi na Mszy, w momencie gdy pochwyciłam się na tym, że w ogóle nie wiem, co się dzieje wokół.
Wiara przechodzi różne etapy. Może mój to właśnie ten, w którym mam Bogu pokazywać, że mi na NIM zależy poprzez codzienne przełamywanie swojego lenistwa, wygody, znużenia, zniechęcenia. Bym uczyła się rezygnacji z poszukiwania własnej przyjemności, zadowolenia (zwłaszcza z siebie ;) . Może to niezadowolenie, brak satysfakcji, a zwłaszcza poczucie bezsilności bardziej rzucają mnie w JEGO objęcia?