ON i ja...
zainspirowane pewnym wpisem na blogu...
dodane 2010-05-26 16:54
„Oszołomieni olśniewającymi osiągnięciami intelektu w nauce i technice, nie tylko trwamy w przeświadczeniu, że jesteśmy panami ziemi; jesteśmy przekonani, że nasze interesy i potrzeby stanowią najwyższą miarę tego, co dobre i złe.
Wygoda, zbytek, sukces nieustannie nęcą nasze apetyty, wypaczając obraz tego, co konieczne, choćby nie zawsze przez nas pożądane. Łatwo przez nie utracić zdolność dostrzegania wartości. Korzyści są wiernymi towarzyszami człowieka ślepego na wartości, wyznaczają ścieżki i stają się na nich jego przewodnikiem"
(wpis z dnia dzisiejszego)
[A.J. Heschel, Bóg szukający człowieka. s.49]
Pozwoliłam sobie, nie pytając o pozwolenie, zacytować te słowa. Ostatnio gdzieś podobny problem nurtuje moje serce, choć nie dotyczy spraw materialnych, świata jakichś wartości, a relacji z innymi ludźmi.
Widzę w sobie i wokół, jak chora relacja jest w stanie zdominować całe życie. Jak zaślepia na to, co człowiek posiada. Jak wręcz prowadzi ku pożądaniu owocu zakazanego. Jak dąży do niego za wszelką cenę, nawet za cenę relacji z najbliższymi. Jak szuka pretekstów, by pobyć w bliskości tego człowieka. Hołubi go, przy okazji niszcząc go. Uspokaja się, że to bezpieczna relacja. Jak znajduje wiele usprawiedliwień dla nielogicznych decyzji. Dochodzi do tego, że całe życie swoje człowiek układa kierując się tą relacją. W końcu ten człowiek staje się celem samym w sobie i najważniejszym w życiu, choć z wypowiadanym hasłem, że tego chce Bóg, że ta relacja prowadzi mnie do Boga.
Czy aby na pewno? Czy to nie zaprzepaszcza prawdziwemu powołaniu? Czy to przypadkiem nie egoizm jest przewodnikiem? Czy człowiek nie szuka jedynie potwierdzenia swojej wartości? Czy goniąc za ochłapami nie ma czasu na to, by odkrywać w sobie to, co naprawdę cenne i wartościowe? Zaślepiony urojonym celem goni za śmieciami...