Inaczej?
dodane 2010-01-21 22:25
Relacja w necie jest inna niż w realu. Zarzuca się jej sztuczność, nieprawdziwość, zranienia. Ludzie inaczej rozumieją napisane literki i emotikonki, powstają bezpodstawne nadzieje, złudzenia i kolejne rany.
Zgadzam się całkowicie - i jednocześnie z całej siły protestuję :-)
Relacja w necie - prawdziwa relacja - jest czymś bardzo trudnym. Zwłaszcza, jeśli nie ma podparcia w kontakcie realnym. Nie można przecenić spotkania, choćby krótkiego. Zobaczenia człowieka, jego twarzy, gestów, usłyszenia głosu.
Literki w mailu i komunikatorze to bardzo mało, jeśli się kogoś nie zna. Tym bardziej emotikonki, które niosą często podwójną informację. Jedną obrazkową, drugą zapisaną słownie. Można je zrozumieć opacznie.
Można się w necie otworzyć - nawet bardzo. Bardziej niżby człowiek chciał. Anonimowość (często złudna), możliwość ukrycia emocji czy przerwania rozmowy pod byle pretekstem bardzo to ułatwia. Czasem potem się tego żałuje...
Ale jednocześnie warto nie mieć złudzeń. W realu również można pomylić znaczenie słów i gestów. Wylewność, przytulenie, telefony nie muszą znaczyć nic. Ludzie są bardziej i mniej ekspresyjni, mają różne temperamenty. Jeden będzie podskakiwał i wysyłał całusy, drugi będzie stał sztywno, skrępowany, najwyżej coś odburknie...
W realu wcale nie mniej łatwo powiedzieć za dużo. Wystarczą trudne emocje, czyjaś życzliwość a może zwyczajnie chęć słuchania. Nie na darmo bardzo dużo o ludziach można się dowiedzieć w pociągu, w autobusie... Anonimowość kontaktu, który w założeniu skończy się za kilka godzin kusi.
Tylko myślę, że jeśli ktoś mówi o sobie - czy to w realu, czy w necie - to znaczy, że tej rozmowy, tej otwartości, tej bliskości potrzebuje. To nie jest wyskok, ewenement, coś co we mnie się nagle znalazło z innego człowieka. To jestem ja. Ta sama w realu i w necie.
Oczywiście - można się zachowywać inaczej. Nawet skrajnie inaczej. Można kogoś grać - i na osobę grającą trafić. Dlatego tak cenny jest kontakt realny. Ale nie każdy, kto się zachowuje inaczej, gra. Czasem jest po prostu tak, że w codzienności nie ma odwagi być sobą. Czasem przygniatają stereotypy, spojrzenia tych, którzy mnie znają od wieków i wszystko już wiedzą. Czasem bardzo trudno przełamać siebie i opinię, którą się ma.
Czasem trzeba doświadczeń - nawet lat doświadczeń - siebie jako "innego człowieka" i reakcji ludzi na tego "innego człowieka", by się okazało, że można zmienić także to, co realne. Real nie musi stracić na kontaktach wirtualnych. Może na nich zyskać. Bardzo zyskać.
Nie musi powiększać samotności.
Czasem trzeba lat, by dotarło, że moje przekonanie na temat tego, jak mnie widzą inni, nie ma nic wspólnego z rzeczywistością, a kompleksy nie mają racjonalnych podstaw. Problem w tym, że dojście do takiego wniosku wymaga relacji z drugim człowiekiem. Jednym, drugim, trzecim, dwudziestym... W sumie wszystko jedno, czy taka relacja jest całkowicie realna, czy w części odbywa się w necie. W pewnym momencie to tylko kwestia sposobu komunikacji.
A sytuacja, gdy się powiedziało zbyt wiele... Słów napisanych - wypowiedzianych - cofnąć nie można. Człowiek spotkany w pociągu też się może okazać kimś bardzo ważnym, kimś kogo za dwa dni spotkam w zupełnie innej sytuacji. Paradoksalnie jedyną sensowną reakcją jest... przemilczeć. A jeśli kogoś to zatruwa za bardzo, to... odsłonić się bardziej. I zapytać wprost, jak moje słowa zostały odebrane.
Ucieczką można stracić bardzo wiele. Przede wszystkim relację z człowiekiem, który miał nieszczęście usłyszeć zbyt wiele...
Podsumowując: nie odważyłabym się na coś takiego, jak pomoc psychologiczna via mail obcemu człowiekowi. Faktem jest, że bardzo trudno w tekście pisanym przekazać wszystkie niuanse tego, co ma się w głowie. Zwłaszcza, jeśli tekst rodzi się w trakcie pisania, pod wpływem emocji, i nie wiadomo kto czyta. To jest olbrzymie ograniczenie netu i tylko połowicznie pokona go komunikator głosowy czy kamerka.
Ale nie zgadzam się ze stwierdzeniem, że relacje, które zaczynają się w necie, są bardziej niebezpieczne (mogą przynieść więcej bólu) niż realne. Powiedziałabym, że jest wręcz odwrotnie. Real wzmacnia więź, zdrada boli bardziej. Chyba oczywiście, że realna relacja jest słabsza...
I nie wydaje mi się, żeby człowiek w necie robił coś, czego w nim nie ma. Może zrobić coś, czego by nie zrobił w realu, bo hamuje go obyczaj, obawa, presja społeczna, tysiące innych czynników. Może wejść w coś z głupoty, przez pomyłkę, z naiwności, z ciekawości - ale ten stan mija, zwykle można się wycofać. Jeśli ktoś coś uporczywie robi w necie, jeśli go tam ciągnie, to znaczy że znajduje tam coś dla siebie bardzo ważnego. Coś, co rozpoznaje jako dobre, choćby nawet było opakowane w wielkie zło. Zaspokaja jakieś pragnienie.
Pragnienia są dobre. Warto je znać :-)