Gdy Bóg staje się centrum życia
dodane 2010-01-09 21:43
Jest taki moment, gdy nagle zaczynają się sypać relacje. Te wieloletnie, koleżeńskie, czasem przyjaźnie... Gdy już nie bawią rozmowy, które kiedyś były normalne. Gdy przestaje być o czym rozmawiać, bo zakres zainteresowań się rozbiegł. Bardzo mocno rozbiegł...
Można być razem, ale to już nie bawi. Nie pijesz, nie śmiejesz się z dowcipów, nie tańczysz w Wielkim Poście... Zaczynasz widzieć ostrzej, także błędy, obojętność, zło... To dotąd przeoczane... Nikt Cię nie odpycha, a jednak jest nie tak. To nie oni odeszli, to ja odskoczyłam o lata świetlne.
Podobnie zmieniają trudne doświadczenia. To, co człowiek w sobie nosi, a czego nie sposób wypowiedzieć, czego nikt nie słucha - a jeśli wysłucha to nie zrozumie... Zaczyna się należeć do innego świata...
Wydaje mi się, że to wraca, choć nie miałam okazji tego sprawdzić wprost. Pewnie nigdy nie będzie tak samo, ale wraca radość ze zwykłych kontaktów i zdolność rozmowy o rzeczach błahych, codziennych. Można przyjąć człowieka takim, jaki jest...
Trzeba okrzepnąć by scalić swoje światy - nowy i stary, ale już przemieniony.
Kiedyś słyszałam: oddaj to co przeszkadza, Bóg Ci to wróci przemienione. To jest prawda. I to jest piękne, gdy zaczyna mieć sens wszystko, co przeżyłam, i zamieniać się w dobro. To bardzo szczególna radość... :-)