Tekst o zakłamaniu ;-)
dodane 2009-06-09 06:54
Ten z Zeszytów Karmelitańskich ;-) wzbudził mój bardzo głęboki sprzeciw. W jednym zasadniczym punkcie. Oni mają rację co do faktów. Bardzo głęboką rację. Tylko...
Tylko matka, której rodzi się niepełnosprawne dziecko i która decyduje się na całodobową nad nim opiekę z pewnością "zdradza samą siebie". Może być tak, że zdradza swoje pragnienia. Może być tak, że rezygnuje z siebie dla kogoś bliskiego, dla jego dobra.
Pewnie, dobrze by to nie było permanentne. Pewnie, dobrze, by ona sama też się w tym jakoś zmieściła. Ale sam fakt rezygnacji, daru z siebie - jeśli nie został wymuszony, jeśli wynika z miłości, nie czystego obowiązku, jeśli doskonale wie, z czego rezygnuje, i to akceptuje, jest nie zdradą samego siebie, ale afirmacją własnej wolności.
Ostatecznie Chrystus - według tego artykułu - zdradził samego siebie.
Służenie innym i dbanie o innych przy jednoczesnej zgodzie na to, by ci inni nas ranili, lekceważyli, upokarzali, zdradzali – to właśnie jest zawiedzenie siebie, brak dbałości o siebie, brak miłości do siebie.
Ja się z tym cytatem głęboko zgadzam. Można tak wykrzywić miłość, że pozwoli sobie wejść na głowę, krzywdząc i nas samych i drugiego, którego demoralizuje. Można to zrobić z lęku przed utratą człowieka, przed jego protestem, odrzuceniem. Można oddać siebie, bo się siebie nie ceni, zgodnie ze zdaniem (z Jonasza Kofty chyba): Używaj mnie, używaj, wtedy jestem szczęśliwa, jak biała piana z piwa. Można być tak "szczęśliwym" (to bardzo kalekie szczęście, ale czasem jedyne znane...) i tracić siebie, zdradzać siebie.
Ale tego problemu nie załatwi się jednym artykułem, uświadomieniem. Nikt przy zdrowych zmysłach nie zrezygnuje z namiastki szczęścia, jeśli nie ma przynajmniej obietnicy, nadziei na szczęście większe. Jeśli nie doświadczy miłości, bycia kochanym za nic.
"Zeszyty" mówią o patologii. Ale zawsze gdzieś w tle jest pytanie o motywacje i dobro. Bo czasem zgoda na to, by inni nas ranili, lekceważyli, upokarzali (może nie tyle zgoda, co brak oporu wobec zła) może być wyrazem miłości i nie mieć nic wspólnego z opisaną wyżej postawą.
Nie zwalnia mnie to z ciągłego myślenia, czuwania, kontrolowania skutków działań. Jeśli przebaczenie nie pomaga, czasem potrzebne są konsekwencje. I na odwrót. Punktem wyjścia musi być miłość drugiego człowieka i dobrze pojęta miłość samego siebie. Ale nie negowałabym żadnego z tych rozwiązań.
I w końcu. Czasem w człowieku oba warianty się mieszają. Można w imię "leczenia" zabić w sobie całe dobro, niektórzy terapeuci tak robią. A można powoli przetwarzać, przebudowywać motywacje, uczyć się być wolnym nie zmieniając istotnie zachowań, jedynie je korygując. Mając świadomość, że nie zawsze i nie do końca motywacje są takie jasne i piękne, ale starając się je uwalniać, by powodowała mną miłość, nie strach.
Zawsze to jest pytanie: jak...
Rozumiem, że tekst w Zeszytach Karmelitańskich dotyczy stanów jakoś patologicznych. Ale literalne jego zastosowanie prowadzi do pełnego obrazu źle rozumianej asertywności. JA CHCĘ. Ja nie mogę zdradzić samego siebie, więc nie dam z siebie niczego, co mnie jakoś kosztuje...