Po co się studiuje teologię?
dodane 2008-11-08 12:04
Czytam notkę z obrad Rady Naukowej KEP.
Fakty są takie:
1. coraz mniej młodych ludzi chce studiować teologię;
2. jeśli wybierają uczelnie kościelne, to raczej studia kierunkowe - związane z mediami, rodziną czy kulturą;
3. mniej niż połowa dzisiejszych studentów teologii chciałaby zostać katechetami;
4. obecni studenci teologii widzą swoją rolę w innych obszarach: w pracy społecznej, socjalnej, kulturowej;
5. coraz większa liczba studentów teologii w Polsce podejmuje pracę w strukturach nie związanych ściśle z Kościołem
Komentarze chwilami mnie śmieszą, bo brzmią jak zaklinanie rzeczywistości, jak na przykład ten do niechęci do pracy w katechezie: "może to wynikać z faktu, że obecnie istnieje już wystarczająca liczba odpowiednio przygotowanych katechetów". Jasne, a: a) niskie płace; b) niski prestiż (nawet wśród nauczycieli); c) duża odpowiedzialność i obciążenie już się nie liczą?
Nie dziwi mnie, że młodzi ludzie wybierają raczej studia kierunkowe, a nie ogólnorozwojowe. Po ich skończeniu chcieliby zapewne pracować i zarabiać, móc utrzymać rodzinę itd. Studia, które nie dają zawodu rodzą konieczność zdobywania go później lub równolegle. Odpowiedzialność za swoje życie powinna raczej cieszyć, niż martwić.
W końcu: studenci teologii wybierają pracę w strukturach niezwiązanych ściśle z Kościołem - w pracy społecznej, socjalnej, kulturalnej, zapewne także w mediach. I tutaj ta nadzieja, że młodzi teologowie słowem a przede wszystkim własnym przykładem będą przekazywać chrześcijańskie wartości w różnych środowiskach pracy wydaje mi się nieco skażona.
Po pierwsze: szkoda, że liczy się dopiero na studentów teologii, a nie na wszystkich chrześcijan. Po drugie (i to jest pozytyw): nie da się ukryć, że w wielu z tych miejsc obecność ludzi znających Kościół może przynieść wielkie owoce. Po trzecie jednak: nie mogę zapomnieć wołania do Kościoła o zagospodarowanie świeckich teologów.
To, że młodzi ludzie idą do pracy w strukturach niezwiązanych z Kościołem może równie dobrze wynikać z ich pragnień i planów, jak i z faktu, że Kościół dla tych ludzi nie widzi miejsca, poza katechezą. Nie każdy chce być nauczycielem, z powodów jak wyżej.
Wołanie: znajdźcie dla mnie miejsce zawsze mnie nieco irytowało. Miałam ochotę powiedzieć: może warto samemu poszukać? Ale z drugiej strony nie można ignorować faktu, że wykształceni świeccy teologowie w Polsce czują się Kościołowi niepotrzebni. Zresztą, czy tylko się czują, czy naprawdę nie ma pomysłu, co z nimi zrobić?
Jeśli tak, może warto od razu tak kształtować program studiów, by przygotowywał młodych ludzi do tego, że jedynie ułamek z nich będzie rzeczywiście zajmował się w życiu teologią, a reszta będzie pracować w dziedzinach pokrewnych?
Może warto zbudować studia teologiczne na zasadzie drzewa: wspólny trzon teoretyczny, później specjalizacje: ściśle teologiczne (z ograniczoną liczbą osób studiujących, adekwatną do zapotrzebowania), ale i właśnie medialne, kulturalne, społeczne, prawne, ekonomiczne, zarządzania...
Jeśli celem jest wysłanie tych ludzi w świat, by głosili Chrystusa w zwykłych miejscach pracy, to trzeba ich do tego przygotować.