Łaska wiary
dodane 2008-09-19 07:32
Kilka razy podchodziłam do powiedzenia tych kilku zdań o sobie. Co mi się nagle stało? Nic, mało ważne...
***
Ale faktem jest, że moja wiara nie jest owocem wychowania. Właściwie nie wiem, czego jest owocem... Bo przecież początki (w tej 5-6 klasie podstawówki) to było:
a) towarzystwo koleżanki (inaczej bym w ogóle przestała chodzić na religię)
b) zaskoczenie, że ona z matką chodzą w niedzielę do kościoła
c) uporczywie w 6 klasie sprawdzana lista w formie: jestem (bo "nie ma mnie" trudno odpowiedzieć) / byłam lub nie byłam (na Mszy niedzielnej) / mam lub nie mam (zeszyt)... Konsekwencji czy uwag nawet za niebycie nie było żadnych, a jednak ile można odpowiadać "nie"? Głupio, kłamać też...
d) zwyczajne zaciekawienie i wciąganie w pojedyncze aktywności (nieregularne) w parafii
e) i w końcu ten Wielki Piątek w 7 klasie, na którym byłam po raz pierwszy w życiu i podejrzewam, że znów głównie z ciekawości, co to jest i jak wygląda... dopiero to spowodowało, że zaczęłam się pojawiać na niedzielnej Mszy Świętej. Nawiasem mówiąc, znacząca była wcale nie męka, a jej bardzo konkretny element - upokorzenie. Przeze mnie. Przecież nie mogę tego komuś robić, to boli! Wystarczyło...
Tylko gdyby nie to wszystko wcześniej, to po pierwsze, by mnie tam nie było, a po drugie, mogłabym nie wpaść na to że do zmiany jest przede wszystkim kwestia Mszy Św.
***
Więc proszę mi nie mówić, że to są rzeczy bez znaczenia, że nie mamy wpływu itd. Bez tych kamyków wcześniej nie byłoby głazu Wielkiego Piątku.