Dlaczego powstanie?
dodane 2008-08-02 08:39
Dlaczego cała Polska ma świętować Powstanie Warszawskie? - to pytanie łazi po mnie cały wczorajszy dzień.
Warszawa - tak. Warszawa przedwojenna praktycznie nie istnieje, miasto zostało zmiecione nie tylko z ziemi, ale i z pamięci. Od niedawna dopiero pojawiają się lokalne odwołania do czasów "sprzed potopu" czyli sprzed wojny. Zresztą nie jest to proste, skoro miejsc już nie ma - nie ma placów, ulice jeśli są, biegną inaczej, główne arterie zmieniły się w uliczki dojazdowe, porozcinane na kilka kawałków. Jak odwoływać się do czegoś, czego już fizycznie nie ma?
Powstanie stało się tym, co świadczy o tożsamości miasta. Ktoś niedawno napisał: mitem założycielskim, dodam: jasnym dla młodych. Nie da się o nim w Warszawie nie pamiętać, na przykład mieszkając w Śródmieściu czy na Woli, gdzie co kilkaset metrów jest tablica: Tu zamordowano 100 czy 1000 osób... Tu bronił się batalion... Tu jest kanał, którym przechodzili... Część z nich wyszła na Mokotowie, w parku, wprost na niemiecki oddział.
W ścianie katedry nadal tkwi gąsienica niemieckiego czołgu.
W tym mieście chodniki są cmentarzami. Ruin w latach 50-tych nawet nie rozbierano, zasypano prowizorycznie ziemią, jako dziecko zjeżdżałam z nich na sankach. Na części stoją domy. Jeszcze w latach 80-tych stały prowizorycznie kryte dachem sczerniałe resztki kamienic, w których przecież ktoś wtedy mieszkał.
Ale święto narodowe? Czy wystarczy fakt, że najświeższe? Koniec II wojny światowej świętować trudno. Jeśli przyjąć, że było to zwycięstwo i powód do radości, nie sposób pominąć wszystkich, którzy się do tego przyczynili. Ale też: co tu świętować - początek kolejnej niewoli? Początek represji?
W naszym kraju nie ma historii, jest polityka historyczna. Jeśli uznać, że Polska do 1989 roku nie istniała, ostatnim zrywem tego kraju, narodu było właśnie powstanie. A po nim już nie wiadomo co - zależy od fazy politycznej. Nie ma punktu wspólnego.
Ale nie da się ukryć, że opanowanie mediów przez powstanie warszawskie jest też wyrazem totalnego warszawocentryzmu. Spokojnie, na Warszawie świat (ani nawet Polska) się nie kończy...