Wychowanie do różnorodności
dodane 2008-03-29 09:36
Ostatnio trafiłam na kilka osób, które mówiły o nacisku społecznym na uczestnictwo w życiu Kościoła. Ludzi, których w dzieciństwie presja otoczenia zmuszała do chodzenia do Kościoła czy na religię, "bo mnie/nas uznają za xxx". Dziś są od Kościoła daleko, choć czasem szukają.
Ten problem bywa poruszany w kontekście religii w szkole. Wyrzucenie jej ze szkół niczego jednak nie załatwi. Jeden z komentarzy, który usłyszałam, stwierdzał: "na religię (przy parafii jeszcze) chodziła cała klasa, bo kto nie chodził, był uznawany za komunistę". Trzeba by zakazać ujawniania przekonań w jakiejkolwiek kwestii, która może ludzi istotnie różnić (nie tylko przekonań religijnych, także np. politycznych), a to już ograniczenie wolności człowieka. Wystarczająco mocne, by konflikty jedynie zaostrzyć poczuciem krzywdy.
Jedyną dobrą drogą jest uparte wychowywanie do różnorodności. Akceptacji ludzi innych.
Nie jest problemem, nie musi być problemem "impreza" komunijna. Zawsze można z samej imprezy przy okazji Komunii zrezygnować. Do czego zresztą Kościół nawołuje. Albo zorganizować ją dziecku niezależnie, bez okazji. I nie mówcie mi, że to przymuszanie rodziców, bo podobną sytuacją są np. Święta Bożego Narodzenia. Zawsze są ci, których np. na prezenty nie stać. Odporności na społeczną presję: "oni mają, ja nie" też trzeba uczyć. To droga do pokazania prawdziwych wartości.
Ale jest problemem ostracyzm społeczny, w stylu: "bo on nie był u Komunii, więc się z nim nie będę/ nie mogę bawić". Tylko znów: to nie rodzi się w dzieciach, one tylko ujawniają poglądy dorosłych - rodziców, dziadków.
Gdzieś zgubiliśmy wychowanie do różnorodności. Akceptację faktu, że człowiek obok może być inny. Mogę go próbować przekonać, ale muszę uznawać w nim bliźniego. Kogoś tak samo cennego dla Boga jak ja sam.
Myślę, że na to zagadnienie powinno się znaleźć miejsce w ramach nauki religii w szkole.