Przeczytałam
dodane 2008-03-10 23:22
Przeczytałam tekst w GW. Niezależnie, czy ów ksiądz jest winny, czy nie, zakładanie niewinności w tej sprawie - na poziomie decyzji - niczemu nie służy.
Powzięcie prawdopodobnej informacji o wykorzystywaniu seksualnym dzieci [niezależnie od struktury, w jakiej do niego mogło dojść] powinno spowodować poinformowanie zwierzchnika i prokuratury. W celu: a) jak najszybszego zniwelowania możliwości kolejnych krzywd oraz: b) dla wyjaśnienia sprawy. Nie orzekając o winie, lub nie, a dla jej wyjaśnienia!
Martwi mnie oskarżanie domniemanych ofiar i pytania "dlaczego milczały tyle lat". Ich milczenie-niemilczenie (jakie milczenie, skoro ludzie wokół wiedzieli?) jest naturalne. Nie można mieć pretensji do ofiar [każdych ofiar molestowania czy gwałtu, niezależnie od przypadku], że nie zgłosiły się do prokuratury. Trzeba by na to olbrzymiej odwagi i determinacji. Tym większa jest zawsze rola powierników, którzy powinni przekonywać do takiego zgłoszenia i wspierać w toku procedury, która do przyjemnych nie należy. Wieloletnie czekanie, milczenie świadków itd. nigdy im nie pomaga. Pomóc może tylko przywrócenie sprawiedliwości - choćby w ten sposób, by nazwać zło złem.
Zdaję sobie sprawę, jak wielkie jest niebezpieczeństwo potwarzy i jak trudno "udowodnić, że nie jest się wielbłądem". Niemniej większym złem jest milczenie w tej sprawie, niż podjęcie próby jej wyjaśnienia. Warto zauważyć - nawet sam podejrzany żyje 13 lat w atmosferze smrodu i niewypowiedzianych oskarżeń. Dla niego też byłoby lepiej, gdyby mógł się z zarzutów oczyścić, a nie żyć z etykietą pedofila.
Łatwo mówić to osobie z zewnątrz, która nie miotała się w wahaniach, rozważaniu dobra i zła, pod wpływem emocji. Emocje człowieka, który styka się z molestowaniem dzieci, są skrajne. "Udało mi się" tego doświadczyć, choć już nic nie było do zrobienia. Wściekłość i bezradność, do tego - jeśli trzeba podjąć decyzję - olbrzymie obciążenie, tysiące pytań i w końcu rozpaczliwa niepewność: "A co, jeśli to nie jest prawda? Skrzywdzę człowieka..."
Dlatego nie stawiam oskarżeń wobec żadnego z aktorów dramatu. Podejrzanego - bo jest tylko podejrzanym. Pozostałych - bo łatwo mówić o tym, jak się postąpić powinno, trudniej podjąć taką decyzję siedząc w środku. Na takie sytuacje jednak najlepsze są jasne i znane wszystkim procedury... Poniższe pytania są więc tylko próbą przyjrzenia się motywacjom.
Dlaczego nie zadziałali, jak powinni? Chyba wszyscy, którzy wiedzieli o sprawie i byli przekonani, że oskarżenia są prawdziwe (nawet jeśli takie nie są, to podstawą działania jest przecież własne przekonanie o ich prawdziwości)?
1. Próba ochrony Kościoła, podobnie, jak chroni się rodzinę (brudy trzeba prać wewnątrz, mówi stara zasada). Czasem to głupi pomysł, ale w każdym z nas siedzi mocno.
2. Nadzieja na to, że w końcu sprawę załatwi wewnętrznie, po cichu, z najmniejszym ryzykiem skrzywdzenia niewinnego człowieka;
3. Niepewność, bezradność, strach, oskarżenia, wszystkie emocje, które temu towarzyszyły, także osobiste;
4. Zaufanie do znanego i cenionego człowieka;
5. Własne, bardzo bolesne doświadczenie potwarzy.
Warto te dwa ostatnie punkty dostrzec, bo na pewno mają znaczenie dla oceny sytuacji przez poszczególne osoby.