Poniewieranie księży ;)
dodane 2007-06-25 10:35
"Kiedy w końcu księża przestaną być poniewierani?" - przeczytałam. Na początku "doniesienia o przestępstwie" popełnionym na blogu ;-)
Tyle tylko, że ja nie widzę poniewierania. Ani w intencjach, ani w słowach. Opis faktów z czyjegoś punktu widzenia poniewieraniem nie jest. W istocie nie jest nawet obmową, bo nie wiadomo o kim mowa. Nie wymienia się nazwisk, parafii, jedynie miasto. Nie najmniejsze...
Wniosek, jaki można wyciągnąć, to ten, że księża są ludźmi, że miewają problemy z komunikacją z drugim człowiekiem oraz że niektórzy swoją posługą sakramentalną nie świadczą o wierze, a wręcz przeciwnie. Dodatkowo - że są ludzie, których to męczy, niepokoi, denerwuje.
Cóż - jakiś czas temu byłam na Mszy Św. w pewnym mieście w Polsce. Może i ksiądz odprawiający budził moją niechęć od początku. Może i założenie brzmiało: zmieścić się z Mszą Św. w niedzielę w 40 minutach. Ale jak nigdy nie marudzę, tak wtedy nie zdzierżyłam. Daję słowo, miało się wrażenie, że tego księdza nie obchodzi to, co się dzieje, więc tylko odwala procedurę. To naprawdę utrudnia przeżywanie Mszy Św.
A co do komunikacji, obawiam się, że księża niestety miewają większe problemy. Zwyczajnie nie muszą się tego uczyć. W parafii ksiądz pracuje sam. Nawet jeśli jest ich kilku, i tak nie stanowią zespołu tylko grupę pełniącą podobne zadania.
Ze świeckimi ma styczność, owszem. Ale jeśli tego nie chce, może się z nimi ani razu tak naprawde nie spotkać. Owszem, głosi homilie (to nie jest rozmowa). Owszem - spowiada (to również nie jest rozmowa, tylko sakrament). Nawet kierownictwo duchowe, nawet pewnie dobre, może nie dać okazji do rozmowy i spotkania. Jest relacją pionową - ojca z dzieckiem. Owszem, przychodzi po kolędzie - tu też to, ile rozmawia i o czym, zależy od niego. Przychodzi na katechezę - nie musi rozmawiać, może zwyczajnie wygłosić, co ma do powiedzenia. I nikt do niego o nic pretensji miał nie będzie.
Nie ma okazji usłyszeć odpowiedzi. Nie ma okazji podjąć dyskusji. Jak przychodzi do współdziałania, okazuje się że komunikacja jest problemem nie do przeskoczenia. Uwagi krytyczne bolą. Nic dziwnego, bolą każdego. Ale nieprzyzwyczajonych bardziej. I głębiej ranią. I częściej bywają odbierane personalnie. A jak się zejdzie kilka takich osób (czasem księży, czasem świeckich)... Ufff :-) Czy ktoś z was próbował rozbroić tykającą bombę? ;-)
Jakiś czas temu pisałam bez pretensji o Kościele. Ale to, że nie mam pretensji, nie oznacza, że jestem ślepa, głucha i mam klapki na oczach. Jeśli mówię, że kogoś cenię, to znaczy, że go rzeczywiście cenię. Jeśli mówię, że ma talent do postępowania z ludźmi, to tak uważam. Nie używam piedestałów i jeśli tak nie uważam, to siedzę cicho. Ale nie przestaję widzieć całej reszty.
Staram się po prostu pewne rzeczy przyjąć. Jeśli ten typ tak ma (słowo "typ" nie ma być obelgą), to należy go przyjąć takim, jakim jest i spróbować się dogadać. W końcu każdy jest inny i inność ma swoje kolosalne zalety. Ale jeśli mam się dogadać, muszę rozmawiać z tym czlowiekiem, który stoi przede mną. Każdy człowiek ma własny język. Rzecz tylko w tym, byśmy spróbowali znaleźć wspólny i z czasem nauczyli się jezyka drugiej strony. Nie, nie dogadam się z każdym. Do tanga trzeba dwojga, do rozmowy też. Ale będę próbować. Póki będę miała szansę.
UWAGA! Uwagi na szczęście nie dotyczą wszystkich księży :-) Ale nie na darmo księża-ludzie, księża z którymi daje się rozmawiać (to zakłada bycie słuchanym) i nawet (o zgrozo!) żartować są rozrywani...
A świętość? Jeśli widzę człowieka i wiarę, dla mnie wystarczy. Wtedy widzę świadectwo. Świadczyć może tylko człowiek, nie automat...