My sobie poradzimy
dodane 2007-06-09 11:51
To zdanie usłyszałam od znajomej lekarki w ramach pocieszenia. My - to znaczy również nasze rodziny czy przyjaciele. A we mnie wszystko się burzy, bo nie o to chodzi żebyśmy my sobie radzili.
Chodzi o to, by nie trzeba było sobie radzić. Żeby to, co powinno działać, zwyczajnie działało. Żeby nie trzeba było wiedzieć do kogo pójść, żeby mieć szansę na dobre leczenie. Bynajmniej nie chodzi o danie łapówki, ale o znalezienie kogoś rozsądnego, kto się zna i zrobi to, co do niego należy. Najlepiej, jak potrafi.
Mam prawo wykorzystać moje prawo do leczenia. To nie ulega wątpliwości. Ale jednak jest coś niemoralnego w tym, że muszę korzystać z dodatkowej, niedostępnej dla normalnego człowieka wiedzy, by to uzyskać. Jest w tym coś nieuczciwego wobec tych, którzy takiej wiedzy i możliwości nie mają. Nawet jeśli wiem, że nie ma tu protekcji, po prostu ten człowiek to co robi, robi dobrze. Tak samo leczy każdego.
Tak, tylko ja mam szansę do niego dotrzeć. Inni nie. A prawo do leczenia mają takie samo.
Matka Teresa kiedyś odmówiła ubezpieczenia swoich sióstr, bo ci, którym pomagały, ubezpieczenia nie mieli.
Ktoś powie: prawo do leczenia jest fikcją. Nie jest, jeśli dobrze trafisz. Więc: prawo do leczenia to loteria. Tak wygląda sytuacja.