A gdzie wnioski?
dodane 2007-06-01 10:24
Czytam kolejny artykuł z "Przekroju" - Dziecko też produkt. Tekst opisuje koszmar. A wnioski jakieś ograniczone...
Bo rzeczywiście, taka sytuacja może mieć skutki społeczne. "Czy płatna optymalizacja dzieci nie jest drogą do gigantycznej i nieodwracalnej segregacji, podziału ludzkości na pięknych i zdrowych oraz brzydkich i nękanych chorobami?" - pyta autorka. Owszem, jest taką drogą, jest jej początkiem. Może być, jeśli jej nie zatrzymamy.
Jak to zatrzymać? Prawo zakazuje, i co z tego?
"Dzwonię do brytyjskiej kliniki doktora Paula Rainsbury’ego, ma w ofercie selekcję płci. [...] Pan doktor dokona zapłodnienia in vitro, a powstałe w ten sposób zarodki podda genetycznemu badaniu przedimplantacyjnemu. Tylko jeden drobiazg: zabieg odbędzie się na Cyprze, bo w Europie selekcja płci jest zabroniona.Jeśli nie tu, to gdzie indziej. Co za problem, skoro są duże Tpieniądze do wydania i do zarobienia? Więc jak to zatrzymać?
Moim zdaniem odpowiedź jest jedna: w sobie. We własnym sumieniu.
We własnym życiu, które nie ugnie się przed trudnościami, ale będzie normalne. Dobre.
Czy to wystarczy? To przecież tak mało skuteczne, jeśli tylko ja coś zrobię. A inni?
Odpowiadam: jeśli ja tak nie postąpię, tego mojego działania też zabraknie. Czy ono coś zmieni w skali globalnej? Nie wiem. Zmieni dla mnie. Dla ludzi, których będzie dotyczyło. Może dla tych, którzy się ze mną spotkają. Może oni poniosą je dalej. Może to będzie enklawa normalności, ale jednak spotkanie z okruchem normalności jest ważne. Pokazuje, że można inaczej. Lepiej. Szczęśliwiej.
"Czy zoptymalizowane dzisiaj dziecko, jeśli w dorosłości okaże się nieszczęśliwe ze swoim doskonałym życiem, będzie mogło zażądać odszkodowania od sprawców swojego losu?" - to kolejne pytanie autorki.
Odpowiedź: nie, nie będzie mogło. Tak jak i teraz nie może zażądać odszkodowania za brak miłości. Tu leży problem braku szczęścia. Zresztą, byłaby to jeszcze jedna zamiana w tym samym stylu. Pieniądze przecież od początku zastępowały miłość. Miałyby zastąpić jeszcze raz? Tym razem na życzenie dziecka?
W tym tekście bardziej niż te wszystkie fakty martwi mnie niezdolność do wyciągnięcia wniosków. Problem autorka widzi doskonale. "To, co zapewniamy naszemu dziecku, świadczy przecież o nas jako rodzicach, a w konsekwencji wpływa na to, jak jesteśmy postrzegani przez innych." - pisze. Nieco wcześniej: "Choć wiemy, że uczucia są najważniejsze, nic tak nie rozgrzesza zapracowanego rodzica, jak pieniądze wydane na dziecko." "Rodzice tracą intuicję."
I co dalej? Czemu nie widzę wniosku: wróćmy do normalności? Do mądrej miłości? Czemu ciągle stoi w tej pogoni zapewniania coraz lepszych możliwości okaleczonym emocjonalnie, niekochanym dzieciom? Dzieciom, z których wyrosną kompletnie nieszcześliwi dorośli, którzy nawet nie będą wiedzieli, dlaczego są nieszczęśliwi, i będą szukać tam, gdzie szczęścia nie odnajdą?
To wszystko pytania o odpowiedzialność za dziecko. Odpowiedzialność, która kiedyś zaczynała się w momencie narodzin, której początek stosunkowo niedawno przesunął się na chwilę poczęcia, a teraz zaczyna się jeszcze wcześniej, na etapie wyboru plemników i jajeczek.
Nieprawda. Odpowiedzialność za dziecko zaczyna się na etapie decyzji o jego przyjęciu z miłością. Takiego, jakim jest. Tylko takiej odpowiedzialności dziecko potrzebuje.