Historie parafialne

dodane 18:31

 

29.01.2011          

Wydawało mi się, że zaczynając prace na parafii, nie będę miał już nic ciekawego do opisania. Bo ostatecznie kogo obchodzą historie parafialne, które z samej nazwy zapowiadają cos zaściankowego, aż małodusznego. Okazuje się jednak, że  parafia jest miejscem, gdzie ludzie przynoszą swoje historie, opowiadają o miastach, których nie znam, o zwyczajach, których nie rozumiem i proszą o rzeczy, których nie mogę zrobić.

To było w pierwszych dniach mojej pracy na parafii. Któregoś wieczoru przyszedł człowiek, odczekał, aż inni interesanci sobie pójdą, żeby podejść do księdza i wyjaśnić powód swojej wizyty.  Jego pokorna cierpliwość zdradzała niebezinteresowny motyw tych odwiedzin. Ale zanim doszedł do sedna, opowiedział swoją smutna historię. Do Cochabamby przyjechał z Yungas w rejonie La Paz. Wraz z żoną i dwójką dzieci wynajęli mieszkanie. Jako murarz łatwo znalazł pracę. Po pewnym czasie okazało się, że żona zachorowała na raka płuc. W świetle wyników badań lekarze orzekli, że nie ma dla niej żadnych szans na wyleczenie. Podali nawet przypuszczalny czas życia jaki jej pozostał – 9 miesięcy. W tej sytuacji mąż postanowił, że odwiezie żonę do jej rodziców, do braci, żeby, jak to określił, kiedy umrze nikt nie posądził go, że zabił swoją małżonkę.

I tu wreszcie historia dobiega do punktu kulminacyjnego. Tragizm sytuacji wzbudził już wzruszenie u słuchacza. Słuch i wzrok utkwiony w mężczyźnie ubranym w czerwoną koszulkę piłkarską, w jakich chodzi połowa Boliwijczyków, oczekuje pointy. Rodzina od pewnego czasu pozostaje bez środków do życia. Mąż już nie pracuje. Warunki w których żyją trudno nazwać mieszkaniowymi. Na zadaszonym klepisku organizuje się ich przestrzeń życiowa. Dzieci, rodzice razem, trochę ubrań, jedzenie przygodne. Co gorsze, właściciel lokalu każe im się wynieść, bo zalegają z czynszem: 200 boliwianów na miesiąc (ok. 100zł).

Jak w każdej doskonałej kompozycji dramatycznej, musi przyjść czas na katharsis, na oczyszczenie. Słuchacz rozumie już absolutną nierozwiązywalność sytuacji. Tragiczny węzeł zdaje się zaciskać na szyi nas obu. Wtem pojawia się jednak cień nadziei. Można jakoś pomóc losowi, można choć trochę poczuć się bogiem i wyreżyserować odrobinę dobroci w tym, co wydawało się śmiertelną pułapką. Biegnąc, razem z opowieścią przez historię życia tej rodziny, słuchacz zrozumiał, że ma na sumieniu życie czworo osób. Dlatego mężczyzna w czerwonej koszulce, podawszy warunki tragedii, niczym starożytny Sofokles, przechodzi do dalszej części swojej opowieści.

„I właśnie, księże, dzisiaj wyrzucili nas już z mieszkania. Spakowaliśmy się i chcemy jechać do La Paz. Brakuje nam tylko na podróż. Dlatego przyszedłem prosić o pomoc…”

Porównałem tę historie do tragedii antycznej, ponieważ mogłaby być historią literacką. Ja sam nie wiem do końca co w słowach mojego rozmówcy było prawdą, a co fikcją literacką. Boliwijczycy lubują się w pięknych opowieściach. Słowa pozwalają im przeżywać na nowo wzruszenia nad własną niedolą albo w innej sytuacji nad własnym sukcesem. Wreszcie słowa stają się bardziej realne od opisywanych sytuacji, które służą tylko jako pretekst dla opowieści. Opowieść żyje swoim życiem, aż zawładnie życiem jej autora. Na próżno dopytywać się o granice realizmu. Boliwijczyk wierzy w to, co opowiada. 

Kiedy wzdłuż całej ulicy widzisz siedzących żebraków, nie wiesz już czy masz usiąśc z nimi, czy dać im monetę.

nd pn wt śr cz pt sb

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

7

8

Dzisiaj: 03.05.2024