Zamiast wstępu
dodane 2011-11-03 10:32
Wykonywanie czegoś regularnie nie leży w mojej naturze. Stąd pomysł na ten wyraz ekspresji i słowo "zapiski" w miejsce "dziennika".
La Fayette o ślubie nie wspomniał przez cały rok naszych zaręczyn. Dopiero pogoniony świadomością, ile to miesięcy minęło od spotkania z rodzicami, burknął, że trzeba coś zrobić. Starym sposobem podjęłam temat na spotkaniu z naszymi przyjaciółmi. Po co pobierać się tak szybko, co traci się przez zwłokę, co przez to zyska, kto się sprzeciwi, jaką ma to wartość dla mnie...
Po tej długiej dyskusji na pytanie "kiedy chciałabyś, byśmy się pobrali" czekałam zaledwie trzy dni. Nie z przymusu, trochę z obowiązku, ale wyłącznie motywowanego troską o mnie. I dobrze, bo tak właśnie ma być. Miłość opiera się na wzajemnym szacunku. Wspomniałam rocznicę naszego spotkania. Przestraszył się, że to już niedługo, jak zdoła to zorganizować, lecz ucięłam: wszystko jest już przygotowane. Na zdobycie dokumentów potrzebowałam tyko paru tygodni i podróży do Polski, a właśnie zbliżały się wakacje.
I oto jesteśmy. Ślub kościelny 22 października. Jaka dziwna data. W książce z tekstami, przygotowującymi do małżeństwa trzymałam fotografię Karola Wojtyły. Czy mam zgłosić do Watykanu, że zdarzył się kolejny cud?
Na razie pora kończyć. Jako świeża małżonka muszę o siebie dbać, zwłaszcza w dniach jak dziś, gdy prowansalskie, listopadowe niebo przypomina to polskie. Idę do fryzjera, może wprawi go to w dobry nastrój, gdy zmęczony wróci z pracy.