Polska, Człowiek, Imigracja
Ty do deportacji, a ty nie - o imigracji, mediach i klasie urzędniczej także
dodane 2011-03-10 16:11
Co jakiś czas media krajowe informują nas o cudzoziemskich rodzinach, którym po niekiedy kilkunastu latach nielegalnego pobytu na terytorium Polski, grozi deportacja do krajów pochodzenia, w których nawet jeśli nie będą narażeni na prześladowania ze strony władz, to nie czeka ich bynajmniej przyszłość usłana różami. A tu w Polsce, jak się okazuje, radziły sobie na tyle doskonale, by nauczyć się języka polskiego, pozyskać pracę, podjąć naukę, czasem nawet na studiach wyższych. Z reguły jednak ślepy traf sprawia, że przedstawicieli takich rodzin muszą - wcześniej bądź później - zatrzymać polskie służby mundurowe. No i cóż, pobyt nielegalny, dura lex, sed lex, "my vas zdies nie hotim" (jak brzmiał napis na wlepkach rozklejanych w miejscach publicznych i środkach transportu publicznego w jednym z polskich miast), nie pozostaje nic innego niż deportacja. Chyba że... No właśnie, chyba, że sprawą zainteresują się media. Najgłośniejszą z tych spraw, była bodaj ta dotycząca mongolskiej rodziny Batdavaa. Jak się okazało ci sympatyczni ludzie władali językiem polskim dużo lepiej niż niejeden rodowity Polak. Z trudem, to z trudem, ale rodzice pozyskiwali środki na utrzymanie siebie i swoich trzech synów, dwóch z nich studiowało na Akademii Górniczo - Hutniczej w Krakowie. W pomoc rodzinie prędko zaangażowali się przyjaciele, znajomi, osoby postronne, bodaj nawet jeden poseł. Gdyby jednak nie to pospolite ruszenie, nie szum medialny, rodzina ta z pewnością zostałaby deportowana do Mongolii. Kilka dni temu z kolei, Fakty TVN doniosły o rodzinie ormiańskiej mieszkającej w Wielkopolsce, której także grozi deportacja, ze względu na zbyt niskie zarobki i w związku z tym dochód przypadający na głowę w rodzinie. Idę jednak o zakład, że i ta rodzina uniknie losu deportowanych innych rodzin cudzoziemskich, wokół których taki szum medialny się nie rozpętał.
Oczywiście powinniśmy się jako społeczeństwo cieszyć, że są cudzoziemcy, którzy z naszym krajem chcą i wiążą swoją przyszłość. Nasza demografia nie wygląda najciekawiej, a ma być jeszcze gorzej - przyrost naturalny oscyluje już od kilku lat wokół zera, i choć teraz jest nas 38, 1 mln, to w 2015 ma nas być 38 mln, a w 2025 - 37,5 mln. Poza tym "starzejemy się" niemiłosiernie, a na emerytury ktoś jednak pracować będzie musiał. Poza tym powinniśmy być dumni, że znajdują się cudzoziemcy, którzy z jakichś nieznanych nam powodów wybierają właśnie nasz kraj i tu postanawiają pozostać, a nie wyruszać gdzieś dalej na mityczny Zachód.
Ale cóż, w RP, jak to w RP, polityka w każdej dziedzinie miota się od krawężnika do krawężnika, od ściany do ściany, od sondażu do sondażu, od newsa do newsa, i tak już od ponad bez mała 20 lat. Nie istnieje więc żaden powód, dla którego w polityce imigracyjnej miałoby być akurat zupełnie inaczej, to doprawdy byłaby jakaś niespojność i niekoherencja systemu. Zresztą konia z rzędem temu, kto powie, jaką władze polskie przyjęły strategię wobec cudzoziemców, jakie są jej założenia wobec imigrantów. Niby istnieją ustawy regulujące status cudzoziemców, funkcjonuje nawet Urząd do Spraw Cudzoziemców pod nadzorem MSWiA, są ośrodki dla uchodźców i cały aparat urzędniczy, który tą tematyką się zajmuje. Nawet zaproponowaliśmy w ostatnich dniach przyjęcie aż sześciu imigrantów z Somalii, w związku z zagrażającą Europie południowej katastrofą humanitarną, wywołaną rewolucjami w Afryce Północnej, ale pech chciał, że żaden z Somalijczyków z oferty nie chciał skorzystać.
Wracając zaś do naszych cudzoziemskich rodzin, które doskonale zintegrowały się ze społecznością polską, warto postawić pytanie dlaczego władze polskie tak uparcie dążą do deportacji ludzi, którzy perfekcyjnie opanowali język polski, którzy tak dobrze zaaklimatyzowali się w naszej dość ponurej rzeczywistości, którzy przyswoili sobie naszą kulturę, którzy podejmują pracę, kształcą się, i wnoszą w związku z tym takm cenny kapitał, jakiego sami z siebie, stworzyć najwyraźniej nie jesteśmy i nie będziemy w stanie (tyle mówi nam demografia).
Rzecz jest o tyle ciekawa, że nie wiemy tak naprawdę ile podobnych rodzin na przestrzeni lat zostało już deportowanych do krajów swego pochodzenia, ile spośród tych deportowanych również opanowało nasz język, przyswoiło sobie naszą kulturę, nasze wartości, jaki reprezentowały kapitał społeczny. I bez wątpienia rację ma wojewoda małopolski, który pod naciskiem mediów i opinii publicznej, zmienił swoją decyzję o deportacji rodziny mogolskiej mówiąc, że następna rodzina może już takiego szczęścia nie mieć, bo zabraknie jej wpływowych przyjaciół, którzy mogliby się za nią wstawić. Oczywiście ci, którzy zostali już deportowani, takich wpływowych przyjaciół mieć nie mogli, skoro nic o nich nie usłyszeliśmy. Sprawy obeszły się więc bez szumu medialnego. Problem tkwi jednak w tym, że - jeśli się naprawdę chce - to prawo - jak się okazuje twarde, to twarde - ale zinterpretować w sposób zdroworozsądkowy, zgodny z prawami człowieka, Konstytucją RP i interesem społecznm można. Wszak to tylko kwestia woli i dobrych chęci, co udowodnił wojewoda małopolski, a pewnie też lada dzień udowodni wojewoda wielkopolski w odniesieniu do rodziny z Armenii.
Tylko czy to na pewno jest powód do radości? Czy naprawdę chcemy żyć w państwie, w którym decyzje podejmowane są pod naciskiem mediów czy większych lub mniejszych grup społecznych? Czy sprawiedliwym i słusznym jest, by władze demokratycznego państwa w majestacie prawa deportowały cudzoziemców, za którymi nie wstawiły się wpływowe i modne media, a tych, którzy takich wpływowych przyjaciół mają, nie? Czy na tym ma polegać polityka państwa polskiego wobec cudzoziemców? Czy to jest pomysł na ujemny przyrost nauralny? Czy to jest nasza strategia wobec imigrantów i rozwoju państwa na najbliższe lata? Czy nie warto pomysleć o poprawieniu ledwie dwóch ustaw dotyczących cudzoziemców (bo tyle w rzeczywistosci istnieje, nie więcej), by stały się na tyle jasne i jednoznaczne, aby w przyszłości uniknąć podobnych traumatycznych, dla mających zostać deportowanymi rodzin, stytuacji? Choć jak okazuje się, jeśli urzędnik chce, to furtkę znajdzie, z tym, że dobre prawo nie może przecież zakładać poruszania się na jego obrzeżach i nie może polegać na nieustannym poszukiwaniu luk czy furtek.
Warto powtórzyć jeszcze raz, deportowanie z Polski cudzoziemców, którzy się doskonale odnaleźli w naszej rzeczywistości, nie utrzymują się ze świadczeń socjalnych, lecz z własnej pracy, których dzieci pobierają naukę na przyszłościowych kierunkach (podobno potrzebujemy absolwentów kierunków technicznych - kazus dwóch Monoglczyków studiujących na AGH) , a więc cudzoziemców których powinniśmy traktować jako cenne dobro narodowe, a nie pospolitych przestępców, nie służy z pewnością interesowi społecznemu.
Klarowne w takich sytuacjach prawo to jednak nie wszystko, warto byłoby pomyśleć o edukacji polskiej klasy urzędniczej, z zakresu umiejętności logicznego myślenia, myślenia w interesie społecznym (nie mylić z interesem partyjnym, bądź interesem władzy, bo z tego zakresu urzędnicy szkoleń nie potrzebują), no i w zakresie kultury osobistej. Tu na marginesie dodam tylko, że znajomi pochodzący z Federacji Rosyjskiej, którym zdarzyło się załatwiać sprawy w polskich urzędach, zgodnie stwierdzali, że nie dostrzegają większej różnicy między przysłowiową już mentalnością i arogancją urzędnika federalnego a polskiego, "On zdies Boh i car", to tak w związku z kulturą osobistą, i zrozumieniem tego, że rolą urzędnika jest służba - przepraszam za patos - obywatelowi, i społeczeństwu, a nie kompensacja życiowych porażek i kompleksów. Choć z drugiej strony, by było sprawiedliwie, warto jednak podkreślić, że zdarzają się też urzędnicy, potrafiący kierować się w swojej pracy kategoriami państwowymi, dobra obywatela czy interesem społecznym.
Tak więc pewnie nie samo prawo rozwiąże problem polityki państwa wobec cudzoziemców, ale też, a może przede wszystkim, świadomy swoich obowiązków i celów realizowanego prawa urzędnik na każdym szczeblu administracji publicznej. Oby, tak było!