WILFRID STINISSEN OCD "Zapłata"

dodane 08:01



W Kościele nie istnieje własność prywatna, ale raczej swego rodzaju wyrównanie. Kiedy jeden człowiek zaczyna kochać Boga całym swoim sercem i ze wszystkich sił, wzrasta poziom miłości w całym Kościele. Dzięki temu, że istniała w Kościele Teresa z Lisieux, łatwiej nam jest teraz polegać na Bogu i powierzać się Jego miłosierdziu. I to właśnie jest jej zapłatą. 

Gospodarz wyszedł, aby nająć robotników do swojej winnicy (Mt 20,1 –16). Inicjatywa pochodzi od gospodarza, czyli od Boga. Robotnik nie decyduje o tym, czy będzie pracował w winnicy, czy nie. Gdyby nie Bóg, nawet nie pomyślałby o tym, że oddanie życia pracy w winnicy ma jakikolwiek sens. Jeżeli człowiek podejmuje jakieś dobro w Bożym królestwie, to dzieje się tak, dlatego że Bóg go do tego powołał. Bez wezwania z Jego strony każda praca jest daremna. To wielka radość być powołanym: wiemy wówczas, że się nie narzucaliśmy, ale zostaliśmy zaproszeni. W czasach, kiedy wielu z nas ma poczucie, że nic dla nikogo nie znaczy, jest ważne, a nawet bardzo ważne, abyśmy mieli głęboką świadomość, że jesteśmy powołani. Powołani przez Boga! „Potrzebuję cię — mówi Bóg — w Mojej winnicy coś pozostanie niezrobione, jeżeli ty nie przyjdziesz w niej pracować”. To już nie jest tak istotne, czy znaczę dla innych wiele, czy mało, wystarczy, że wiele znaczę dla Boga. 

Gospodarz wydaje się zainspirowany jakimś niepokojem. Ciągle powołuje... Można odnieść wrażenie, że nigdy nie wystarczy Mu robotników. Winnica jest ogromna i staje się coraz większa. Rozrasta się, ilekroć rodzi się człowiek. Gospodarz szuka robotników wczesnym rankiem, szuka o trzeciej godzinie, o siódmej, o dziewiątej, nawet o jedenastej, kiedy już jest ciemno i praca prawie zakończona. Jezus powołał Piotra i Pawła, i Jakuba, i Jana, i poprzez całe wieki wciąż powołuje. Również na przestrzeni życia poszczególnych ludzi Bóg powołuje ich w różnych sytuacjach. Kogo zabrakło w czasie powoływania rano, ten otrzymuje nową szansę o trzeciej, dziewiątej czy nawet o jedenastej godzinie. Na nikogo nie jest za późno. Nie jest najważniejszy czas, w jakim zostaje się powołanym, ale ważna jest natychmiastowa odpowiedź, kiedy to powołanie się usłyszy. Za każdym razem, kiedy mówimy „nie”, nasz zmysł duchowy staje się nieco bardziej otępiały, a to sprawia, że następnym razem trudniej nam zauważyć powołanie i odpowiedzieć „tak”. 

Kiedy wieczorem robotnicy otrzymują swoją zapłatę, nastaje wielkie poruszenie. Rządca winnicy wypłaca należność, poczynając od tych, którzy zostali najęci o jedenastej, i każdemu daje po denarze. Ci, którzy pracowali cały dzień, uważają za oczywiste, iż otrzymają więcej, ponieważ wykonali o wiele więcej pracy. Jednak i oni otrzymują po denarze. Rozumiemy ich niezadowolenie. Sprawiedliwość nakazuje przecież, by zapłata odpowiadała zasłudze. W tej sytuacji widać, jak silne poczucie sprawiedliwości okazują nagle robotnicy z pierwszej godziny. Tacy jesteśmy wszyscy. Z chwilą, gdy spostrzegamy, że inni otrzymują więcej od nas, zaczynamy porywczo działać na rzecz sprawiedliwości, lecz kiedy sami dostajemy więcej od innych, wówczas zachowujemy milczenie. Przypowieść ta chce nas nauczyć, że nasze idee na temat sprawiedliwości nie dotyczą Bożego królestwa. Tam nie ma sprawiedliwości, jeżeli rozumiemy przez nią zapłatę współmierną do zasług. Normą obowiązującą w Bożym królestwie jest miłość. Ona zaś nie zna miary. Jest jak słońce, które nie zastrzega swego światła i ciepła dla elit, ale pozwala mu rozlewać się na wszystkich, którzy chcą je przyjąć. 

Wszyscy otrzymują tę samą zapłatę, każdy dostaje po denarze. Denarem, który Gospodarz daje każdemu, jest życie wieczne, życie samego Boga. Wszyscy otrzymają tę samą zapłatę, a jednak inną, zależnie od otwartości, z jaką ją przyjmą. Robotnicy z pierwszej godziny zazdroszczą swoim kolegom ich denara i w ten sposób tracą swój własny. Denar, który tych, co przybyli do pracy jako ostatni, napełnia wdzięcznym zadziwieniem, staje się źródłem rozgoryczenia dla tych, którzy rozpoczęli pracę najwcześniej. Czują się oszukani. Jednak to właśnie oni zostali potraktowani ze stuprocentową sprawiedliwością. Gospodarz jest tego świadom i dlatego z czystym sumieniem oddala ich skargi. „Przyjacielu, mówi, nie czynię ci krzywdy; czy nie o denara umówiłeś się ze mną?” Otrzymali to, co było zgodne z umową. 

Fakt, że zawarli umowę z gospodarzem, z Bogiem, był ich wielkim błędem, który sprawił, że od samego początku wszystko było nie tak, jak trzeba. O robotnikach z trzeciej, szóstej i dziewiątej godziny nie słyszymy, by zawierali umowę z właścicielem winnicy. On im tylko powiedział, że da im słuszne wynagrodzenie. Z robotnikami najętymi o jedenastej w ogóle nie rozmawia o zapłacie. „Idźcie i wy do winnicy”, nic więcej im nie mówi. Umowa zawierana przez pierwszych przybywających, dająca im pewność otrzymania zapłaty za trud, staje się ich nieszczęściem. Zamykają Boga w ramach sprawiedliwości, nie dając Mu żadnej możliwości, by był tym, kim jest, i aby działał zgodnie z tym, jaki jest. Bóg jest miłością i chodzi o to, aby pozwolić Mu być miłością. 

Mamy tragiczną zdolność umniejszania i zniekształcania Boga, czynienia z Niego takiego, jakim chcielibyśmy, aby był. Chcemy Go uczynić Bogiem sprawiedliwym, więc będzie sprawiedliwy. Jeśli pragniemy zawierać z Nim umowę, to On jej dotrzyma. „Weź, co twoje i odejdź”. Do siostry Fébronie, przeoryszy zakonu, która usiłowała bronić sprawiedliwości Bożej, św. Teresa z Lisieux powiedziała: „Siostro, chcesz Bożej sprawiedliwości, to ją otrzymasz. Dusza otrzyma tyle, ile się od Niego spodziewa”. To my wybieramy. Sama Teresa wybrała Boże miłosierdzie. Kto oczekuje czegoś określonego, ten otrzyma to. Kto pozostaje otwarty, otrzyma bez miary. Duch Boży jest bez miary (por. J 3,34). Jeżeli myślimy, że da nam tylko małe podarunki, otrzymamy je. Odzieramy Go z Jego mocy. W Nazarecie Jezus nie mógł dokonać żadnych cudów, ponieważ Mu nie wierzono (Mk 6,5–6). 

Powinniśmy zrozumieć, że matematyka, którą zbyt łatwo posługujemy się w naszych wzajemnych relacjach, nie przystaje do Bożego królestwa. Kiedy zaczynamy liczyć, przestajemy być chrześcijanami. Oczywiście, istnieją wielkie różnice w Kościele: np. jedni cierpią czy pracują więcej od innych. Jednak jesteśmy jak naczynia połączone. Pracujący ciężko w winnicy przejmują coś z pracy tych, którzy pracują mniej, ci, którzy pracują od pierwszej godziny, rekompensują pracę tych, co przybędą później. W Kościele nie istnieje własność prywatna, ale raczej swego rodzaju wyrównanie. Kiedy jeden człowiek zaczyna kochać Boga całym swoim sercem i ze wszystkich sił, wzrasta poziom miłości w całym Kościele. Dzięki temu, że istniała w Kościele Teresa z Lisieux, łatwiej nam jest teraz polegać na Bogu i powierzać się Jego miłosierdziu. I to właśnie jest jej zapłatą. 

Tym, którzy kochają matematykę, Boża miłość wydaje się nieobliczalna, a nawet kapryśna. Jednak Bóg chce zatrzymać sobie prawo bycia Bogiem, tzn. kimś większym, niż jesteśmy w stanie pojąć. „Bo jak wysoko niebo góruje nad ziemią, tak drogi moje są wyższe od waszych, a myśli moje — przewyższają wasze”, mówi Bóg (Iz 55,9). 

Nie sprowadzajmy Boga do naszego poziomu, pozwólmy Mu być Bogiem. Na pewno na tym nie stracimy! 

tłum. Justyna Iwaszkiewicz 

WILFRID Stinissen OCD 
ur.1927, karmelita bosy, doktor filozofii, znany w całej Skandynawii rekolekcjonista, autor licznych artykułów i książek poświęconych życiu wewnętrznemu, mieszka w Szwecji. 

---------------------------------
źródło: 
W drodze 
Nr 5 (321) 2000 

nd pn wt śr cz pt sb

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

Dzisiaj: 25.11.2024

Ostatnio dodane