Z życia św. Jana Marii Vianney'a
dodane 2011-06-02 17:08
P. Oriol opowiada, że razu pewnego, gdy sługa Boży w zakrystii słuchał spowiedzi, nagle podniósłszy się, staje na progu i każe mu zawołać jakąś panią znajdującą się wsamej głębi kościoła. Określił mi nawet - mówi p. Oriol - jak ją miałem poznać. Niezastawszy tej osoby w oznaczonym miejscu, powróciłem. Proszę biec prędko - rzekł ksiądzVianney - ona zaszła już tymczasem tu i tu, i przechodzi koło takiego to domu. Biegnę i istotnie dopędzam tę panią, która odchodziła bardzo zmartwiona, że nie mogła dłużej czekać27.
(...)
Święty kapłan wiedział z doświadczenia, że łaska Boża ma swe chwile, że może przeminąć i już więcej nie wrócić. Toteż przy nadarzonej sposobności, dosłownie w lot chwytał dusze.Około roku 1853, pewnego razu, wybrało się z pielgrzymką do Ars całe towarzystwo z Lyonu. Wszyscy byli dobrymi katolikami, z wyjątkiem jednego starca, który udał się wdrogę jedynie dla towarzystwa. Przybyli wszyscy do Ars około godziny trzeciej popołudniu. Idźcie do kościoła, jeśli chcecie - rzeki ów niedowiarek, wysiadając z powozu -ja tymczasem pójdę zamówić obiad. Zaledwie jednak uszedł kilka kroków, zawrócił i zawołał do całego towarzystwa: Nie odchodźcie! Namyśliłem się, pójdę z wami. Przecieżto długo nie potrwa. Tedy cała gromadka poszła do kościoła. W tej samej chwili ukazał się w prezbiterium ks. Vianney. Na chwilę ukląkł, a gdy po krótkiej modlitwie powstał, odwróciwszy się w stronę kościoła jął szukać kogoś wzrokiem w kierunku kropielnicy; następnie skinął ręką, jakby kogoś przywoływał. - To pana ksiądz wzywa - powiedział ktoś do przestraszonego niedowiarka. Poszedł biedak zakłopotany -opowiada zakonnica, od której mamy opis tego zdarzenia - a my śmialiśmy się w duszy, że już ptaszek był złapany. Ksiądz Proboszcz uścisnął mu rękę i zapytał:
- Czy dawno już pan nie był u spowiedzi?
- Zdaje mi się, że coś ze trzydzieści lat, Księże Proboszczu - odparł zapytany.
- Trzydzieści łat?... Proszę sobie dobrze przypomnieć... - Trzydzieści trzy łata upłynęło, jak byłeś pan w tej miejscowości...
- Tak, ksiądz Proboszcz ma słuszność.
- A więc wyspowiadamy się teraz, nieprawdaż?
To bezceremonialne zaproszenie tak oszołomiło starego jegomościa, że nie śmiałodmówić. Spowiedź trwała dwadzieścia minut i z gruntu przemieniła tę duszę29.
Sposób, w jaki Proboszcz z Ars pozyskał innego znów grzesznika, uważać można za lecz prawdziwie typowy. Niejaki Rochette, który miał synka kalekę, przyprowadził go docudotwórcy z Ars. Towarzysząca mu w tej drodze żona wyspowiadała się i przyjęłaKomunię św. Stary Rochette natomiast zaszedł wprawdzie kilkakrotnie do kościoła, nie posunął się dalej poza kropielnicę. Znajdujący się tam właśnie Święty, którytylko co wyszedł spoza ołtarza, gdzie spowiadał kapłanów, zaraz zaczął go przyzywać.Na wezwanie to jednak Rochette nie ruszył się z miejsca. Dopiero gdy po raz trzeci Proboszcz go zawołał, stary zdecydował się podejść do niego. Ostatecznie - pomyślał -Proboszcz z Ars mnie nie zje! Idzie tedy z nim razem za ołtarz. Ksiądz Vianney nie maczasu do stracenia...
- Teraz rozprawimy się we dwójkę, mój ojcze Rochette - rzekł i wskazując na konfesjonał dodał: - Proszę tu uklęknąć!
- Nie mam wielkiej chęci...
- To nic, spróbuj...
Nie mogąc się oprzeć tak nagłemu aktowi, stary Rochette padł na kolana.
- Ojcze, zaczął jąkając się - już czas jakiś... Dziesięć lat...
- Dodaj coś więcej...
-Dwanaście lat...
- Jeszcze trochę więcej...
- Tak jest, od Wielkiego Jubileuszu 1826 roku...
- Teraz trafiliśmy! Kto szuka wreszcie znajdzie...
I Rochette wyspowiadał się szczerze, jak dziecko.. Nazajutrz, klęcząc obok żony, przyjął Komunię świętą, a syn ich - jak dowiadujemy się z opowiadania - pozostawił w kościele w Ars dwie kule, które już były dlań zbyteczne...30
źródło:
Proboszcz z Ars. Św. Jan Maria Vianney - Francis Trochu