Ja nie tylko wierzę, ja jestem wiarą! - o mnie i o tym blogu
dodane 2018-09-18 16:24
Wiara to wielka siła, jedyna i prawdziwa moc ludzi: tylko oni są zdolni do własnych poglądów, a w tym zwłaszcza do wyznawania religii. Bóg chce, abyśmy ją wykorzystywali i zjednoczyli się w niej. To dla nas największy dar.
Kiedyś ktoś mi powiedział, że jeśli kogoś kochamy tak mocno, że mocniej się już nie da, nie boimy się, że coś mu się stanie: po prostu mamy nadzieję, że wszystko będzie dobrze. Na początku kiedy dzieliłam się tą mądrością z innymi, uznano to za banał. Ale potem sama tego doświadczyłam... Wtedy musiałam stać się bardziej wiarygodna, bo od tamtego czasu wszyscy, każdy kto to ode mnie usłyszy, stwierdza, że mam rację. Pewien mężczyzna po moim oświadczeniu spytał: ,,W takim razie jeśli dziecko wybiega na ulicę, dobra matka nie będzie się bać?" I wiecie, co mu odpowiedziałam? Że nie wiem. Ale jednak wierzę, bo czuję, po prostu czuję, że to prawda. Matka, której dziecko wybiega na ulicę, biegnie za nim, a nie myśli co się teraz stanie.
Czy na tym polega wiara? Myślę, że tak. Wiara to przede wszystkim pięć szczególnych cnót, o których trzeba pamiętać. I nie mam na myśli wiary samej w sobie, że coś jest albo tego nie ma. Tu chodzi o coś głębszego i... prawdziwszego? Tak, myślę, że tak. Te cnoty pomagają nam się w niej zatracić. I z tymi cnotami mogłam się zbliżyć do Boga:
1. Miłość: o niej właśnie mówiłam na wstępie. Bez miłości nie ma wiary, to chyba dość oczywiste.
2. Prawda: jeśli kogoś kochamy, nie okłamujemy go, czyż nie tak? Te dwie cnoty nie mogłyby bez siebie istnieć.
3. Szacunek: w przypadku kontaktu Bóg - człowiek często określamy go jako bojaźliwość. Jednak to, że wołamy na Katarzynę ,,Kasia" nie sprawia, że staje się inną osobą, prawda?
4. Spokój: duszy, ciała i otoczenia. Musimy osiągnąć ten stan, w którym myślimy racjonalnie, a przede wszystkim odróżniamy rzeczy ważne od nieważnych, sprawy nasze od nie naszych.
5. Wiara: tutaj chodzi o jej prostszy odpowiednik. Bez przekonania, że Bóg j e s t, a także że nas słucha i że trwa przy nas, nic z tego nie będzie.
Jak tego przestrzegać? Bardzo prosto, choć niektórzy mogą się buntować. Jednak jest coś, dla czego warto. Dokładniej ujmując - ktoś.
Wszyscy szukali chłopca w wieku 8 lat, blondyna który uciekł w zabawie w głąb osiedla. Od pół godziny nie było widać choć najmniejszego znaku, że się znajdzie. Osiedle pijaków i piromanów... Czy to nie gdzieś tutaj, w tej okolicy, nie mieszkał kiedyś tamten podglądacz? Niestety, nie pamiętałam, a i tak nikt by mi nie odpowiedział. Moja młodsza siostra szła z tatą, oddzielnie brat. Zbliżał się zmrok, a po chłopcu nie było ani śladu. Mama w pracy, co zrobi, kiedy wróci i dowie się, że jej dziecka, a naszego brata, nie ma? To było głupie, iść do sklepu bez niego, ale tak bardzo nie chciał się nudzić stojąc w kolejce... Plac zabaw był zaraz obok, co złego mogło się stać? To jednak duże osiedle, zgubić się tak łatwo, wystarczyło wybiec za daleko podczas zabawy w berka - był przecież mały. Zmartwiona rodzina nie wiedziała, co robić: dzwonić po policję? Szukać dalej? Sytuację uratowała jednak najmłodsza córka. Jako bardzo religijny typ osobowości i silnie wierzące dziecko, zaproponowała modlitwę. Starsze rodzeństwo pokręciło ze zrezygnowaniem głowami - ,,jeśli sam się nie znalazł, to nic nam nie pomoże takie marnotrawstwo czasu", tata zachęcił ją do tego, ale sam się nie przyłączył. Dziewczynka jednak nie traciła nadziei: kochała brata i nie mogła pozwolić, by jego ziemska historia skończyła się tak szybko i tak okrutnie. Wyraźnie było widać, że się modli, rozpoznać to można było po cichym mamrotaniu ,,zdrowaś Mario, zdrowaś Mario". Uczyła się od mamy modlitw i mimo swoich zaledwie sześciu lat, dzięki dziecięcej wierze, przyczyniła się do znalezienia chłopca. Jej tata, przekonany wreszcie tym aktem, poprosił dzieci, by modliły się w myślach jakąś prostą modlitwą o odnalezienie dziecka. Pięć minut później okazało się, że goniło się na hulajnodze z kolegą i pojechało w głąb osiedla, aż do szosy i opustoszałych bloków, jednak, pchane tęsknotą, postanowiło wrócić.
Powyższa historia jest całkiem autentyczna i byłam jej świadkiem. Gdyby nie reakcja małej dziewczynki, mogłaby zakończyć się całkiem inaczej, o wiele gorzej. Dlatego powinniśmy się modlić i wierzyć: bez wiary nic się nie stanie.
Ten wstęp jest dla mnie bardzo ważny - nadaje sens mojemu blogowi. Ucieszy mnie bardzo, jeśli wstąpisz tu jeszcze kiedyś, by zbliżyć się do wiary, wziąć do Siebie moje słowa lub podzielić się Swoim poglądem. Cenię sobie bardzo zdanie innych, bo bez wspólnoty wiara nie ma sensu. Już czas zrozumieć, w głębi swojej duszy, że jesteśmy tutaj po to, by wierzyć. Wiara góry przenosi i nadaje sens życiu.
Rózia, która nie zawsze ma rację, ale wierzy