Trafiony, zatopiony!

dodane 12:56

Przyszedł jednak dzień, w którym jeden jedyny raz wygrałam z Wiktorem. Jak widać – cuda się zdarzają. Nie wiem, czy udało mi się tego dokonać własnym sprytem, czy może Wiktor dał mi fory…



Ta szpitalna sala na piętrze jest najbardziej kolorowa ze wszystkich. Pomarańczowe ściany przywodzą na myśl wspomnienie musującej oranżady, kupowanej niegdyś w szkolnym sklepiku. Podłoga wyłożona miękkim linoleum błyszczy jak lustro, a mimo to salowa uporczywie, raz w tygodniu pokrywa ją kolejną warstwą pasty. W oknach zawieszone są cieniusie firanki zakończone ozdobną taśmą, a ze ścian spoglądają uśmiechnięte buzie byłych pacjentów, oprawione w jednakowe, drewniane ramki. Nawet zapach jest tutaj zupełnie nieszpitalny. W powietrzu unosi się woń, która „na mój nos” jest mieszaniną stale parzącej się w dzbanuszku zielonej herbaty i klasycznego Old Spice’a. Już po samym zapachu stwierdzam, że pacjent z tej sali wie, co dobre.

Tym pacjentem jest Wiktor. Młody mężczyzna, który nawet w piżamie wygląda jak „Mister Lata”. Zawsze ogolony i uczesany. Ma delikatne dłonie i płytkę paznokciową z cudnymi półksiężycami. Żadnych widocznych tatuaży i kolczyków. Słowem: ideał. Jakiś czas temu przekonałam się jednak, że jego największym atutem wcale nie jest wygląd. Zrozumiałam, że Wiktor jest utalentowany. Wiele rzeczy robi dobrze. A najlepiej gra w statki…

To prawdziwy maniak tej gry. Kilka lat temu udało mu się opatentować specjalną planszę i wystrugać imitacje wielomasztowców z tworzywa poliestrowego. Pochwalił się też, że wygrał kiedyś amatorski turniej i zdobył tytuł „Master of battle ships” (Mistrz bitwy statków).

Umówiliśmy się, że przy okazji każdych moich odwiedzin rozegramy „morską bitwę”, a pokonany będzie musiał szczerze odpowiedzieć na jedno pytanie zwycięzcy. Godząc się na te warunki nie byłam świadoma, z jakiej klasy zawodnikiem mam do czynienia! Jak można się było spodziewać – regularnie dostaję łupnia „w statki”, a w konsekwencji muszę zdradzać Wiktorowi swoje najskrytsze tajemnice (jak dotąd najtrudniejsze było przyznanie się, że jako trzylatka z premedytacją udusiłam chomika).

Przyszedł jednak dzień, w którym jeden jedyny raz wygrałam z Wiktorem. Jak widać – cuda się zdarzają. Nie wiem, czy udało mi się tego dokonać własnym sprytem, czy może Wiktor dał mi fory… Nie musiałam myśleć nad pytaniem, które chcę zadać. Od dawna miałam je przygotowane na okoliczność ewentualnego triumfu. Zapytałam więc Wiktora prosto z mostu:
– Jakie jest twoje największe marzenie? Usłyszałam wówczas taką oto krótką opowieść.

– Wyobrażam sobie – mówił Wiktor – że siedzę na nabrzeżu. Jest ciepły dzień. W oddali mewy odpoczywają na rozgrzanym piasku, a w powietrzu unosi się woń wodorostów. Na leżaku obok, opala się moja żona. Rozmawiamy. Na wszystko mamy czas. Nic mnie nie boli i nie ma we mnie lęku. Jestem bezpieczny. Na linii horyzontu przesuwa się piękny szkuner ze skośnym ożaglowaniem. Pięciomasztowa potęga.

Na chwilę przerywa. Głos grzęźnie mu w gardle. Prosi o łyk herbaty. Z trudem udaje mi się wyczekać niezręczną ciszę. – Chciałbym wygrać tę najważniejszą bitwę – odzywa się nagle. Chciałbym wreszcie przestać się bać.

Znowu zapada cisza, a ja nie mam już odwagi o nic więcej pytać… Tylko bezszelestne łkanie wyrywa się z mojej piersi. Chcę, żeby wygrał. Jeszcze ten jeden raz. Musi się udać. W końcu Wiktor znaczy Zwycięzca!

 

Renata Katarzyna Cogiel

nd pn wt śr cz pt sb

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

Dzisiaj: 21.11.2024

Ostatnio dodane