Zebry
dodane 2016-08-24 15:01
Piszę poniższe jako pieszy poruszający się na piechotę:
Nie mam problemu z wpuszczaniem na pasy. Najmniejszych Jak stanę przy krawędzi i stoję oczekując to się kierowcy zatrzymują. Wchodzę zaś na pasy dopiero w momencie, jak zaczynają zwalniać. Powiedzmy sobie szczerze: jak jedzie jedno auto to nie ma sensu, żeby stawało, niech se pojedzie a ja se przejdę. A tacy się zatrzymują kompletnie bez sensu. Z drugiej strony ja w Krakowie mieszkam.
Piszę o tym, bo Janusz Wojciechowski zasłynął kiedyś pomysłem kary bezwzględnego roku więzienia za 0.2 promila a teraz domaga się bezwzględnego pierwszeństwa dla pieszego w pobliżu pasów. Zaniedbuje przy tym jakoś uzasadnienia swojego pomysłu. Niech samochód jedzie 50 km/h a pieszy 5 km/h. Wytyczenie strefy kolizyjnej i namalowanie obrazka nie powinno być trudne.
Popatrzmy jednak na pomysł z perspektywy funkcjonariuszy nabijających sobie statystykę. O ile pomysł wpuszczania pieszych oczekujących na wejście na pasy jakoś da się obronić o tyle obowiązek zatrzymywania się przed pieszymi pozostającymi gdzieś w pobliżu przejścia prowadzić musi do paraliżu komunikacyjnego. Bo kierowca zatrzyma się gdyż ktoś jest w pobliżu po prawej, ale nie ruszy bo w międzyczasie ktoś przechodzi po lewej, a potem znowu po prawej itp. Dla policji będzie to duża wygoda bo jest to łatwe źródło mandatów.
Niepokoi zaś uzasadnienie, które jest reżimowo-opresyjne: ponieważ nie jesteśmy w stanie stwierdzić winy to arbitralnie uznajemy kto jest winny z definicji. Przy czym definicja prawna jest rażąco odmienna od faktycznej.
Pomijamy tu praktykę sądową, sądy bowiem po części tuszują wpadki kierowców, jeśli ci są z układu. Przykład z głębokim PRL, kiedy samochodami jeździły głownie partyjnioki jest adekwatny. Ale remedium jest tu uzdrowienie sądownictwa a nie wprowadzenie słabych przepisów.