Dzieci

Jestem piratem Pana! I płynę...

dodane 13:16

Zabieram swoje niegrzeczne dzieci do kościoła.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Odnoszę wrażenie, że dyskusja o zachowaniu dzieci w kościele odradza się regularnie co każde świata. Dzieci biegają, dzieci gadają, dzieci płaczą i krzyczą, i jeszcze autkami jeżdżą po ławkach, skaczą po schodach, wchodzą pod sam ołtarz, kwiaty skubią, w nosie dłubią, ziewają, śpią, wspinają się na klęcznik, zrzucają modlitewniki, śpiewają na głos i do tego niekoniecznie na temat, wchodzą na ambonę - bardzo przeszkadzają pobożnym uczestnikom liturgii. Dla wielu osób to znacznie więcej, niż można wytrzymać.

Dzieci już tak mają, że rozrabiają na mszy i nie zachowują powagi miejsca. Rodzice z całych sił starają się uspokoić swoje pociechy, odciągają je od realizacji zbyt śmiałych pomysłów, podkładają im książeczki, noszą na rękach, zabierają do kaplicy, a te łobuzy dalej robią, co chcą! Czasem próby rodziców odnoszą przeciwny skutek:

Pewnego razu uciszałam mojego synka:

- "Bądź cichutko. Zobacz, tam siedzi ks. Zając i widzi, jak rozrabiasz."

- "Mamoo!!! To nie jest zając, nie zając!!! Ale... Mamoooo, widzisz?! To nie jest zając, nie ma długich uszu! - mój synek krzyczał na całe gardło z pierwszej ławki.

Przyznam, że czasem jest ciężko. Szczególnie, gdy zachowanie dziecka zaczyna być uciążliwe dla otoczenia. Wtedy musimy wyjść na zewnątrz i się przewietrzyć, zbieramy kamyczki i patyki. Sama niewiele wiem z tego, co się dzieje na nabożeństwie. Kiedyś miałam wątpliwości, czy warto się tak męczyć, może dziecko i tak niewiele z tego rozumie? Pytałam o to jednego z księży w parafii, usłyszałam że trzeba i warto - do tego służy msza dla dzieci. Zatem zabieram moje "niegrzeczne" dzieci do kościoła.

Dzieci do około czwartego życie nie potrafią jeszcze skupić uwagi na dłużej, kontrolować dobrze swoich emocji, szybko się nudzą i potrzebują ruchu, czasem muszą odreagować emocje. Trudno jest okiełznać zbuntowanego malucha, który właśnie nauczył się podkreślać swoją odrębność i chce mieć własne zdanie.

Kiedyś pewien miły pan w trakcie kazania chciał na chwilę zająć uwagę mojego synka i zaczął go zagadywać. Reakcja malucha była błyskawiczna:

- "Ci....!!! Pan Jezus kocha dzieci!" - czyli już wie, łobuz jeden, że trzeba być cicho, chociaż sam się do tej zasady nie stosuje!

Z  moich doświadczeń wynika, że dzieci, co prawda nie wyglądają na skupione, ale chłoną świat jak gąbka i uczą się przez naśladownictwo. To urocze i nawet zabawne, gdy synek z uporem próbuje przyklęknąć jak tata, w "męski" sposób przed Najświętszym Sakramentem.

Póki co najfajniejszą częścią niedzielnej mszy jest dla niego śpiewanie z księdzem oazowych piosenek po błogosławieństwie. W domu kontynuuje śpiewanie, czasem ulepszając tekst:

- "Jestem piratem Pana i płynę już!" - tak się chłopak przedstawia (oryg. "Jestem rybakiem Pana, zarzucam sieci swe").

W wieku przedszkolnym dzieci zaczynają lepiej kontrolować swoje zachowanie i potrafią trochę dostosować się do innych, łatwiej się komunikują. A wtedy rodzice mogą zauważyć efekt Pyk! Nagle okazuje się, że ich dziecko nie tylko potrafi być cicho, ale w dodatku wie, jak zachować się na nabożeństwie, kiedy uklęknąć i co odpowiedzieć.

Potwierdzam istnienie tego cudownego zjawiska, jako matka dwójki "niegrzecznych" dzieci, z których starsze ma już siedem lat. Efekt uboczny?  Trudne pytania, do odpowiedzi na które trzeba się przygotować. 

- "Mamo, a co to jest to triduum?"

Hmm...