Co ślub, to rozwód
dodane 2011-12-07 19:45
Niedawno, w jednym z wywiadów Natasza Urbańska mówiąc o pierwszym małżeństwie swojego męża, Janusza Józefowicza, wyznała, iż nie ma wyrzutów, że stała się przyczyną rozpadu tamtego związku. Stwierdziła ponadto, że „nikt nikomu nie może dać gwarancji, że będzie z nim do śmierci”. A jednak blisko dwa lata temu, sama stojąc na ślubnym kobiercu, przysięgła, że nie opuści Janusza, aż do śmierci. Po cywilnemu, bo po cywilnemu, ale przysięgła. Tylko po co, skoro już wiedziała, że gwarancji dać nie może?
Niesłychane doprawdy te nasze obiecanki – cacanki. I nie ważne, że w majestacie prawa, ba, nieważne nawet, że przed Bogiem składane i przy świadkach. Zakładamy, że raczej się uda, ale może się przecież samo z siebie nie udać, okazać, że niezgodność charakterów, że mąż pijak, sadysta, zboczeniec, leń i egoista. Że się miłość skończyła i tak będzie zresztą najlepiej dla dzieci, polubownie, bez kłótni, bez stresu. I się dziecko uczy, że gorsza kłótnia niż rozwód.
A Kościół głupi nie jest i jak każe przysięgać miłość do końca życia, to nie znaczy, że się pomylił, tylko że ludzie się mylą w rozumieniu miłości. Bardziej niż do ślubu przygotowują się do kupna mieszkania. O tak, wtedy sprawdzają wszelkie za i przeciw, oglądają po kilkanaście razy, sprawdzają najdrobniejsze rzeczy. I dobrze, ale mieszkanie zawsze można jeszcze sprzedać. Natomiast rozwieść się już nie wolno.
Raz obrany współmałżonek jest już żoną/mężem na zawsze. I nieważne czy będziemy w naszych ludzkich staraniach dążyć do zaprzeczeń, rozwodów, unieważnień (bo i tu wzrasta liczba nadużyć). Przed Bogiem i tak trzeba się nam będzie tłumaczyć z tego, czy wypełniliśmy daną Mu obietnicę.
I już widzę, jak w Drogim Czytelniku burzy się krew, jak w swym polskim zamiłowaniu sprowadzania wszystkiego do patologii buntuje się, że jak to, a co z żonami alkoholików, którzy katują swoje żony, maltretują dzieci i przepijają całą wypłatę?! Oczywiście, takie sytuacje również mają miejsce, ale mąż, choćby najgorszy nadal pozostaje mężem. I trzeba się czasem odseparować, schronić, jednak rozwieść nie wolno. Bóg daje w sakramencie wszelkie potrzebne łaski, koniecznym jest zatem zawierzenie Mu właśnie w tych najtrudniejszych momentach. I są niezwykłe żony i niezwykli mężowie, którzy do końca walczą o swoje małżeństwo i swojego współmałżonka, modlitwą, postem, ofiarą.
Łatwo powiedzieć. Ale trzeba powiedzieć. Bowiem w źle pojętej empatii, tak zwanymi „dobrymi radami” możemy wyrządzić bliźnim wiele złego. Sprawy należy przedstawiać zgodnie z wolą Bożą, tylko wtedy są postawione dobrze. Przedstawione zgodnie z wolą ludzką, mogą chwilowo ukoić ból, narażając tym samym cierpiącego na wieczne potępienie.
Bywa też tak, że cierpiący pokutuje za swoje winy. Bo nie zrobił wszystkiego, co trzeba przed wstąpieniem w związek małżeński, a nawet oparł swoją relację na grzechu. Nie podjął trudu poznania, nie zdobył się na wyrzeczenia, omijał trudności. Za to cudzołożył. A seks przedślubny to najczęstsza przyczyna problemów poślubnych, ponieważ utrudnia on poznanie i rozeznanie. Brak rzetelnego przygotowania do ślubu skutkuje coraz większą liczbą rozwodów. Czy dojdziemy do momentu, w którym każdy ślub będzie kończył się rozwodem?
Rozwód jest zawsze złem. Porażką, za którą pokutuje cała rodzina. Nie ma „dobrych” rozwodów, które byłyby mniejszym złem dla dzieci. Po stokroć lepiej jest, gdy dziecko jest świadkiem kłótni, po której jednak rodzice dążą do pojednania, niż kłótni, po której następuje rozwód. Lub rozwodu bez kłótni.
Nie jest błędem obiecywać sobie miłość do końca życia, ale błędem jest postrzeganie miłości jako uczucia. To ostatnie jest zmienne i zależne od wielu czynników, takich jak okoliczności czy nawet hormony. Utożsamianie miłości z uczuciami skutkuje myśleniem, że „nikt nikomu nie może dać gwarancji, że będzie z nim do śmierci”. Miłość natomiast, to akt woli, to decyzja. Obiecać miłość, znaczy postanowić, że się będzie kochać bez względu na wszystko. Tak dopomóż Bóg.