SAGA-KRWAWE ROZTOCZE. Część 2 z 5

dodane 15:22

Geny

Korona rozłożysta
krańców świata dotyka
owoc przy pniu upada
i pradziadów spotyka

w miejscu starych korzeni
swe korzenie zapuszczam
nie wiem czy moje dzieci
kraj Roztocza opuszczą

od Lwowa do Zamościa
geny w pamięci mają
tu jest najpiękniej w świecie
do Roztocza wracają

Zbynio518

INWOKACJA

 W Roztoczu, przy samych torach kolejowych. 
Między lasami, Sochami, Kukiełkami, 
maleńka wioska, jest kilka chałup nowych, 
lecz więcej starych, nazywa się Szozdami. 
Ziemia jałowa, pokryta samym piachem. 
I biedni ludzie, lecz razem z sobą zżyci. 
Wojna, krew, Niemcy i każdy dzień ze strachem, 
i leśni chłopcy, Niemcy mówią bandyci. 
A wioska karmi i leśnych, i oprawców. 
Pod ręką las, więc zimą nie strach przed chłodem. 
Ze strachu tu, każdy gospodarz dostawcą 
i mimo żniw, wszyscy przymierają głodem. 
Tu cztery siostry, a jedna niemowlęciem. 
Najstarsza   z nich, co noc do leśnych chodziła. 
Drugiej z nich, ojciec w służbie znalazł zajęcie. 
Wioski palą się,  by głodna nie chodziła. 
Biednymi byli, choć byli i bogacze. 
Z Topólczy był, wziął drugą córkę, sierotę. 
Bez ojca, matki, idzie tam, chociaż płacze .
A nie wie, że nie wróci nigdy spowrotem.

Zbynio518

CENA WYKOLEJONEGO POCIĄGU !

 
   Karna ekspedycja niemiecka rozpoczęła się od zagłady i potwornej zbrodni dokonanej na ludności wioski Pardysówka Duża , położonej na przedmieściach JózefowaO świcie 29 marca 1943 roku mieszkańców Pardysówki zbudził warkot silników samochodów nadjeżdżających od strony Józefowa, Hamerni i Długiego Kąta, z których wysypało się mrowie niemieckiego wojska otaczając ścisłym kordonem wioskę.Wydzielone plutony wojska złożone z własowców i Ukraińców przystąpiły do przeczesywania wioski i spędzania ludności na wyznaczony punkt zborny.W trakcie pacyfikacji hordy te dopuszczały się okrucieństw na bezbronnych dzieciach i kobietach, przy czym bestialstwo ich przekraczało wszelkie wyobrażenia; kolbami karabinów zabito troje dzieci rodziny Kozyrów, kilka kobiet zgwałcono na oczach innych mieszkańców a następnie utopiono w dole z wapnem a ciała przywalono kamieniami. Podobnie postąpiono z kilkoma mężczyznami i dziećmi.Do ludzi strzelano jak do kaczek. Prowadzono także ostrzał domów, ot tak, na wszelki wypadek. Magdalenę Kusiak spalono żywcem, nie pozwalając jej wyjść z domu.Następnie przystąpiono do podkładania ognia pod strzechy, podpalając dom po domu. W niedługim czasie cała wioska poszła z dymem.Żywcem spalili się ludzie, którzy pochowali się w piwnicach domostw i przemyślnie zbudowanych kryjówkach. Ci co nie spłonęli, ulegli zaczadzeniu.
    Bilans pacyfikacji Pardysówki Dużej był przerażający: 32 osoby zostały zamordowane na miejscu, w schronach spłonęło 7 osób a 9 uległo zaczadzeniu.Wszyscy mężczyźni zostali wsadzeni do samochodów i wywiezieni do obozu przejściowego w Zwierzyńcu a stamtąd część trafiła do obozów koncentracyjnych.Szczegółowe informacje odnaleźć można w: Biuletynie G.K.B.Z.H nr 1082 oraz opracowaniu Zygmunta Klukowskiego – Zbrodnie niemieckie na Zamojszczyźnie.W roku 1966 lubelska Kultura i Życie nr 46 opublikowała na ten temat artykuł Edwarda Herca – ”Zagłada Pardysówki”.Dwa dni później 30 marca 43r. podobny los dotknął Majdan Kasztelański, gdzie zastrzelono 4 osoby, spalono 32 gospodarstwa a do obozu w Zwierzyńcu wywieziono 64 mężczyzn. Ów tragiczny dzień tak wspomina, dzisiaj 84 letnia mieszkanka Zamościa Pani Bronisława Tytoń z d. Zawiślak ps. Długa (łączniczka i sanitariuszka oddziału Selima ) cyt: ”30 marca 1943r. Niemcy okrążyli wioskę o drugiej nad ranem i było wielkim zaskoczeniem, tak że nikt nie zdążył się schować ani uciec. Niemcy a była to grupa wykonawcza z Biłgoraj rozwścieczeni wpadli do domów i wypędzili wszystkich bez wyjątku. Kobiety, dzieci , ludzi starych i chorych – wszystkich zegnali na koniec wioski.Krzyki, piski dzieci i wrzaski Niemców jeszcze bardziej potęgowały strach i przerażenie. W tym samym czasie druga grupa Niemców plądrowała i podpalała zabudowania. Nikt nie liczył na ocalenie. Wtedy to mój ojciec Jan Zawiślak, który był sołtysem i znał język niemiecki, zaczął pytać dowódcę niemieckiego, dlaczego zabierają wszystkich. Usłyszał, że w wiosce są partyzanci – bandyci. Ojciec zaczął mu tłumaczyć, że tonieprawda. 
Niemiec przyłożył ojcu pistolet do głowy i kazał jeszcze raz to powiedzieć. Ojciec przysięgał, że to prawda i że w wiosce nie ma żadnych partyzantów. Wtedy Niemiec wydał rozkaz wstrzymania podpalania zabudowań. Kazał ojcu wyznaczyć 10 chłopów do gaszenia. Z pożaru ocalało około dwanaście gospodarstw, do których pozwolono wrócić kobietom i dzieciom. Wszystkich mężczyzn a było ich 64 wywieziono do obozu w Zwierzyńcu… W czasie palenia wioski Niemcy zabili Tytonia Stanisława, Zawiślaka Józefa, Bździucha Michała – stawiali opór, zaś Kukiełkę Michała spalili żywcem” / „Moje wspomnienia”- na zdjęciu Bronisława Tytoń ps. Długa z Czesławem Górą ps. Rzut z oddziału „Groma” /
Tego samego dnia niemiecka ekspedycja udała się do wioski Brzeziny, gdzie spalono 6gospodarstw a wszystkich wyłapanych mężczyzn w wieku od 16 do 60 lat wywieziono do obozu w Zwierzyńcu.Akcje pacyfikacyjną niemiecka ekspedycja karna zakończyła pacyfikując w dniu 31III 43r.wioskę Wywłoczka nieopodal Zwierzyńca. Sposób postępowania był szablonowy: wioskę otoczono szczelnym kordonem, zaś wyznaczone plutony przeszukiwały kolejno dom po domu, spędzając ludność na majdan, gdzie dokonywano selekcji.Zakwalifikowanych ustawiono w kolumnę marszową i popędzono do obozu w Zwierzyńcu.Podczas przeszukiwania wsi zastrzelono 5 ukrywających się osób, zaś część lepszego dobytku załadowano na puste samochody. Za nimi ruszyła kolumna pozostałych mieszkańców w tym głównie kobiety i dzieci . Wioska została spalona. 
Tragedię wioski zapamiętał i opisał jej mieszkaniec Jan Pacześny w sposób następujący:„… Nadszedł tragiczny dzień 31 marca 1943r. Wczesnym rankiem wkroczyli do wsi od strony Zwierzyńca żandarmi i otoczyli wieś dookoła. Część ich chodziła od domu do domu budząc wystraszonych i przerażonych ludzi i wyganiając ich na drogę. Łaskawie pozwolili zabrać ze sobą krowy i wozy z końmi. Kolbami karabinów popędzali opieszałych, aby szybko, aby prędzej, gdziekolwiek zaś ta metoda bicia i kopania nie odnosiła skutku, nie wahali się strzelać.I tak obłożnie chorą Teklę Zaburską z córką, która nie chciała opuścić chorej matki, wyprowadzili przed chatę i tu rozstrzelali. W innym znowu miejscu młodzi chłopcy Władysław i Eugeniusz Ksiądz, którzy ociągali się z wyjściem chcąc ukryć się w obejściu gospodarskim, zostali również zabici. Podobny los spotkał Adama Grelę, kołodzieja wioskowego, który będąc kulawym nie mógł iść.W niespełna 15 minut wszyscy mieszkańcy Wywłoczki spotkali się na placu z majątkiem, który mieścił się przeważnie w koszykach i tobołkach. W oczach wszystkich malowała się trwoga. Między zebranymi było wielu takich, którzy nie zdążyli nawet porządnie się ubrać. Ludzie ze strachu i w pośpiechu potracili głowy, wkładali na siebie co było pod ręką, najczęściej co gorsze robocze ubrania, zostawiając okrycie bardziej wartościowe.… Dały się właśnie słyszeć wybuchy granatów zapalających, a po nich po chwili ukazały się kłęby czarnych dymów – to zaczęła się palić cała Wywłoczka….W ogniu spalała się broń, rwały się granaty i amunicja przechowywane jak relikwie przez żołnierzy z myślą o tym momencie, kiedy przyjdzie rozkaz: „Do broni!”. /„Akcja pacyfikacyjna w Wywłoczce” zamieszczona w „Wydawnictwie materiałów do dziejów Zamojszczyzny 1939-1944” pod redakcją Zygmunta Klukowskiego. 
 Podobny los spotkał wioski wymienione na wstępie w raporcie KG AK do Londynu.Cena za wykolejony pociąg wojskowy była przerażająca.
Nie powstrzymało to jednak działań partyzanckich, które z miesiąca na miesiąc stawały się coraz bardziej zorganizowane i coraz dokuczliwsze dla okupanta.

Zamość 07.03.2008r. Zygmunt Puźniak

 Kominy pozostały                        
 
Zabrano młodych panów
a z dziećmi panny młode
po mężów krwawym śladem
za druty szły pochodem
 
przez Bagno do Zwierzyńca
w rowach mężowie leżą
a żonom miast rumieńców
łzy oczom swym nie wierzą
 
kominy pozostały
ślad po byłej Wywłoczce
do piwnic powracały
z dziećmi wdowy płaczące

Zbynio518

,,Wywłoczka,,

Koniec marca, wojna, 
wyganiali z domów. 
Dzisiaj, wczesna wiosna, 
czas wyjść do zagonów. 
Rozpacz, przerażenie, 
w rowach leżą trupy. 
A dzisiaj wspomnienie, 
czas hołdu, zadumy. 
Córka ze swą matką, 
woń krwi się unosi, 
chłopiec z pełną siatką, 
zakupy zanosi. 
I płacz za drutami. 
Szuty zastrzelony. 
Przebaczmy z kwiatami. 
Wieprz nasz zielony, 
kaplicę pamięci, 
dokoła obmywa. 
Trzy źródła tu biją. 
Woda sprawiedliwa. 
Pierwsze źródło ,,Wiara,, 
a przy nim aleja, 
prowadzi do drugiego, 
to źródło ,,Nadzieja,,. 
,,Miłość,, źródło trzecie. 
Kaplica przebaczenia. 
I tutaj nasza pamięć, 
nabiera znaczenia

Zbynio518.

Ten wiersz jest napisany z okazji oddania kaplicy poświęconej pacyfikacji i spaleniu naszej wioski

Życie „po ogniu”


Obok Oradour-sur-Glane we Francji, Mazinote we Włoszech i Lidice w Czechach Sochy należą do najbardziej poszkodowanych podczas II wojny światowej miejscowości w Europie.

We Francji spacyfikowaną 10 czerwca 1944 roku wieś Oradour-sur-Glane, w której zginęło 642 mieszkańców, pozostawiono jako muzeum, nie odbudowywano jej. Na Zamojszczyźnie doszczętnie spalono 16 wsi. Wśród nich Sochy – spacyfikowane, spalone i zbombardowane 1 czerwca 1943 roku. Jedna z wersji mówi, że w ostatnich dniach maja 1943 roku dwaj niemieccy żandarmi, przebrani za partyzantów, próbowali kupić broń. Nie wiemy, czy udało się im to w Sochach, faktem jest, że w Józefowie zostali rozpoznani, ale partyzantom udało się zlikwidować tylko jednego, drugi uciekł. W odwecie niemieckie wojska miały zniszczyć wieś. Rzeczywiście, rankiem oddziały niemieckie otoczyły lężące w dolinie Sochy. Najpierw zatrzymywano tych, którzy szli do pracy na kolei, na stawach rybnych i do Zwierzyńca. Potem ustawiono na wzgórzach karabiny maszynowe i rozpętało się piekło. Ostrzelano pociskami zapalającymi wiejskie zabudowania. Drewniane domy i budynki kryte strzechą stanęły w płomieniach. Przerażeni ludzie wychodzili przed dom z dowodami w ręku, inni brali ze ścian święte obrazy, klękali i prosili o litość. Większość jednak zaczęła ratować dobytek, wypędzać z płonących obór konie, krowy i świnie.  
Niemcy strzelali do mężczyzn, kobiet i dzieci. Nie oszczędzano nikogo. Ci, którzy przeżyli, często nie wiedzą dlaczego. Dlaczego właśnie im udało się przeżyć? Jedni się ukryli w zbożu, ranni udawali zabitych. Jedynie Jan Pieczykolan, zanim roztrzelano zebranych na końcu wsi mężczyzn, zdecydował się uciekać do pobliskiego lasu i przeżył, choć strzelano za nim. Zginęło 185 osób (88 mężczyzn, 52 kobiety, 45 dzieci, w tym także niemowlęta). Niektóre źródła mówią o 194 osobach.Przed południem oddziały niemieckie wycofały się ze wsi, ale zaraz nadleciały samoloty, które bombardowały dopalające się domy, a mieszkańców ukrytych w polu ostrzeliwały z karabinów maszynowych.Zdaniem wielu świadków w południe zapanowała cisza, a chwilę potem rozległy się jęki rannych, lamenty i płacz żywych.Po południu do Soch przybyli mieszkańcy bliższych i dalszych wsi: z Szozdów, Tereszpola, Górecka i Zwierzyńca. Wieczorem zaczęli zwozić zabitych na koniec wioski, a wójt i ordynat zamojski wydzielił plac pod cmentarz.Przebieg tragedii jest udokumentowany. Wspomnienia kilkunastu mieszkańców zebrał i opublikował w 1999 roku w książce Sochy dawniej i dziś Władysław Sitkowski, poeta ze Zwierzyńca. Piękne i przejmujące wiersze napisała poetka Teresa Ferenc, na oczach której Niemcy zastrzelili jej rodziców. 
Józef Szewczyk "Wiadomości Historyczne" 3/2013

Pierwszy wiersz jaki powstał o pacyfikacji Soch jest autorstwa Bronisławy Szawary, mieszkanki Soch. Pani Bronisława czytała go już w latach 50. na różnych uroczystościach i spotkaniach poświęconych pacyfikacji Soch. Drukiem ukazał się w książce Władysława Sitkowskiego "Sochy dawniej i dziś", wydanej w 1999 r. przez Towrzystwo Miłośników Zwierzyńca.


SOCHY

Gdy już wszystko ucichło 
strzały jęki huk co to 
dziecko ze zboża wyszło 
nie wie że jest sierotą
mama przy zbożu leży 
skrzydła jej nie doniosły 
chłopiec patrzy nie wierzy 
nie ma mamy i wioski
tylko cisza dym trupy 
błoto stróżki czerwone 
chłopiec od bomby głuchy 
oczy mocno spocone
tam kaplica pod lasem 
cmentarz i ludzkie prochy 
jest tablica z napisemi 
jest pamięć to SOCHY 

Zbynio518 
  
- Chyba ju. Poczekajta, pójdę obaczę- powiedział Szczepan do swojej rodziny. Żony Ewy z niemowlakiem, kolejną czwartą córką, i swoich trzech córek. Anieli, Marysi i Jadzi. Ukryli się w piwnicy, gdy nad Sochy nadleciały trzy samoloty. Nawet tu, ziemia drgała, od wybuchów bomb.Wyszedł na podwórze, zobaczył kłęby czarnego dymu, wzdłuż całej Margolówki, wzgórza oddzielającego ich Szozdy od Sochów.Zaczęło się rano, ale słychać było tylko strzały. Dużo strzałów. Pojedynczych i z broni maszynowej. Potem dym, ukazujący się, coraz to w nowym miejscu Margolówki, aż w końcu, cały jej szczyt, buchał dymem na całej szerokości wzgórza. Tylko pojedyncze strzały. Jeszcze wtedy stali razem i przyglądali się z przerażeniem na szczyt, tuż za swoją stodołą. Szczepan nie miał pojęcia, co robić? Uciekać, zostać? Dzieci, dobytek, co będzie? Myśli przerwał warkot samolotów i huk spadających bomb. Wtedy to, wszyscy ukryli się w piwnicy.Teraz też, tylko stał i patrzył na dymiące wzgórze. 
- Szczepan! - usłyszał wołanie sąsiada.
- Może to koniec? - ni to spytał, ni odpowiedział Szczepan.Pieczykolan podszedł do niego i mówi 
- Zaprzęgaj konia, ja też. Pojedziem tam, może trza pomóż i obaczym, co tam się stało. 
-Już, zara, ino babę i dzieciaki zawołam- odparł Szczepan, kierując się w stronę piwnicy.
- Wyłaźta i do chałupy! - krzyknął- ja zaprzęgam i z Piczką jedziem tam. 
- Czy ty zgłupiał het ?- wrzasnęła żona Ewa.- Bój sie Boga, chcesz żeby i ciebie ubiły? 
-Trza jechać, obaczyć, może trza pomóż. Nie gadaj, ino idźta i napalta. Świni trza nastawić- powiedział do kolejno wychodzących pomału, przez maleńkie drzwiczki od piwnicy, członków swojej rodziny. Pierwsza wyszła Ewa z dzieckiem na rękach, zawiniętym w chustę. Potem kolejno, najstarsza Aniela, młoda, śliczna,18- letnia dziewczyna. Marysia, 9-letnia córka, trzymając za rękę swoją nieco młodszą siostrę, 6-letnią Jadzię.                
Wszystkie ,,kobiety,, skierowały wzrok na wzgórze i tak pomału, ze skręconymi w bok głowami, szły w kierunku małej, drewnianej chatki, krytej już starą, czarną od słońca strzechą.Szczepan wykręcił w kierunku drewnianej obory-stajni, szerokiej, z bali. Z jednym okienkiem pośrodku, między dwojgiem drzwi. Otworzył te z prawej strony i wszedł do środka. Po chwili wyszedł pierwszy, trzymając chudego, niedużego, siwego konia za uzdę. Prowadził go w kierunku wiaty przy stodole, gdzie stał drewniany wóz, z drewnianymi kołami na metalowych obręczach, a na ścianie stodoły wisiała uprząż, puszorek, jak w tych stronach się mówiło. 
-Tata! A ja mogę z tobą?- usłyszał za sobą głos Marysi. Aż drgnął, przestraszony nagłym pojawieniem się kogoś za plecami.- Ja chciałam, bo tam Jania i Michał, my mieli dzisiaj razem... 
- Do chałupy!- przerwał jej ojciec. Dziewczynka jeszcze jakby chciała coś dalej mówić, ale ponowne 
-Ino ju!- ojca, zmusiło ją, na pokorny odwrót i posłuszne wykonanie polecenia ojca.Zbliżał się już zmrok, jak pojechali z sąsiadem drogą pod górę, w kierunku dymiącego ciągle wzgórza. Daleko, z tyłu za nimi, zobaczyli kolejne dwie furmanki, jadące od Tereszpola-Kukiełek. Więc nie będą tam sami.Anielka, klęcząc, szykowała się do napalenia w piecu. Właściwie ogromnej kuchni, z piecem chlebowym i zapieckiem. Poukładała na spodzie kilka szczypek sosnowych, na które nałożyła najpierw drobne gałązki, krótko porąbane, a na sam wierzch, nieco grubsze polana. Udarła kawałek gazety, podpaliła i zamknęła drzwiczki. Matka, Ewa, siedziała na brzegu łóżka, karmiąc piersią maleńką Janię. Przyglądała się, jak Jadzia z Marysią skrobią młode ziemniaki. Drobne, wielkości orzecha włoskiego. 
-Jak skończyta- przerwała ciszę- to narwijta pokrzywy dla świni. Tylko mi nigdzie nie łazić. Wy dobrze wieta, o co chodzi- zakończyła stanowczo.           

Bała się, żeby nie poszły na Margolówkę, zobaczyć Sochy. Dzień i wieczór jednak, zakończył się juz bez żadnych niespodzianek. Z wyjątkiem jednego, ani Szczepan, ani Pieczykolan, nie wrócili na noc do swoich domów. Ewa czuwała i czekała całą noc. Wystraszona.Różne, najgorsze myśli przychodziły jej do głowy. Modliła się na różańcu. Sama nie wie, ile razy odmówiła go dookoła. To pomagało jej nie myśleć. Zaczynało świtać, ale ich nadal nie było. Jania znowu zaczęła sie budzić. Tym razem jednak, nie była głodna. Ewa przewinęła ją. Córki jeszcze spały. Wzięła Janię na ręce, owinęła w chustę i wyszła przed dom. Nie było zimno, tylko czuć było w powietrzu swąd spalenizny. Mgła przydusiła nieprzyjemne zapachy do ziemi. Szczyt wzgórza jeszcze dymił, ale były to pojedyncze, wybielałe już, szare kłęby dymu. Usiadła z dzieckiem na ławce przy chałupie. Miała przed sobą widok na całe podwórze, stodoła, a nad nią szczyt Margolówki. Gdzieś daleko na wsi, szczekały pojedynczo psy. Poza tym cisza. Szczekanie, rozlegało się teraz bliżej. Usłyszała jakby jakiś ruch na drodze. Podniosła się. Szczekanie dobiegało z coraz to bliższych zabudowań, usłyszała jakby jakiś ruch na drodze. Podniosła się. Tak, coraz wyraźniej było słychać nadjeżdżającą furmankę i jakieś męskie głosy. Ominęła chałupę i skierowała się w stronę furtki i drogi, prowadzącej przez wieś. Między gałęziami mignął jej biały koń, potem gniady. Tak, teraz była pewna, to Szczepan i Piczka wracali. Napięcie zeszło z niej jak powietrze, a pierś wypełniła radość, szczęście i ulga. Szybkim krokiem, udała się do chałupy. 
-Anielka, wstawej, ociec jado!- krzyknęła już na progu izby- rozpalaj w piecu! Córka otworzyła oczy, usiadła i ze zdziwieniem spojrzała na matkę. 
- To łojca ni ma?- spytała. 
- Toż gadam, że jedzie. Głucha, czy co?- zestrofowała ją matka.-Wstawej i pal w piecu, może głodny abo i brudny. Nie ma czasu leżeć. Już dzień- ciągnęła, siadając sama na łóżku. Zaczęła rozpinać bluzkę do karmienia, bo i niemowlę zbudziło się i zaczęło płakać. 

Na zapiecku, pod sufitem, pojawiły się dwie głowy, Jadzi i Marysi. 
- Wy też ło tu!- zawołała Ewa do córek.Po chwili cała trójka dziewcząt, krzątała się po izbie.Dudnienie końskich kopyt, tuż za ścianą chałupy. Szczepan właśnie wjeżdżał na podwórek. 
- Wiśta! No prrr. Stoj siwa- słychać było jego głos w izbie, dobiegający z podwórza.Jadzia i Marysia, wybiegły ojcu na spotkanie. Nagle, tuż przed nim, stanęły jak wryte, z przerażeniem w oczach. Biała koszula ojca, ręce, spodnie, twarz, były pomazane krwią. Furmanka i nawet koń był we krwi. 
- Niech grzejo wodę- powiedział Szczepan do córek. Sam odwrócił się i podszedł wyprzęgać konia. Dziewczynki jednak, nadal stały i przyglądały się, to ojcu, to furmance z przerażeniem. Marysia pociągnęła Jadzię za rękę- chodź- powiedziała.Pobiegły razem do chaty. 
- Dużo wody, tata kazał- zawołała Marysia, ni to do Anieli, ni to do mamy.- Dużo juchy, ociec chyba bili świnie, bo syćko brudne, fura też- ciągnęła. 
- Jezu Chryste!- Ewa odłożyła niemowlę na łóżko. 
- Anielka, do dziecka!- krzyknęła i wybiegła z chałupy.Stanęła przy furmance, rozglądając się i dotykając krwi na furze. Ze stajni wyszedł umazany krwią, jej mąż. 
- Co to, co wy całą noc robiły?- spytała- ty cały? Skąd tyle juchy? 
-Ja ci dam juchy!- wrzasnął Szczepan, podnosząc rękę, jakby do uderzenia, ale wolno ją opuścił.-To ludzkie, to krew. Tam wszystkie ubite. Cało noc my ich zwozili i szukali-powiedział już spokojnie Szczepan. 
- Leżo wszystkie na dole, pod lasem- mówił dalej. 
- My z Piczko, już pojechały do dom, ale tam jeszcze dużo roboty. Trza jaki dół kopać. Księdza trza. Jezu, tyle chłopa, baby i tyle dzieci. Dranie, to nie może być. Trza cuś robić. Jutro może my,a może jeszcze i dziś- ciągnął. 
- A ta Anielka, ino do lasu. Ja jej dam lasu. Ta oni nie głupie i ludziska też widzo, też nie głupie. Co ona myśli, tyż do dołu? To niech idzie. Ja jej dam lasu- zezłościł się Szczepan i szybkim krokiem ruszył w kierunku chałupy. 
- Szczepan!- krzyknęła Ewa- ostaw jo, ona ju nie pódzie, ostaw! Ruszyła biegiem za Szczepanem. Dogoniła go przed progiem chałupy i złapała za rękę. 
- Ostaw- powiedziała cicho, jakby prosząc.Szczepan szarpnął rękę, wyrwał ją z dłoni żony i cicho weszli oboje do izby. Anielka podniosła się z łóżka, z niemowlęciem na rękach. Patrzyła przerażona na zakrwawionego ojca. Słyszała, jak odgrażał jej na podwórku. 
- Nie pójde ju, tato- sama zaczęła, widząc, że ojciec chce coś powiedzieć.-Ja wiem, nie pójde, ino nie bijta - prosiła. 
- Gdzie woda?-głośno spytał Szczepan 
- Zara bedzie, tera oblekaj sie- powiedziała Ewa- zwalaj te szmaciory.
- A wy panny- zwróciła się do równie co Anielka przerażonych, Jadzi i Marysi- szorować fure! Poszły, nie siedzieć! Wybiegły obie na podwórze. Anielka usiadła spowrotem na łóżku, a Ewa otworzyła drzwiczki pieca i zaczęła podkładać. 
- To ja jeszcze wody naciągnę- powiedziała Anielka, odkładając dziecko na łóżko. Złapała jedno wiadro z kuchni, drugie z sieni. Wzięła oparte w kącie nosidła, założyła je na plecy. Przyczepiła wiadra i poszła po wodę do pompy, umiejscowionej na środku wsi, tuż przy stacji kolejowej. Czasem przejeżdżała tędy cuchcia, która kursowała na trasie Zwierzyniec- Biłgoraj. Pompa była oddalona od ich zabudowań, jakieś 100 metrów. Kilka razy dziennie, musiała pokonać tą drogę, ale prawie zawsze, można tu było z kimś porozmawiać. 
Ewa nalała ciepłej już wody, do dużej miednicy, stojącej na drewnianej ławie przy piecu. Wyszła do komory, na przeciw izby, po drugiej stronie sieni. Tam trzymała ubrania, w starej dębowej szafie. Znalazła podkoszulek, koszulę. Zdjęła ze sznurka przy szafie spodnie i wróciła do izby. Szczepan właśnie wycierał się już, ni to ścierką, ni to ręcznikiem. 
- Przebier sie- powiedziała do Szczepana, kładąc ubrania na łóżku. 
- Był tam też jeden z Topólczy- zaczął Szczepan- bogaty chłop, na całe wieś. Weźmie Maryśke na służbe. Gadałem z nim- mówił nie patrząc na żonę.Ta stanęła jak wryta. Łzy nabiegły do jej oczu. Podeszła do maleńkiej Jasi, która zaczęła płakać i wzięła ją na ręce. 
- Czemu tak?- spytała.- Tak trzeba- odparł- ona już duża, i krowy popasie, i tak co pomoże. Dobrze jej będzie. Do niego i Niemcy przychodzo, to nic jej nie bedzie, a i do gęby dadzo i ubioro. 
- Szkoda, to i tu ona nie wadzi- odrzekła Ewa.
- Jak koń odsapnie i fure sprzotno, to pojedziem. Dobrze jej tam bedzie, nie krzywda- mówił dalej, starając się uspokoić żonę- A i nam lżej. Jadzia jeszcze za mała, a ona w sam raz i bidy nie bedzie miała- ciągnął- Ja ju z nim ugadał. Spakujesz jej ino co trza, ubrania i tylo. Oni jej krzywdy nie zrobio, a jakby co, to i droge do dom nazad wie. Bedzie dobrze.Tego samego dnia, po południu, Marysia razem z ojcem pojechała na Topólczę. Ominęli Sochy lasem, ale musieli przejechać przez Wywłoczkę.Tu wczesną wiosną, Niemcy też spalili wieś. Nie wymordowali jednak tylu ludzi, co w Sochach. W milczeniu mijali odradzające sie gdzie niegdzie spalenisko. Tu i ówdzie, z ziemi wystawały dymiące, metalowe rury. W piwnicach były ich tymczasowe domy. Minęli kościółek- cerkiew na wzgórzu, robiąc znak krzyża, aż za kolejnym zakrętem, ukazały się dorodne, ogromne zabudowania, z grubych bali. Kryte grubą strzechą, stodoła, obora, kilka innych budynków i murowana z kamienia chałupa, pokryta ołowianą blachą. 
Ogromne podwórze. Od razu było widać, że gospodarz do biednych nie należał. Podjechali pod bramę, z wysoko postawionym zadaszeniem, na dwóch słupach. Szczepan zatrzymał konia. 
- Poczekaj chwilę- powiedział do przestraszonej Marysi. Podszedł do furtki i zniknął za nią. Marysi płynęły z oczu łzy, ale nic nie mówiła całą drogę. Była przerażona. Chciałaby uciec, ale nie mogła. Sprzeciwić się, też nie mogła. Mogła tylko płakać. Po chwili usłyszała za bramą, swego ojca i jakiegoś jeszcze mężczyznę i miły głos kobiecy. Na chwilkę strach, zamienił się w nadzieję. Brama ze skrzypieniem otwarła się. Szczepan odmotał lejce z kłonicy i nie wsiadając na furę, wjechał na podwórze. Do furmanki podeszła młoda około 30- letnia, uśmiechnięta kobieta. 
- To ty jesteś Marysia- zagadnęła- ale ty ładna. Nie bój się, my we dwie baby, damy se rade z jednym chłopem. Nie bojaj, mów mi ciocia, bo my tu razem gospodynie, jak w rodzinie.
 
Dawid Roztocza

Na swoich Goliatów
stawili wyklętych
mówili wariatów
Dawidów i świętych

i krew popłynęła
zastygła jak skała
pamięć nie zginęła
w Roztoczu została

a kamień co został
na Goliata głowie
węgielnym bo powstał
lud przed nim odpowie

choć wzgórza pocięte
wokół same blizny
w nich żyją wyklęte
Dzieci Zamojszczyzny

Zbynio518

nd pn wt śr cz pt sb

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

7

8

Dzisiaj: 17.05.2024