Święty Maksymilian.
dodane 2015-09-07 07:43
O tym jak bardzo można być świętym.
Kiedyś podczas mszy świętej usłyszałem, że święty Maksymilian wybrał swoje imię zakonne bo chciał być jak największym świętym – stąd imię Maksymilian czy maksymalizm w świętości. Opowiadanie to długo nie dawało mi spokoju, w końcu stwierdziłem, że też chcę być jak największym świętym – tak jak święty Maksymilian. Powstało pytanie tylko to jest jaki święty jak bardzo można być świętym, jak bardzo Bóg będzie błogosławił. Na początku myślałem, że skoro Bóg powiedział bądźcie doskonali tak jak Ojciec wasz w niebie jest doskonały to granicą doskonałości jest sam Bóg. Dopiero całkiem niedawno trafiłem na teologiczny tekst, w którym jest napisane, że dokumenty Soboru Watykańskiego II stwierdzają, że najdoskonalszym stworzeniem po Bogu jest Najświętsza Maria Panna. Dogmat to nie jest, ale nauczanie uroczyste Kościoła należy uszanować. Zatem od Matki Boskiej świętszy nie będę – Bóg mi tak nie pobłogosławi, nawet gdybym Go niewiadomo jak prosił i czego bym nie robił. Ponadto w książce św. Alfonsa Liguoriego pt.,, Uwielbienia Maryi” jest taki fragment, w którym napisano, że Maryja jest doskonalszym stworzeniem niż całe niebo ze wszystkimi aniołami i świętymi. Jak mogłem wyczytać również gdzie indziej jest to bardzo rozpowszechnione stwierdzenie. Zatem idąc za tą nauką zapragnąłem być tak święty jak całe niebo. Aż tu nagle mój balonik pychy pękł i zauważyłem, że między moim życiem a życiem choćby najmniejszego świętego o jakim czytałem jest przepaść. A cóż to dopiero mówić o całym niebie z takimi świętymi jak św. Michał, św. Rafał, św. Gabriel, św. Jan Chrzciciel, św. Jan Apostoł, św. Paweł, św. Piotr itp. itd. Cóż więc, widząc jak odległe są moje pragnienia od rzeczywistości czy miałem je porzucić? Upokorzyłem się, stwierdziłem, że jestem tylko nędznym grzesznikiem, ale pragnienia sobie pozostawiłem. Pomyślałem bowiem sobie, że choć jestem niczym i w niebie, jeśli z wielkim trudem się zbawię, też będę mały, to chociaż moje modlitwy do Boga zanoszone w niebie pomogą komuś na ziemi być tak świętym jak całe niebo. Może kiedyś ktoś pod natchnieniem Ducha Świętego przyjmie moje pragnienia jako swoje własne i je zrealizuje. Tak więc ze względu na pomoc jaką mogę wyświadczyć swoim przyszłym braciom zachowałem swoje pragnienia widząc, że po ludzku niczego takiego na ziemi nie osiągnę. Ale jak to jest gdzie indziej napisane święci w niebie mogą pomóc tym na ziemi w tym w czym byli doświadczani. Więc i swoimi pragnieniami. I wiele jest takich przykładów świętych, którzy za życia niczego nie osiągnęli, natomiast po ich śmierci dzieła zaczęły przeżywać dynamiczny rozwój. Przypadek? Nie sądzę. Tak sobie myślałem, że to nieskromnie myśleć o sobie w kategoriach świętości, ale z drugiej strony każda dusza w niebie jest święta, myślenie przeciwne jest pychą. Więc dobrze, skoro na ziemi nic nie zdołam zdziałać mimo najlepszych chęci i działań w tym kierunku (kiedyś mam nadzieję o tym napiszę) to chociaż po śmierci, jak obumrę jak ewangeliczne ziarno, wydam plon. Dodatkowo napawa mnie nadzieją fakt, że św. Ludwik Maria Gringnon de Monfort napisał w swoim traktacie o prawdziwym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny, że w czasach bliskich końcu świata Bóg wzbudzi wielkich świętych, w domyśle jacy do tej pory nie byli. Więc może z nieba przyczynię się choć w minimalnym stopniu do ich ukształtowania. Kto wie. W każdym razie będę mógł być pomocny ludziom w pewnych specyficznych doświadczeniach prób bycia samotnym, doświadczania cierpieniem psychicznym, psychicznym obciążeniem. Dobrze sobie pomyśleć, że po śmierci będzie można pomagać ludziom bardziej niż za życia, taka myśl jest bardzo pocieszająca. Dziękuję Ci Duchu Święty za to.