Dynie

dodane 13:27

Czyli pracowita sobota

Ktoś podarował naszej wspólnocie pole dyń. Prezent z którym trzeba coś zrobić. Na szczęście było na tyle ciepło, że można było zacząć na dworze. Wolontariusze pod kierunkiem zaprzyjaźnionych braci franciszkanów w kolorowych fartuszkach na habitach kroili i rąbali dynie na drobne kawałki. Całość nadzorował Tomek którego słownictwo "taak" lub "niee" było absolutnie dostateczne w tej sytuacji. 

Fantastyczne wolontariuszki od sióstr urszulanek dzielnie zanurzały ręce w misach z miąższem, aby wyłuskać pestki i obrać pomarańcze . Temu z przerażeniem przyglądał się Maciek nie znoszący lepkich substancji. Bezustannie wycierał czyste ręce sucha chusteczka. 

Duża Kasia z niezgłębiona cierpliwością czyściła pokrywki. 

Prawdziwa praca gotowania i rozlewania do słoików dżemu pomarańczowo dyniowego odbywała się w małej przegrzanej kuchni. Termomiks dużo pomaga, ale sam nie zrobi wszystkiego. Kolejne słoiki odwracane do góry dnem otwierały się i zalewały stół gorąca masa. 

- nic tu nie pasuje! Ani majonez, ani lisner, ani ten dżem, ani te grzybki- grzebie w pudle z pokrywkami i słoikami z odzysku. 

- kupiliśmy nowe ale też nie trzymaja. To będzie frubex, czarny frubex. 

- nie mam takiego! - zawartość słoika wraca do gara. Kolejny z nową pokrywka wybucha. 

- możemy jakoś pomóc? - kolejne osoby wpychają się do małej, pełnej gorących garów kuchni. 

- wychodzac stąd!- warcze. 

- pomódlcie się za nas- dopowiada cierpliwsza za koleżanka. 

Ktoś chyba to zrobil i pomogło. Kolejne dwa gary wekujemy bez strat. Kończy się cukier żelujący i pokrywki. Dynia nie. Chłopaki donoszą kolejne misy pokrojonych kawałków.  Jutro, jutro, jak odespimy i odpoczniemy, jutro kolejna akcja. Teraz przerwa. Musi być przecież jakiś normalny obiad, kolacja i sprzątanie. 

Kategorie

Dynie

dodane 13:27

Czyli pracowita sobota

Ktoś podarował naszej wspólnocie pole dyń. Prezent z którym trzeba coś zrobić. Na szczęście było na tyle ciepło, że można było zacząć na dworze. Wolontariusze pod kierunkiem zaprzyjaźnionych braci franciszkanów w kolorowych fartuszkach na habitach kroili i rąbali dynie na drobne kawałki. Całość nadzorował Tomek którego słownictwo "taak" lub "niee" było absolutnie dostateczne w tej sytuacji. 

Fantastyczne wolontariuszki od sióstr urszulanek dzielnie zanurzały ręce w misach z miąższem, aby wyłuskać pestki i obrać pomarańcze . Temu z przerażeniem przyglądał się Maciek nie znoszący lepkich substancji. Bezustannie wycierał czyste ręce sucha chusteczka. 

Duża Kasia z niezgłębiona cierpliwością czyściła pokrywki. 

Prawdziwa praca gotowania i rozlewania do słoików dżemu pomarańczowo dyniowego odbywała się w małej przegrzanej kuchni. Termomiks dużo pomaga, ale sam nie zrobi wszystkiego. Kolejne słoiki odwracane do góry dnem otwierały się i zalewały stół gorąca masa. 

- nic tu nie pasuje! Ani majonez, ani lisner, ani ten dżem, ani te grzybki- grzebie w pudle z pokrywkami i słoikami z odzysku. 

- kupiliśmy nowe ale też nie trzymaja. To będzie frubex, czarny frubex. 

- nie mam takiego! - zawartość słoika wraca do gara. Kolejny z nową pokrywka wybucha. 

- możemy jakoś pomóc? - kolejne osoby wpychają się do małej, pełnej gorących garów kuchni. 

- wychodzac stąd!- warcze. 

- pomódlcie się za nas- dopowiada cierpliwsza za koleżanka. 

Ktoś chyba to zrobil i pomogło. Kolejne dwa gary wekujemy bez strat. Kończy się cukier żelujący i pokrywki. Dynia nie. Chłopaki donoszą kolejne misy pokrojonych kawałków.  Jutro, jutro, jak odespimy i odpoczniemy, jutro kolejna akcja. Teraz przerwa. Musi być przecież jakiś normalny obiad, kolacja i sprzątanie.