W drodze do domu dalsza część
dodane 2014-10-27 15:05
co mam powiedzieć? Miłego czytania:)
W DRODZE DO DOMU
Prolog
To była burzliwa, czerwcowa noc. Dyrektorka Domu Dziecka w Słupnie Dolnym, pani Marianie mogła zasnąć. Mimo, iż normalnie bez problemu zasypiała dzisiaj 22 czerwca roku 2004? Mimo wszystko pani Maria, czuła, że coś się zdarzy. I nie mogła zasnąć.
Dochodziła północ. Dyrektorka próbowała się opanować. Przecież zawsze taka była. Sztywna, chłodna i opanowana. To czemu teraz się denerwuje jak małe dziecko?
Z nieba lał się deszcz. Grzmoty nie ustawały. Niebo co chwila rozjaśniały błyskawice. Na ulicy leżącej naprzeciwko Domu Dziecka nie było nikogo. Ale zaraz, zaraz...było widać jakąś postać w kapturze! Kto to mógł być?
Pani Maria śledziła tę postać wzrokiem. Zauważyła, że idzie w kierunku...Domu Dziecka? A po co? A jeżeli – pomyślała przez chwilę Dyrektorka – to złodziej?
Usłyszała ciche pukanie do drzwi. Nie, złodziej to nie był. Maria ubrała się w szlafrok i poszła otworzyć.
Kiedy otworzyła drzwi zobaczyła mocno naciągnięty na twarz kaptur i mokre ubranie. Ale ta osoba miała ze sobą...małe dziecko!
- Dom Dziecka? - zapytała zakapturzona postać wystraszonym, cienkim kobiecym głosem.
- Dyrektorka Maria Markowska – przywitała się Dyrektorka – w czym mogę pomóc?
- Pani Mario: temu dziecku dosłownie przed chwilą zmarli rodzice. Chorowali już długo ale dopiero co teraz umarli.
- O Boże! - Pani Maria zasłoniła usta rękami
- Jej matka myślała, że jej siostra się ją zajmie – opowiadała dalej postać – ale ona się nie zgodziła. Ona nie ma męża, i boi się dzieci. Więc bidulka została sama.
Pani Maria przyjrzała się dziewczynce
- Ile ma?
- Roczek. Dokładnie dzisiaj ma urodziny... - kobieta mówiła załamanym głosem. - Urodziła się przesilenie letnie. No, ale nie mam wiele czasu. Czy moglibyście się nią zaopiekować? - zapytała się Dyrektorki.
- Yyy...oczywiście...
- Dobrze. A! Mam coś jeszcze – sięgnęła do kieszeni i wyjęła małe wiklinowe pudełko – proszę to dać małej za dziesięć lat.
- A jak ma na nazwisko? - zapytała się Pani Maria
- To na razie nie ważne. Na imię ma Agnieszka...
Niebo rozświetliła błyskawica i tajemnicza postać zniknęła pozostawiając małą Agnieszkę w rękach dyrektorki.
Rozdział pierwszy.
- To był maj, pachniała saska kępa. Szalonym, zielonym bzem! To był maj, gotowa była ta sukienka. I noc się stawała dniem. - śpiewała pewna dziewczynka. Wyglądała na siedem lat. Obok niej siedziała jej najwidoczniej przyjaciółka która wyglądała na trzynaście lat. Ale obydwa stwierdzenia były błędne.
Ta która wyglądała na trzynaście w rzeczywistości miała prawie jedenaście, a ta która na siedem – dziesięć. Obydwie były przyjaciółkami i mieszkały w Domu Dziecka w Słupnie Dolnym
- No...a teraz jest maj – roześmiała się tamta większa. - A my nadal tu siedzimy – pochmurniała.
- Nie martw się, Aga – młodsza klepnęła Agę po plecach – jakoś żyjesz
- Jakoś. Jakoś, Zuza. A ja mam dosyć życia „jakoś”! Mam dosyć tego, że nie mam rodziców! Mam dosyć – kopnęła kamyk.
- Nie wyglądasz na taką kiedy się bawisz – powiedziała Zuzia z wyrzutem – wtedy jesteś taka miła i wesoła...
- No bo próbuję się oderwać od rzeczywistości – Agnieszka kopnęła leżący najbliżej kamyk. - ale i tak nic z tego nie wychodzi... bo po zabawie nadal jestem tą samą dziewczynką z domu dziecka która nie ma rodziców. - powiedziała załamana.
- Chodźmy się bawić – Zuzia usiłowała oderwać przyjaciółkę od smutnych myśli. Aga która jeszcze przed chwilą była smutna uśmiechnęła się i zaczęła zwoływać dzieci do zabawy
- A przed chwilą była smutna...- uśmiechnęła się pod nosem. Miała rację. Jej przyjaciółka była spontaniczna i chimeryczna. I to doprowadziło do jednej z najważniejszych decyzji w jej życiu, którą czas miał pokazać...
- Pobawmy się w chowanego z zaklepanką! - powiedziała Aga.
Reszta dzieci których było około dziesięć przytaknęło wesoło. Słuchało się Agi. Ona była szefową tej „bandy”. Mimo, że byli też tam starsi to nikt nie protestował kiedy Aga zaczynała dowodzić. Może to dlatego, bo miała bardzo dziwne pomysły. Lubiła żartować, ale kiedy była sama z Zuzią robiła się niesamowicie poważna.
Pani Maria – dyrektorka Domu Dziecka – nie za bardzo lubiła Agnieszkę. Chyba zazdrościła jej. Paru rzeczy. Na pewno wyglądu. Agnieszka była wysoka. Pani Maria była chuda, ale chyba z powodu „diet głodowych”. I nie wyglądało to ładnie. Skóra wisiała na kościach, i przez to wyglądała trochę jak kościotrup. Do tego kwadratowa szczęka. I krótkie, zwisające brązowe włosy. Kiedyś może jej oczy były ładne. Teraz zgasły od ciągłego wypatrywania kłopotów.
A Agnieszka miała krótkie, ale ładnie przycięte ciemne włosy oraz szaro-zielone oczy. Może to dlatego jedna z wolontariuszek tak bardzo ją polubiła. A dyrektorka jej nie cierpiała.
Po paru minutach zabawy przyszła jedna z wolontariuszek.
- Koniec zabawy! Przyszła jedna pani która chce zaadoptować dziecko!
Wiadomość ta wywołała duże poruszenie. Zawsze kiedy ktoś chciał zaadoptować dziecko wszyscy się jak najbardziej starali. Bo kto by nie chciał mieć rodziców, nawet tych przybranych...?
- Może nas zaadoptuje – szepnęła Zuzia
- Trzymam kciuki – odpowiedziała Aga i obydwie pobiegły do korytarza gdzie była już większość dzieci.
Oprócz podekscytowanych dzieci i dyrektorki stała tam jeszcze niska i pulchna kobieta.
- Droga Pani Lechoń, mamy bardzo dużo dzieci w różnym wieku...
- Chciałabym zaadoptować dziewięcio-dziesięciolatkę która byłaby miła i inteligentna... - kobieta spacerowała wśród dzieci
- Może Zuzia? - zaoferowała dyrektorka.
- Która to? - kobieta rozglądała się wśród dzieci.
- Ta niska brunetka.
Pani Lechoń podeszła do Zuzi.
- Ty naprawdę masz dziesięć lat? - zapytała z powątpiewaniem w głosie
- Tak, proszę pani – odpowiedziała przestraszona dziewczynka
- Dobrze. Czy chciałabyś abym Cię zaadoptowała? Będzie Ci u mnie dobrze, mam duży dom, kotka...i brakuje mi dziewczynki takiej jak Ty. Co, chciałabyś?
Zuzia nie mogła złapać oddechu. Nareszcie będzie miała rodzinę!
- Bardzo chętnie – powiedziała uśmiechając się przymilnie.
- Dobrze. Za około miesiąc będziesz już u mnie – mrugnęła do Zuzi i poszła do pani Mari.
Zuzia była tak szczęśliwa, że nie zauważyła smutnej miny Agi. No tak! Teraz będzie tu sama do końca swojego nudnego życia!
Pół miesiąca minęło szybko. Przez ten cały czas Aga starała się korzystać z każdej chwili z przyjaciółką których było coraz mniej.
Nim się obejrzały był już koniec maja. Zuzia szła pod opiekę pani Lechoń.
- Miłej podróży – powiedziała Aga łykając łzy. - Odwiedzisz mnie kiedyś?
- Ej...no nie płacz.. - przytuliła przyjaciółkę – tak, będę często tu wpadała po szkole na przykład... Albo będziemy się widywały na korytarzach... nie martw się. - poklepała ją po ramieniu
- Dziewczynki! Starczy już tego pożegnania! Zuzia, daj jak najlepsze świadectwo o wychowaniu w naszym domu dziecka. Do widzenia, Zuzia!
- Do widzenia pani! Pa, Aga! - Zuzia odwróciła się i pobiegła do samochodu. Jednak zawróciła i pobiegła w stronę Agi
- To dla Ciebie. Na pamiątkę – szepnęła po czym wcisnęła jej w rękę małe pudełko i pobiegła. Samochód odjechał.
***
Agnieszka często oglądała pudełko od Zuzi. Było w nim zdjęcie jej i przyjaciółki kiedy były na pierwszych wakacjach nad morzem... Było wyraźnie widać ciemne włosy Zuzi i czarne włosy Agi. Obydwie miały jakieś stare kostiumy. Ale jak się wtedy cieszyły! Była tam również bransoletka zrobiona ręcznie. Było do niej przyczepione serduszko z napisem „Moja przyjaciółka”. To serduszko dostała Zuzia od jednej wolontariuszki. I dała je jej! Na samym dnie był mały plastikowy woreczek. Był tam kosmyk włosów Zuzi. Obcięły sobie wtedy każda po kosmyku, ale już o tym zapomniała. A Zuzia go zachowała i jej dała...Na pudełku było napisane charakterem pisma Zuzi „Dla Agi”
To było tak niedawno, a jednak tyle się zmieniło... Bez Zuzi Aga nie była tą dawną wesołą dziewczynką. Straciła humor. I podjęła jedną ważną decyzję... było to po tym, jak pani Maria skrzyczała ją za trójkę z przyrody.
- To tak pokazujesz dobrą stronę naszego Domu Dziecka!? Myślisz, że tak przyjdą po Ciebie i inne dzieci!? Odbierasz im ostatnią szansę! Nawet nie wiesz kim jesteś. Nie masz prawa się tak zachowywać. Dostałaś trójkę?! Trójek Ci się zachciewa?!
Tak na nią wrzeszczała tylko za jedną trójkę! A na koniec powiedziała
- Dopóki się nie poprawisz to n i e b ę d ę C i ę p o k a z y w a ł a c h ę t n y m .
Wtedy Aga pomyślała tylko jedno: dzień po moich urodzinach uciekam z tego okropnego Domu Dziecka!
Myślała już o tym wcześniej, żeby uciec z Zuzią ale na razie to były tylko żarty. A teraz nie żartowała. I co z tego, że umrze z głodu, pragnienia lub zimna. A może ktoś ją znajdzie i pokocha? Musi zaryzykować. A nie będzie czekała tyle czasu!
Dziewczynka zaczęła się przygotowywać. Szukała suchego prowiantu, np. herbatników i innych rzeczy które dostawali na podwieczorek. Kiedy każde dziecko dostało na dzień dziecka dwadzieścia złotych na słodycze, schowała je. Wygrzebała wszystkie swoje ukryte oszczędności. W sumie było tego z trzydzieści złotych. Trzydzieści przez sześć lat!
Zaczęła się szykować na serio. Za trzy dni są jej urodziny. Podsumowała swój plan
O 20 kładziemy się spać. O północy dzwoni mój budzik. Wyłączam go i robię manekina z ręczników. Uciekam. Biegnę ile się da, potem idę aż nie ucieknę daleko. Potem mogę zasnąć. O ile dam radę...A następnie próbuję znaleźć dom.
Agnieszka bez nazwiska :(
W końcu nadeszły jej urodziny. Prezentów za dużo nie było, trochę słodyczy, dziesięć złotych i kurtka przeciwdeszczowa.
- To dostałam kiedy dostarczono Cię do domu dziecka – powiedziała Dyrektorka wręczając jedenastolatce paczkę.
Dziewczynka znała historię jak przybyła do domu dziecka: że w przesilenie letnie w straszną burzę przyszła kobieta i powiedziała że jej rodzice nie żyją a siostra zmarłej matki jej nie chce koniec. Ale o żadnej paczce nie wiedziała...
Postanowiła otworzyć ją w pokoju, sama.
Otwiera...a tam parę rzeczy. Po pierwsze jakiś cienki zeszycik, który wygląda na stary. Obok zeszytu leży koperta. W kopercie...pieniądze. Agnieszka nawet nie wie ile to. Ale wydaje jej się, że to bardzo dużo. Jednak nie mówi o tym nikomu. Do tego jakieś małe ubranka. A na samym dnie wymięte zdjęcie. Było widać jakieś budynki, które wyglądały na zabytkowe, i cztery osoby. Mężczyzna, dwie kobiety i jakiś dzidziuś. Z drugiej strony było napisane: nasza mała Agnieszka z rodzicami i ciocią. K.(plama)rz (plama)ny. Do tego jeszcze mała laleczka. Taka gumowa. I to wszystko dla niej! Czyli...może uciec. Odnajdzie tą ciocię. I jej powie, że się na nią nie gniewa, i chce, żeby ją zaadoptowała. Uda jej się! Wie to na pewno.
Nie mogła zasnąć ale w końcu jej się udało. Budzik zadzwonił punktualnie (budzik był wolontariuszki która ją lubiła). Szybko wyłączyła alarm. Nikt się nie obudził. Agnieszka szybko wzięła plecaczek w którym miała parę ubrań na zmianę, bieliznę, trochę jedzenia, kurtkę, pieniądze, i paczuszkę od Zuzi i jej rodziców.
Ubrała się ciepło, bo mimo że było lato noce były zimne. Przezwyciężając senność powoli, cichutko zeszła i otworzyła drzwi. Na początku szła cicho, chowając się za drzewami. Potem zaczęła biec ile miała sił. Nie wiedziała ile czasu minęło. Kiedy była w terenie którego nie znała zwolniła nieco kroku
Zauważyła kupę siana. Położyła się w nim i zasnęła
***
Z pamiętnika Agnieszki
29 maja 2014 rok
Stało się. Zuzia wyjechała. Teraz jestem S-A-M-A. Jak paluszek. Jakbym była na bezludnej wyspie. No nic tylko siąść i płakać!
Ale nie. Mam już plan... nie jestem pewna, ale chyba stąd ucieknę! No bo co, mam tu czekać zdana na łaskę przypadkowej osoby?
Mam tego dosyć!
Agnieszka bez nazwiska
1 czerwca 2014 rok
Dzisiaj dzień dziecka...ale czy ja się cieszę? Raczej planuję ucieczkę. Dostałam od jakiejś pani dziesięć złotych – na słodycze. Ale zachowam je na ucieczkę...już coraz bliżej...
17 czerwca 2014 rok
Dyrektorka się na mnie wściekła. Czemu? Bo dostałam TRÓJKĘ. Tak, trójkę, nie jedynkę, nie dwóję tylko trójkę. Powiedziała że mnie nie będzie pokazywać wszystkim chętnym! Rozpłakałam się i wybiegłam. Teraz już jestem pewna w 100% że uciekam. Bo jak inaczej zdobyć rodzinę?
22 czerwca 2014 rok
Skończyłam dzisiaj jedenaste urodziny. Dostałam na nie jakąś dziwną paczkę...jest w niej zdjęcie i kupa forsy...Co mam o tym myśleć? Chyba nic. Dzisiaj w nocy uciekam...
22 czerwca, noc 2014 rok
No i stało się! Uciekłam. Nie wiem jak to zrobiłam. Myślałam, że jednak zostanę, ale nie. Nie. Nie.
Odnajdę moją prawdziwą rodzinę. NA-PEW-NO. Mam nadzieję, że znajdę kogoś kto będzie przewodnikiem. Kto mnie poprowadzi.
Nie zabrałam zbyt wielu rzeczy. Tylko ten notes, długopisy, jedzenie, ubrania. I to wszystko. Niczego więcej mi nie trzeba. Może nie licząc rodziny...
Na razie – łatwo. Co będzie potem to zobaczymy. Mam nadzieję, że mnie nie złapią czy coś w tym rodzaju no bo inaczej...
:(
Rozdział drugi
Dopiero kiedy wzeszło słońce Agnieszka się obudziła. Kiedy już się zorientowała że nie jest w dobrze sobie znanej sali gdzie spała zaczęła śpiewać z radości. Różne rzeczy. Po prostu się cieszyła!
Zjadła jedną ze swoich kanapek i poszła spokojnym krokiem do najbliższego miasta. Przeczytała napis „Stawowo”.
Postanowiła wejść do miasta. Może coś kupi do jedzenia? W końcu nie wiadomo jak często będą jakieś miasta.
Miasteczko nie było zbyt duże. Parę osób przyglądało jej się miłym wzrokiem, jednak nic nie mówiło. Około południa dziewczynka poczuła głód. Ale nie mogła tyle jeść. Zostało jej tylko siedem kanapek, paczka krakersów, herbatniki i parę drobiazgów z jej urodzin. Ze łzami w oczach usiadła na ławce
- Co tu robisz sama? Nie powinnaś być w szkole?
Agnieszka podskoczyła. Za nią stał wysoki blondyn. Nie wyglądał na złego, bardziej na ciekawego.
- Nie znam Cię – ciągnął – przeprowadziłaś się?
- Nie. - pisnęła – nie wiem czy mogę Ci powiedzieć, czemu tu jestem
- Jestem harcerzem, słowa nie zdradzę. Opowiadaj – powiedział zaciekawiony chłopak
- Uciekłam z domu dziecka... - powiedziała. - I uważam, że zrobiłam dobrze! - uniosła się
- Hm... a jesteś głodna? - spytał ją blondyn
Tylko pokiwała głową
- Choć ze mną, moja mama ma restaurację i nie powinno być problemu z obiadem
- Dziękuję – szepnęła wzruszona
- Nie ma za co. A ty mi opowiedz więcej o sobie...
Zachęcona koncepcją obiadu zaczęła opowiadać swoją historię: o tym jak znalazła się w domu dziecka, o dyrektorce, przyjaciółce, a wreszcie o ucieczce.
Chłopak roześmiał się
- Jesteś szalona, naprawdę. Ale pomogę Ci. To już! - powiedział zatrzymując się przed małą, miłą restauracją
- Powiem Ci – mówił kiedy jadła obiad – pójdź najpierw do Ciechanowic Górnych. Tam mam znajomego. Daj mu to – wręczył jej kartkę – a on Ci podpowie.
- Dziękuję – wysepleniła z pełnymi ustami
- Ale do Ciechanowic jest pięć dni drogi, a oni Cię pewnie szukają. Śpiesz się! - klepną ją w plecy.
- Dziękuję. Już idę! - powiedziała po czym chwyciła plecak. Jednak coś ją powstrzymało od wyjścia.
- Ile mam zapłacić? - zapytała pokazując portmonetkę z pieniędzmi. Były tam też pieniądze z paczki.
Chłopak zrobił wielkie oczy
- Skąd ty masz tyle forsy? Obrobiłaś bank?
- Dostałam je w paczce. - powiedziała – to dużo?
- Dużo? - prychnął – to STRASZNIE DUŻO. Znaczy się, może dużo. Ale wyglądają na dużo warte.
- Nabierasz mnie? - zapytała takim tonem, że chłopak się roześmiał
- Obiad na koszt firmy. Już idź!
Dziewczynka wybiegła z restauracji. Zaczęła iść do Ciechanowic Górnych – chłopak podał jej dokładne instrukcje.
- „Żeby wyjść z miasta przejdź obok szarej fontanny” - czytała Agnieszka – no i jestem obok fontanny. „Wejdź w ulicę z salonem fryzjerskim” - mówiła wchodząc w ulicę gdzie faktycznie był salon fryzjerski - „I jesteś już przy drogowskazie” - czytała. - no, i jakiś drogowskaz jest.
Dziewczynka stała przed dużym drogowskazem na którym było napisane „Ciechanowice Górne” i strzałka w lewo. Ale niestety ktoś kiedyś przestawił drogowskaz. Pokazywał, żeby iść w prawo...Agnieszka nic o tym nie wiedziała i skręciła w prawo.
Po trzech dniach zorientowała się, że zabłądziła.
- No ładnie...- wyszeptała przestraszona
W rzeczywistości wcale nie było ładnie. Mimo, że był już początek lipca lato było wyjątkowo deszczowe. Z mokrych liści non-stop kapała woda. Agnieszka siedziała przestraszona w jakiejś norze i zastanawiała się, czy warto było uciekać z ciepłego domu dziecka.
Kiedy przestało padać zaczęło być niemiłosiernie gorąco. Nie miała nawet siły żeby szukać wyjścia z tego lasku. Tak było przez jakieś dwa dni. Jednak z przerażeniem odkryła, że zapasy zaczynają się kończyć.
Postanowiła wyjść z lasku tej nocy. Jak nie wyjdzie, spróbuje jeszcze wieczorem i nad ranem. W południe będzie spać.
O siódmej zaczęła próbować się wydostać. Do mniej więcej dziesiątej szło jeszcze w miarę dobrze. Około jedenastej ogarnął ją strach.
Każde drzewo wydawało się jej zaczarowanymi potworami a na każdy szmer obracała się nieswojo.
Po jakimś czasie takiej męczarni zauważyła, że drzewa już się kończą! Pewnie za nimi jest pole, i miasto, i...ludzie!
Zaczęła szybko biec. Gałązki muskały ją po twarzy. Ale..nagle wyszła z lasu! Zadowolona i zmęczona zasnęła.
Kiedy się obudziła przypomniała sobie o Ciechanowicach Górnych
- Przepraszam...gdzie są Ciechanowice Górne? - zapytała mężczyznę który przechodził obok nieszczęsnego lasku w którym się błąkała
- O ile dobrze pamiętam są około pięćdziesiąt kilometrów stąd.
- Aha, dziękuję... - wyszeptała i klapnęła na ziemię
Czyli chłopak ją oszukał! To nie był przyjaciel, tylko wróg! Chciał się zabawić jej kosztem...
Zrezygnowana otworzyła paczkę krakersów. Pewnie się dziwicie, że może jeść krakersy. Otóż
- kanapki się skończyły
- była głodna
- zostały tylko krakersy i żelki (z jej urodzin)
Mam nadzieję, że rozumiecie jej sytuację. Była zrozpaczona. Nawet nie wiedziała ile ma pieniędzy, gdzie ma iść i czy jej nie szukają.
Nieumyte zęby męczyły ją niesamowicie. Niezbyt czyste ubrania zaczynały już śmierdzieć potem.
Nie mogła już wytrzymać. Poszła do najbliższego sklepu żeby kupić gumę do żucia.
Weszła do małego sklepu i wzięła paczkę miętowej gumy Orbit. Położyła ją na ladzie
- Złoty dziewięćdziesiąt dziewięć, to wszystko? - zapytała sprzedawczyni
- Tak, dziękuję – powiedziała i wrzuciła sobie jedną gumę do buzi.
Wyjęła swoją portmonetkę. Przez chwilę się zastanawiała żeby nie pokazać banknotów z paczki od rodziców ale jednak zapłaciła pieniędzmi które dostała na urodziny
Wyszła ze sklepu. Nie wiedziała dokąd iść, co ma zrobić. Bezradna usiadła na chodniku.
Jej podróż dopiero co się zaczynała, a już miała za sobą tyle trudności! Jak to był początek, to jaki jest koniec?
Widziała bawiące się dzieci. Poczuła smutek. Czemu one mogą się spokojnie bawić, kiedy ona walczy o rodzinę? Agnieszce napłynęły do oczu łzy. Siadła na ławce i rozglądała się po tym małym placu zabaw
Był to normalny plac zabaw: dwie huśtawki, karuzela, drabinki. Na tym placu bawiło się sześcioro dzieci: dwie dziewczynki i czwórka chłopaków. Wyglądali na około dziewięć-dwanaście lat. I wszyscy się tak wspaniale bawili...
Jedna z dwóch dziewczynek podeszła do Agnieszki i zaczęła się jej przyglądać. W końcu postanowiła zacząć rozmowę
- Jak się nazywasz?
Agnieszka na początku nie wiedziała co ma powiedzieć
- A-a-a-gnieszka – wyjąkała w końcu
- Jąkasz się? - zapytała dziewczynka ze zdziwieniem w głosie
- Nieee... - powiedziała oburzona Aga
- Przepraszam – powiedziała – nie chciałam Cię urazić. - przyglądała się jej z ciekawością. - Jesteś stąd?
- Nie – ucięła krótko Agnieszka zmęczona ciekawością tej dziewczynki. A jak komuś jeszcze coś wygada? I będą ją ścigać?
- Czemu jesteś taka nieuprzejma? - zapytała ją po raz kolejny
- Nie przejmuj się ją – Agnieszce przyszedł z pomocą jakiś chłopak. Potargał włosy dziewczynce – Ona tak zawsze
- Ale ja chcę wiedzieć! - dziewczynka próbowała się wyrwać z uścisku chłopaka
- No dobrze – Agnieszka była już zła – uciekłam
- Z domu? - dziewczynka wytrzeszczyła swoje brązowe oczy.
- Nie. Z domu dziecka. Bo chciałam mieć rodzinę. - kipiała ze złości mówiąc ostatnie słowa
- Naprawdę? - chłopak był nie mniej zdziwiony niż mniejsza dziewczynka
- Tak – wysyczała przez zęby. Chciała, aby ta dziewczynka już sobie poszła. Zamęczała ją pytaniami a nic jej nie pomagało!
- To może choć do pani Krysi? - zaproponowała druga dziewczynka która podeszła do nich
- Pani Krysi? - zdziwiła się Agnieszka
- To taka miła pani w starszym wieku która dużo wie... mieszka niedaleko stąd. Jakieś dziesięć, piętnaście kilometrów.
- No...dobra. Spróbuję. Dzięki! - pomachała ręką trójce nowych znajomych
- Wyjdź z miasta a potem kieruj się na północ! - krzyknął jeszcze do niej chłopak
- Dzięki! Spróbuję! - odkrzyknęła i ruszyła w drogę.
Nie wiedziała jednak ile sklepów będzie po drodze. Postanowiła wejść do najbliższego sklepu. Akurat zauważyła widoczny z daleka szyld Kauflandu. Otworzyła drzwi i weszła do marketu
Nikt nie zwracał na nią jakiejś szczególnej uwagi. Wyrwała jedną kartkę ze swojego dziennika którego zawsze nosiła przy sobie i zapisała ołówkiem
-
około dziesięciu bułek (jedna bułka pięćdziesiąt groszy) to pięć złotych
-
jakieś pięć serków topionych (jeden po dwa złote) wyjdzie dziesięć złotych
-
dwie litrowe butelka wody to złotówka
-
mleko słodzone – 3 złote
-
trochę jabłek to około pięciu złotych
-
pięć bochenków chleba to dziesięć złotych
-
w sumie około trzydziestu trzech złotych
Agnieszka przejrzała swoją listę. MUSIAŁA sobie kupić to mleko. Ono jej tak dodawało powera...Może i wyda dużo ale musi to zrobić żeby dojść do tej pani Krysi
- To będzie trzydzieści złotych, coś jeszcze? - zapytała ekspedientka przy kasie
- Reklamówka za dziesięć groszy jeśli można – powiedziała Agnieszka
- To wszystko? - zapytała miłym głosem
- Tak. - powiedziała i wyciągnęła jeden z tych banknotów od rodziców. Nie wiadomo jak .. Chciała wyjąć taki zwykły. Ale jakoś wyciągnęła ten
Pani z kasy obejrzała go i powiedziała ze zdziwieniem
- Dziecko, ale skąd Ty masz sto euro?
Czyli to były euro...
- Dostałam od rodziców. Mogłaby mi je pani rozmienić? - zapytała Aga
- Pójdź do kantora, jest o tam – wskazała na małe okienko – zakupy poczekają
- Dziękuję! - powiedziała dziewczynka i pobiegła do kantora. Po chwili wyszła z trzema banknotami stu złotowymi
- Proszę – wręczyła jeden banknot stu złotowy
Ekspedientka wydała jej resztę przypatrując się jej podejrzliwie
- Czy ty nie masz na imię Agnieszka?
Dziewczynce serce podeszło do gardła
- Ta-ak – powiedziała bardzo powoli
- Gdzie są Twoi rodzice?
- Cze-cze-kają na mnie – powiedziała zdenerwowana
- Czego się tak boisz? - zdziwiła się – po prostu przypominasz mi taką Agnieszkę z gazety...ale jak tak to dobrze. Idź do nich! - powiedziała
- A mogę zobaczyć ten artykuł? - zapytała się dziewczynka przezwyciężając strach
- Proszę – jakaś pani wyjęła gazetę z torby i podała ją dziewczynce
UCIECZKA Z DOMU DZIECKA!
23 czerwca rano dyrektorka sprawdzała obecność wszystkich dzieci. Nie było jednej dziewczynki – jedenastoletniej Agnieszki. Jej koleżanki poszły ją obudzić, gdyż widziały wypiętrzenia pod kołdrą. Okazało się, że są to ręczniki a Agnieszka uciekła
Dyrektorka Domu Dziecka w Słupnie Dolnym – pani Maria – nie wie jak to mogło się stać
„Musiała uciec już w nocy” - mówi w wywiadzie z naszą gazetą - „nie dałaby rady uciec tak szybko w tak krótkim czasie.
Gdzie teraz jest? Po co uciekła? I czy w ogóle żyje? Te pytania zadaje sobie wielu z nas.
Policja w województwie Mazowieckim dzielnie szuka dziewczynki.
„Nie wiadomo ile przeżyje zdana na siebie” - mówi dowódca policji pan Robert
Sprawa jest o tyle trudna że dziewczynka wygląda na lat dwanaście a nawet i trzynaście.
Gdyby ktoś zauważył samotną dziewczynkę która wygląda na zaniedbaną,ma krótkie, brązowe włosy i wygląda na dwanaście-trzynaście lat prosimy o kontakt z policją
Proszę pamiętać, że to dla dobra dziecka.
Agnieszka nie mogła uwierzyć! Szukają jej! Musi jak najszybciej dotrzeć do tej całej pani Krysi...no bo inaczej ZNOWU BĘDZIE W DOMU DZIECKA. I to nie będzie tak jak dawniej, o niee... Przecież wtedy by ją pilnowali! Albo gorzej – dali do poprawczaka!
Te wszystkie obrazy przemknęły Agnieszce w głowie w ciągu ułamka sekundy. Szybko wyszła z marketu.
Odkorkowała mleko i pociągnęła haust. Poczuła przypływ energii i ruszyła przed siebie
***
Z pamiętnika Agnieszki
23 czerwca 2014 rok
rano
Dzisiaj jest drugi dzień mojej ucieczki. Mam nadzieję, że nie będzie źle. Ale teraz świeci słoneczko, jest cieplutko i miło. Nie mogę uwierzyć, że może coś być źle...no dobra. Ruszam w stronę jakiegoś miasteczka którego dachy widać.
Jest chyba niedaleko, jak tam dojdę to zjem i odpocznę. Jak się cieszę, że teraz nie gniję w tym okropnym Domu Dziecka! Chyba bym nie przeżyła po prostu!
Po południu
Doszłam do tego miasta. Nazywa się STAWOWO. Spotkałam tam jednego chłopaka. Zaprosił mnie na obiad i dał wskazówki. Ale fajnie! Wszystko się wydaje takie proste!
26 czerwca 2014 rok
Chłopak o którym pisałam chyba mnie oszukał. Mówił, żebym szła do Ciechanowic Górnych. Idę trzy dni i nic! Czuję się jak jakaś ścierka. Albo szmacianka z którą każdy może robić co chce. Czemu go posłuchałam? Wiodłam się nadzieją, a mi się już kończą zapasy...
No cóż, wejdę w lasek który widzę i zobaczymy. Zawsze tam jestem bezpieczniejsza niż na otwartej przestrzeni. Tak będzie dobrze. Zorientuję się w terenie i odnajdę dom...
28 czerwca 2014 rok
Weszłam w ten przeklęty lasek...i co?! To wcale nie jest lasek tylko jakaś puszcza chyba. Leje jak z cebra. I to strasznie. Jest mi strasznie zimno. Jestem cała mokra i zła. Na siebie najbardziej. Czemu wlazłam w ten las?! Zamiast szukać cioci muszę sterczeć w jakiejś dziurze, bo i tak nie mogę chodzić po rozmokniętej ścieżce. Zgubiłabym się wtedy i byłoby strasznie. Część kanapek przemokła. Musiałam je wyrzucić. Okropność! Nawet jak próbuję pisać to muszę się zasłaniać się swetrem aby nie zamoczyć pamiętnika. Po co w ogóle się ruszałam z domu dziecka? Chyba już nigdy nie przestanie padać...
30 czerwca 2014 rok
Przestało padać...Nareszcie! Wychodzę już z tej dziury i próbuję znaleźć wyjście z tego lasu. Ha! Jak sobie pomyślę o tych, którzy zostali w domu dziecka...ciekawe, czy za mną tęsknią? Niektórzy na pewno. Ale czy wszyscy? Może mi zazdroszczą? Tego, że umiem uciec? A oni tam siedzą? Nie wiem.
1 lipca 2014 rok
Jak myślicie, cieszę się że przestało padać? A skąd! Jest skwar taki, że nie mam siły szukać wyjścia. Woda mi się kończy. Wczoraj zjadłam ostatnią kanapkę. Zostały mi tylko jakieś resztki. W nocy MUSZĘ poszukać wyjścia z tego lasu bo inaczej chyba zostanę tu na wieki wieków.
2 lipca 2014 rok
rano
No nareszcie się wydostałam! Odnalazłam jakiś spożywczak i kupiłam sobie parę rzeczy niezbędnych do przeżycia. Zjadłam nareszcie jakąś suchą bułkę a nie ohydną kanapkę sprzed tygodnia. Nie wiem gdzie iść. I w ogóle. Mam nadzieję, że znajdę osobę która mnie nie oszuka jak tamten chłopak...
po południu
spotkałam grupkę dzieci na placu zabaw. Była tam taka jedna niesamowicie wkurzająca dziewczynka... O wszystko się mnie pytała. W końcu przyszedł mi z pomocą jakiś chłopak – pewnie jej brat.
Powiedział żebym szła do pani Krysi i że jest to piętnaście kilometrów od miejsca gdzie go widziałam. Postanowiłam pójść do marketu, no bo nie wiadomo czy znowu bym nie zabłądziła. No i wiecie co? Poszłam tam. Przy kasie okazało się, że te banknoty od rodziców to EURO. Poszłam do kantora, i rozmienił mi je na mnóstwo pieniędzy.
No i kasjerka się mnie zapytała, gdzie moi rodzice... serce podeszło mi do gardła. Wydukałam, że na mnie czekają. W sumie to pewnie prawda...czekają na mnie...gdzieś. Ale wracając do kasjerki. Ona się mnie zapytała czemu się tak boję i powiedziała mi o jakimś artykule w gazecie... Jakaś kobieta mi go podała. I co? Jest o mnie!!! Jak tak, to muszę jak najszybciej dojść do tej całej pani Krysi no bo mnie po prostu złapią. No cóż... obym miała jak najwięcej szczęścia.
Rozdział trzeci
Była dziewiąta wieczorem. Pani Krystyna siedziała w kuchni i piła kakao. Rozmyślała o tamtej dziewczynce z gazety
„Jak dziecko może uciec? Czy mu ktoś nie pomagał?” - zastanawiała się popijając parujący płyn. Wyjrzała przez okno. Zapadał zmrok.
- Ciekawe, gdzie teraz jest ta dziewczynka? - powiedziała głośno pani Krysia. Posmarowała kawałek ciasta drożdżowego domową marmoladą.
- A co je to dziecko? - zapytała sama siebie. - Pewnie to, co ma – rozmyślała dalej. - Ale co ma...?
Rozmyślania pani Krystyny przerwał odgłos pukania do drzwi
- Kto może być o tak późnej porze? - zapytała sama siebie i pobiegła otworzyć drzwi
Przed drzwiami stała dziewczynka wyglądająca na dwanaście-trzynaście lat...miała bluzę z założonym kapturem przez co nie można było dostrzec jej twarzy...w ręku miała plecak podróżny który wyglądał na wypchany, a sama dziewczynka ledwo trzymała się na nogach.
- Pani.....uh....Krysia? - zapytała ostatkiem sił dziewczyna
- Yyy...Tak – powiedziała zakłopotana pani Krystyna
- To...ja uciekłam...z...domu dziecka...niech mi pani pomoże! - dziecko zdjęło kaptur. Pani Krysia zauważyła krótkie, brązowe włosy, duże, zielone oczy oraz zmęczoną i brudną twarz
- Nie zdradzę Cię – powiedziała kobieta bez wahania. Wiedziała, że pomoże temu dziecku – chodź się umyć, zaprowadzę Cię do łazienki – wzięła plecak dziecka i poszła z dziewczynką do łazienki
- Piżamę masz tutaj – Krystyna podała Agnieszce jakąś koszulę nocną – jak się ogarniesz trochę to mi wszystko opowiesz.
- Dziękuję – powiedziała Agnieszka i zamknęła drzwi od łazienki
Podczas kiedy Agnieszka brała prysznic pani Krysia sobie łamała głowę co ona zrobi z tym dzieckiem?
„Czemu ja właściwie ją przyjęłam? Teraz będę miała tylko kłopoty z prawem” - wyrzucała sobie kobieta. „Ale z drugiej strony: to przecież tylko dziecko. Co w tym złego, że chcę mu pomóc?” - tłumaczyła się sama przed sobą.
Usłyszała ciche kroki. Odwróciła się.
Stała za nią zupełnie inna osoba! Wcześniej tłuste i pozlepiane „ciemne” włosy wyglądały strasznie. Teraz, umyte i rozczesane miały inną barwę – bardziej brązowo-kasztanową niż „ciemną”. Brudna i zmęczona twarz wyglądała świeżo. Zielone oczy nie wydawały się już duże, wyglądały bardziej na głębokie.
Ogólnie rzecz biorąc Agnieszka wyglądała jak inna dziewczynka. Nie można było jej poznać.
- Czy Pani mi pomoże? - zapytała nieśmiało.
Pani Krystyna wciągnęła powietrze i wypuściła je ze świstem
- Tak, pomogę Ci. Jak mogę to zrobić? - zapytała się serdecznie. - Ale najpierw napij się czegoś ciepłego... może być gorące mleko z rogalikiem?
- Oczywiście! Dziękuję – powiedziała zdumiona dziewczynka
- Napij się mleka i opowiedz mi swoją historię
Agnieszka popijając łyk za łykiem ciepły napój i pogryzając raz po raz rogalikiem zaczęła opowiadać swoją historię
O tym, jak była w domu dziecka, jak ją męczył brak nazwiska, i kiedy pani Mairia się na nią wydarła, i w końcu uciekła, jak błąkała się w lasku, i w końcu jak jakiś chłopak poradził jej żeby poszła do niej.
Agnieszka skończyła swoją opowieść i patrzyła na panią Krystynę. Ta się uśmiechnęła i powiedziała
- Musisz naprawdę chcieć dostać rodziców, skoro uciekłaś. Teraz idź spać! - pokazała dziewczynie łóżko. - Zazwyczaj śpią w nim moi goście. Dobranoc! - zgasiła światło w pokoju gościnnym.
Agnieszka poprawiła się na łóżku. Nie mogła zasnąć. NARESZCIE ktoś jej NAPRAWDĘ POMÓGŁ. Teraz znowu uwierzyła, że może znaleźć rodzinę. Jednak była zbyt zmęczona, żeby dużo myśleć. Wtuliła się w poduszkę i zasnęła
W tym samym czasie pani Krysia nadal nie mogła uwierzyć w to, co zrobiła. Na początku cieszyła się dziwnym gościem, a teraz miała wątpliwości co do swojego wyboru. W końcu nie była odludkiem, często ją odwiedzali. Nawet bardzo często. Co jak zauważą dziewczynkę, zapytają się, i coś będzie?
Jednak po chwili się uspokoiła. Przypomniała sobie słowa swojej babci, kiedy była jeszcze małą dziewczynką... była zazdrosna, bo pani w klasie – jej zdaniem – faworyzowała niepełnosprawnego chłopaka i kazała wszystkim się z nim bawić, żeby mu nie było przykro. Kiedy mówiła to babci, ona jej powiedziała „Postaw się na jego miejscu...jesteś niepełnosprawna. Masz wrażenie, że na twój widok wszyscy się po cichu śmieją...jest Ci miło? Pamiętaj, kiedy masz wątpliwości stawiaj się w sytuacji drugiego człowieka”. Ośmioletnia wówczas Krysia wzięła sobie te słowa głęboko do serca.
Postawiła się teraz w sytuacji tej dziewczynki. Jest sama, bez rodziny, i wsparcia. Czy mogę odmówić jej pomocy? - zapytała sama siebie w myślach i spokojnie poszła spać.
- Dzień dobry, Agnieszko! - pani Krystyna odsłoniła pomarańczowe zasłony w pokoju gościnnym. Mały pokoik zalało jasne światło słoneczne. Agnieszka leżała na łóżku. Kiedy pani Krystyna na nią patrzyła miała dziwne wrażenie, że przypomina ona jej córkę... która już dawno wyjechała i zostawiła ją samą. Teraz mały dom wydawał się kobiecie ogromny i cichy. Może dlatego tak lubiła mieć gości...? I dlatego zasłynęła w okolicy jako „dobra pani Krysia”. Wszystkie dzieci ją znały. Pewnie dlatego Agnieszka do niej trafiła...
- Dzień dobry pani! - uśmiechnęła się Agnieszka – Która godzina?
- Wpół do dziewiątej, drogie dziecko – odpowiedziała z uśmiechem kobieta
- Ooo! Przepraszam, że tak późno, ale byłam taaaakaa – dziewczynka lekko ziewnęła – zmęczona. Już idę się przebrać! - krzyknęła i pobiegła do swojego plecaka. Jednak nie było w nim jej rzeczy. Nie było tam jej ubrań! I części jedzenia też (między innymi dwóch nieotwartych serków topionych!). To w co miała się przebrać? I gdzie zostawiła ubrania?
- A, zapomniałabym – pani Krystyna stanęła w drzwiach – wstawiłam do prania Twoje ubrania. Przebierz się w to – podała Agnieszce jakieś ubrania – chodziła w nich moja córka kiedy była w Twoim wieku
Agnieszka wzięła zawiniątko i poszła się przebrać. Po pięciu minutach wyszła i pokazała się swojej tymczasowej opiekunce
Wyglądała uroczo. Miała cieniutką, zwiewną fioletową sukienkę. Na nogi włożyła ciutkę za duże brązowe sandałki. Wyglądała w niej ślicznie – przynajmniej zdaniem pani Krystyny.
Kobieta podała śniadanie – jajko na twardo, chleb, masełko, wędlina, warzywa... Stół wyglądał skromnie i schludnie. Nie to co w domu dziecka. Tam posiłki były wydawane przy baaardzo dłuuugim stole. Siedziało przy nim mnóstwo wrzeszczących dzieciaków. Nawet nie było obrusu. A tu, to co innego. Był i obrus, i nawet świeże kwiaty. Wszystko to, w świetle słonecznym przedstawiało się tak pięknie, że Agnieszka poczuła mnóstwo nowych sił, i te wszystkie trudy, które przeżyła stały się dla niej małe i nieważne.
Zasiadła razem z panią Krystyną do stołu i zaczęła jeść. Nie jadła tak jak w domu dziecka – tam jadła szybko, bo się bała, że nie zdąży na zajęcia. Tutaj jadła powoli i dokładnie. Nie śpieszyła się, bo wiedziała, że zdąży.
Po śniadaniu pomogła pani Krysi w paru pracach domowych. Krystynie się podobała zwinność i szybkość z którą wykonywała proste prace typu posprzątanie po śniadaniu.
- Coś jeszcze mam zrobić? - zapytała dziewczynka
- Nie, dziękuję – odrzekła Krystyna – posłuchaj mnie uważnie. Przejrzałam wczoraj zawartość twojego plecaka – kobieta pokazała plecaczek dziewczynki. - zauważyłam w nim parę zdjęć. - trzymała w dłoniach zdjęcie jej rodziny. - Z tego co widzę znajdują się w jakimś równinnym mieście... Widać, że jest to zabytkowe miasto....A tajemnicze słowa „K....rz ….y” to chyba „Kazimierz Dolny. Jest oddalony o dwieście kilometrów stąd. Będziesz musiała dużo przejść, i to jeszcze zanim będzie zima. Wtedy już nie dasz rady tam dojść. Posłuchaj, nie ma chwili do stracenia. Zostaniesz u mnie jeszcze tydzień, a potem musisz ruszać. Chyba, że nie chcesz odnaleźć rodziny – zakończyła pani Krysia
OCZYWIŚCIE, że Agnieszka chciała odzyskać rodzinę. Bardziej, niż cokolwiek w życiu. Skoro rodzice nie żyją, to możliwe, że jej ciocia przeżyła i została w rodzinnym mieście. Oby. Jak nie została w Kazimierzu Dolnym... - po plecach Agnieszki przeszedł zimny dreszcz
Przez ostatni tydzień u pani Krysi intensywnie szykowała się do drogi. Pani Krystyna dała jej jeszcze całą jedną torbę – na jedzenie. Prała swoje ubrania i te, które dostała od swojej tymczasowej opiekunki. Ogólnie rzecz biorąc ćwiczyła się do dalszej drogi.
Siedem dni minęło bardzo szybko. Agnieszka musiała znowu wyruszyć w drogę