Róża Awanturka
dodane 2014-01-02 11:06
Oto i cała moja książka - Róża Awanturka :)
Dla mojej siostry Kingi, całej rodziny i dla szkolnych przyjaciół
Agnieszka Szczepańska
Rozdział 1.
Dużo niespodzianek
- Róża! Czy mogłabyś odpowiedzieć na moje pytanie?!
Ocknęłam się z miłego rozmyślania. Nade mną stała Duża – czyli moja nauczycielka od polskiego.
- Yyy..no.. - powiedziałam wstając z krzesła
- Czy ja mam powiedzieć? - zapytała jedna dziewczyna wstając. Była ubrana w najlepsze ciuchy, i w ogóle lubiła Violettę i była „cool”. Nie za bardzo ją lubiłam i nazywałam ją Krową.
- Nie trzeba. Nasza Róża odpowie – powiedziała Duża patrząc na mnie z góry.
- No...pani mówiła.. to co omawiamy – wydukałam z siebie
- A dokładniej? - drążyła temat nauczycielka
- formy czasownika – usłyszałam cichutki szept. Był to głos mojej przyjaciółki – Lidki z którą siedzę w ławce. Była to miła, aczkolwiek trochę nieśmiała blondynka.
- Formy czego? - syknęłam do Lidki
- CZA-SO-WNI-KA! - powiedziała głośnym szeptem.
- Róża! Czekamy! Czy mam Ci wstawić jedynkę, kiedy dopiero co zaczął się Listopad...?
- Formy czasownika, omawiamy formy czasownika. - powiedziałam bardzo pewnie.
- Hmm... - Duża popatrzyła na mnie badawczo – no dobrze. Wracajmy do lekcji. Zapiszcie w zeszytach: Formy czasownika... - Duża kontynuowała przerwaną lekcję.
- Znowu rozmyślałaś? - spytała mnie Lidka karcącym tonem
- Yyy...no...jak by to powiedzieć...okej, piszmy – powiedziałam i zaczęłam przepisywać z tablicy jak wzorowy kujonek.
Ale niestety Lidka miała rację. Znowu rozmyślałam! I to o tym samym... O czym? No dobra. Zacznę od tego, że z wspaniałej Warszawy przeprowadziłam się do jakiejś zapadłej wsi. I to nawet nie do Sulejówka, gdzie znajduje się moja szkoła. Nie. Do DUCHNOWA które jest kompletną WIOCHĄ w porównaniu z Sulejówkiem. No a więc przeprowadziliśmy się. Nie dość, że jest to wiocha to jeszcze zgadnijcie jakich mamy sąsiadów? Po lewej - szary plac. Po prawej – jakieś rogate ranczo! Krowy, konie, i tym podobne... ale tak śmierdzi tymi zwierzakami że już chyba wolę spaliny.
Było by znośnie gdybym była jedynaczką. Niestety – mam CZWÓRKĘ zdrowo szurniętego rodzeństwa. Więc jest Marta, która ma 16 lat. Nie można się z nią w ogóle dogadać, wyręcza się mną we wszystkich pracach domowych a jak przychodzi Szymon – jej chłopak to każe mi iść do pokoju mojego i Ady. A u niej jest komputer! Wspominałam o Adzie. To moja młodsza siostra. Ma 7 lat i chodzi do pierwszej klasy. Niby fajnie, ale tak naprawdę to nie dość że kujonka i pedantka to jeszcze uwielbia serial „Troskliwe Misie” i tym podobne. Wszędzie walają się jej misie, plakaty, i tak dalej. A o moich braciach to w ogóle lepiej nie mówić. Nazywają się Kamil i Bartek. Są bliźniakami i mają po pięć lat. Kiedy przychodzi ciocia-słocia (o której zaraz napiszę) to są „słodcy” a tak naprawdę to wariaci. I nic tylko ciągle „Lego” i „Angry Birds”.
Do tego dochodzi szalona ciocia – Barbara Różowa zwana przeze mnie „ciocią słocią”, bo zamiast mówić normalnie wszystko przesładza. Do tego ma jeszcze dwie córeczki które są takie same jak matka.
Co za życie...
A w szkole wcale nie jest lepiej. Wcale nie jestem jakoś strasznie uwielbiana. Nie. Należę do grupy „niczyjej” czyli ani do grupy Krowy ani do grupy takiej jednej Julki. A poza grupami w klasie jest jeszcze Lidka, Tosia, Julka i parę innych dziewczyn. Ja z Lidką „chodzimy” we dwie. Czemu? Bo ani do grupy Krowy ani do grupy Julki nie mamy ochoty...
- Ej – Lidka stuknęła mnie w ramię – PISZ!
Zaczęłam pisać.
Na angielskim pani zarządziła klasówkę! A ja się nie uczyłam... Zwariować można,z tymi paniami. Ale NAJgorsze miało nastąpić. W ogóle,ten dzień był NAJgorszy. Więc tak. Pani mnie oskarżyła że ściągam! Wiecie JAK to przebiegło? Opowiem wam. Pani w NAJlepszym nastroju zaśpiewała:
- Czas na kartkóóóóóóóóóóóóóóóóóóówkęęęęęęęęęęęęęę!!!!!!!!!!!!! Wyjmijcie kaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaartkiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii!!!!!!!!!! BĘDZIE Z PRESENT SIIIIIIIIIIIIMPLEEEEEEEEE!!!!!!
Spojrzałam na nią błagalnym spojrzeniem. Nic. Nawet nie zauważyła. W tym momencie ściany naszej żółtej klasy zrobiły się czarne,pani nauczycielka zamieniła się w wampira,a dzieci- w mini wampirki. Zamiast plecaków wisiały nietoperze. Żółta gąbka zmieniła się w dynię. Kartki to były pajęczyny. Szybko się otrząsnęłam,i wróciłam do rzeczywistości. Nagle zobaczyłam pod moją ławką kartkę....Było tam napisane:
czas Present Simple to czas teraźniejszy który się powtarza. Do trzeciej osoby liczby POJEDYNCZEJ dodaje końcówkę „s”
Róża
i love Violetta
Wiedziałam,że to krowa. Nie miałam dowodów. Zaraz,zaraz.....MAM dowody! Jupiiiiiiiiiiiiiiiiiii!!!!
- Róża? Co patrzysz? Pokaż! - pani podbiegła do mnie i wyrwała mi kartkę
Pani nie dała mi wytłumaczyć miałam asa w rękawie.......
- Proszę pani. To ściąga,ale JA jej nie pisałam. - powiedziałam tonem niewiniątka.
- Ychy! A niby KTO? - nauczycielka zapytała mnie tym okropnym niedowierzającymi kpiącym tonem.
- Kro....To jest! Ola.
- Nie masz dowodów! - Krowa Wstała z ławki i się zaczęła wydzierać
Krowa nie mogła być choć RAZ CICHO?
Ale jej strata. Publicznie się ośmieszy.
- Mam dowody! Proszę pani,ten napis...
Zwróciliście uwagę na ten mały napis? To on w powiększeniu i love VIOLETTA
Ale oczywiście ona powiedziała,że to ja mogłam dopisać a reszta klubu Violetta pokiwała głowami i jej przytakiwała. Mówiłam,że one jej we wszystko
uwierzą... Ale miałam asa w rękawie. Podeszłam do komputera i przełączyłam na kamery. Musicie wiedzieć,że w komputerze klasowym jest podgląd kamer. Weszłam na to i dałam na pół godziny wcześniej.....Było widać sylwetkę krowy,jak coś przykleja do mojego biurka.
- Widzi pani?
Popatrzałam na nią spojrzeniem obwinianej.
- Hmm... no dobrze. Olu! Za karę przeprosisz Różę i dasz mi swój dzienniczek.
Krowa spojrzała na mnie wściekle. Kiedy podawała mi rękę szepnęła „zemszczę się...” po czym podała dzienniczek pani.
Klasa szybko zapomniała o tym incydencie i zaczęliśmy pisać test. Po teście był W-F – moja ulubiona lekcja. Więc, jak już wspominałam na WF-ie wspinaliśmy się na drabinki. Krowa SPECJALNIE ( mówi,że nie,ale JA wiem SWOJE) strąciła mnie z drabinki. Byłam na najwyższym punkcie drabinki,i tak się złożyło,że spadłam na głowę. Nagle zaczęłam płakać.
- O matko!
Nauczyciel zakrył usta rękoma. Z rozbitej głowy lała się krew. Magda zemdlała. Część dzieci wybiegła z sali. Tylko Lidka zachowała zimną krew i zadzwoniła po pogotowie. Po minucie zjawiła się karetka na sygnale. Dwie ochotniczki ubrane w jaskrawe,pomarańczowe stroje położyły mnie na dłuuuuuuuuugie nosze. Jedne miała krótkie,rude włosy i wyglądała jak by miała duże doświadczenie. Pewnie tak było. Natomiast taka z kasztanowymi włosami wyglądała,gdyby wzięła tą pracę z przymusu. Wyglądała,jakby nie opuściła ani jednego magazynu o modzie. Włożyły mnie
do karetki. Za kierownicą siadł gruby lekarz. Widać było,że nie raz uczestniczył w takich sytuacjach. Przydzielił do mnie dwie pielęgniarki. Tą od mody i rudą. To wszystko,co pamiętam
...
☺ ☺ ☺ ☺ ☺ ☺
Dlaczego leżę w tej sali? Gdzie mój dom? Misiek Laki? Pokój? Gdzie tata,mama? Czemu ich nie ma? Dlaczego tu leżę,a nie jestem w szkole? Dlaczego mnie boli głowa? Gdzie jestem? Błądziłam wzrokiem po sali. Była pomalowana na dwa odcienie zielonego. Niegdyś,pewnie ładna. Teraz poodpadane kawałki tynku pasowały do wyblakłych kolorów. Zniszczone naklejki i napisy „Tu byłam”,”Madzia”,”2010” i tym podobne nie dodawały świetności obrazowi. Co ja mam na sobie? Jakąś koszulę nocną. Gdzie ja jestem?
- Śniadanie! - do mojego pokoju weszła uśmiechnięta pielęgniarka. Była uśmiechnięta,choć było widać,że jest zmęczona. Ubrana w białą sukienkę,ładną choć trochę pogniecioną sprawiała wrażenie radosnej,choć zmęczonej. Zaraz,zaraz... to ta ruda,którą widziałam! Teraz odtworzyła mi się pamięć. WF,karetka,rozbita głowa... Nic dziwnego,że ruda jest zmęczona.
- Dobrze Ci się spało?
- Tak,dziękuję. Przepraszam,gdzie ja jestem?
- Jesteś w szpitalu.
- A który dzień?
- Trzydziesty listopada.
Trzydziesty! Spałam 1 dzień!
Ruda przerwała i popatrzała na mnie z jakimś smutkiem.
-Wiesz..... Nie chcę Ci tego mówić ale muszę. S T R A C I Ł A Ś
W Ł O S Y. Oj,ja Cię zagaduję,a śniadanie czeka! Masz,ja już muszę iść. Pa! - wybiegła z sali jakby się bała mojej reakcji
Straciłam włosy? Wiem,nie były najpiękniejsze,wydawały mi się nudne. A teraz stały się skarbem! To tak,jakbyście mieli milion,ale brudny,i go nie widzicie,nie doceniacie. Nagle przychodzi ktoś,i zabiera wam go! Zastanawiałam się. Przez to nie zerknęłam na talerz. Kasza manna polana sokiem malinowym. Mniam! Hmm... ciekawe,jak jest w szpitalu? Nigdy nie byłam w szpitalu. Czy mi odrosną włosy? Jeśli tak,to jakie? A jeśli nie? Moje rozmyślania przerwał tata.
- Róża?
- Tatusiu! Nie wiesz,jak tęskniłam! - oznajmiłam radosnym tonem
- Oj,wiem. Posłuchaj. To okropne,co Ci się wydarzyło..
- Wiem. - przerwałam.
- Wiem, że wiesz – tata pogłaskał mnie po głowie. - I posłuchaj. Wiem, że jest Ci trudno, dlatego postanowiłem Ci dać mój stary dotykowy telefon... i tak miałem sobie kupić inny... a Ty będziesz mogła do nas dzwonić kiedy chcesz. A Przepraszam,ale muszę jechać. Nie teraz,spokojnie! - powiedział widząc moją reakcję. - za pół godziny. A teraz się połóż! W domu czeka na ciebie niespodzianka..
- Jaka? - z natury byłam bardzo ciekawska.
- Niespodzianka to niespodzianka! - powiedział z uśmiechem tata.
przykrył mnie kołdrą. Razem dokończyliśmy śniadanie.
Tata mi przywiózł jeszcze ubrania,słodycze ( trochę,bo tata jest lekarzem,i wie o szkodliwości słodyczy więcej niż wasi rodzice. Zresztą,po operacji nie można jeść dużo słodyczy),misia Lakiego,książki,kredki,flamastry i zeszyt. Kiedy tata wyszedł,zrobiło się smutno. No bo co w końcu, mam prawo chyba! Kiedy tak rozmyślałąm do pokoju weszła pielęgniarka. Miała piękne włosy,i była gruba. Wydawała się miła. Wyglądała,na taką,która wie co dobre ( w sensie jedzenia)
- Różo! Posłuchaj. Idziemy na prześwietlenie.
Ubierając się w szlafrok poszłam za pielęgniarką. Baaaardzo długo czekałam na wyniki. Potem okazało się,że będę dzieliła salę z dziewczyną młodszą ode mnie( ma mieć trzy latka) i z chłopakiem w moim wieku. Po prześwietleniu poszłam do góry na obiad. Już się trochę zorientowałam gdzie co jest. Sklepik,restauracja,rejestracja są na parterze. Sale do prześwietleń i gabinety lekarzy są na pierwszym piętrze. Na ostatnim piętrze mieszkają chorzy. Weszłam do windy, i pod opieką rudej,która jak się okazało nazywa się Matylda pojechałam do sali numer 24 czyli mojej. Na obiad były ziemniaki,pierś z kurczaka i surówka z jabłka i marchwi.
Byłam ciekawa jak ONI wyglądają? Jacy są? Polubią mnie? Nagle wszedł ON. Miał krótkie,brązowe włosy i zielone oczy,w których igrały łobuzerskie iskierki. Wyglądał na typowego chłopaka,który cieszył się życiem. Obejrzałam go dokładnie,i nie mal nie krzyknęłam. Chłopak był na wózku! To jest dopiero co moc! To ja tak rozpaczam, ale przecież mogę chodzić! I mi odrosną... może powinnam bardziej cieszyć się z życia?
Chłopak podszedł do mnie
- To ty spadłaś z drabinek?
- Tak,to ja. Mam na imię Róża,a ty?
- Marek.
Tak zaczęła się nowa znajomość
☺ ☺ ☺ ☺ ☺ ☺
Był pierwszy grudnia,więc Matylda, weszła w czapce mikołaja. Tym razem promieniała energią. Pewnie się wyspała. Nic dziwnego,każdemu należy się odpoczynek. Niosła reklamówkę wypełnioną czymś,i tacę ze śniadaniem. Ciekawe,co dzisiaj.........Mmm......Tosty,jajko i ciepła herbata. Widziałam,że z torby wystawała książka. Kiedy weszła do pokoju,wyglądała jak jasne Słońce,rozświetlające tą smutną salę. No bo w końcu jak ma tu być, jak się jest chorym? Spojrzałam w oczy pielęgniarki. W jej błękitnych oczach było widać wszystko. Na mój widok zrobiło jej się smutno.
- Jesteś taka słabiutka. - powiedziała. Jednak zaraz poweselała,i założyła mi czapkę Świętego Mikołaja na ogoloną główkę. Zapewne było jeszcze widać szwy. NAPEWNO było widać szwy. Z uśmiechem podeszła do Marka. Jak się okazało, Matylda jest jego ciocią.
- Kochani! Dzisiaj przyjeżdża Kamila. Ma trzy latka. Bądźcie dla niej mili.
Marek przewrócił oczami i zrobił minę typu: „O nieeee”..... Wymieniliśmy spojrzenia. „Trzy latka,oczywiście. Może jeszcze przedszkole?” - zdawał się myśleć Marek. I tylko jak Matylda wyszła,wybuchnął.
- Kolejna baba! To nie fair! Wyjdę....
- Nie wyjdziesz. - ucięłam krótko. - A zresztą.....To może być ciekawe doświadczenie!
I było! Nie mogłam się doczekać. Około dwunastej weszła ONA. Miała krótkie kręcone włosy. Wyglądała na strojnisię. Korale,bransoletki.....ten efekt psuła ręka. Była w gipsie. Chyba przed chwilą założony,bo biały jak śnieg,który padał bez przerwy. Jednak zaraz mała pomalowała go w serduszka i księżniczki. A raczej coś,co miało to przypominać. Ale wyszły kółka z patykami na górze i nierównym trójkątem na dole. Ale... czy ja malowałam pięknie kiedy byłam w jej wieku? Wy pewnie też nie. Podeszłam do niej.
- Obcia! Ciemu jeśteś lysia? - i nie dając mi czasu na odpowiedź,wypaliła.- Kamilka boli lączka. Bo Kamilka lączką bam bam! Bo glupia Madzia mnie psymusić. I ja zlobić bam bam. Ooooooooo! Kubuś Puchatek!
Mała z radością podbiegła do mojego albumu z naklejkami.
- Ja mogę Kubusia? - pytała wskazując na misie. Właściwie,to miała rację. To był album z Kubusia Puchatka. Z radością jej go oddałam. Nie wiem czemu taki dostałam. Mała zadowolona przyklejała naklejki na kartkę.
- A telaź puścię film!
Mała wskazała na kartkę,gdzie poprzyklejała naklejki. Uśmiechnęłam się i powiedziałam,że razem z Markiem wychodzę. Chyba mnie nie usłyszała,taka była zajęta. Po cichu wyszliśmy z sali i pobiegliśmy do Hildegardy. Ona ma mieć wycinane migdałki,i jest w szpitalu.
- Idziemy?
- Jasne!
I we trójkę pobiegliśmy na dół. Ślizgaliśmy się po korytarzach,a ja przyczepiłam się do wózka Marka i jechałam. Przy okazji śmialiśmy się szukaliśmy w internecie bardzo dziwnych imion. Chcecie je usłyszeć? Okej! Kwiryna, Pelagia, Ariel, Żyraf, Telesfor i Kosma. Od siebie dorzuciliśmy jeszcze Hippa (ode mnie) Ganarna (od Marka) i Hupita (od Hildzi) Po zabawie poszliśmy do restauracji. Pracowała tam mama Hildegardy
- Witajcie! Chcecie coś zamówić?
- Matylda mówi,że przed obiadem nie,ale zajmę sobie ten deser.
Popatrzyłam na deser. Lody bananowe oblane czekoladą z bananem. Mniam.........
- Dobrze. Pa!
- Do widzenia! - pożegnaliśmy kelnerkę i próbowaliśmy iść na świetlicę,ale . tam był wielki tłok. Poszłam więc z Markiem do sali. Nagle tłok wszedł do naszej sali.
- Dzieci cisza! - usłyszałam znajomy skądinąd głos.
- Lidka!
- RÓŻA!! - tłok który okazał się być moją klasą dosłownie mnie zmiażdżył i zasypał karteczkami,podarunkami i niespodziankami. Zanim pan Mariusz, mój wychowawca do mnie doszedł nie było mnie widać spod góry niespodzianek. To oczywiście przenośnia,było mi widać twarz i trochę brzucha.
- Bardzo mi przykro z powodu tego wypadku.
- Ależ to nie pana wina......
- Twoi rodzice są na protokole w związku z tym wypadkiem. Dostaniesz wysokie odszkodowanie. A teraz,chcesz z kimś pogadać?
Nie zdążył mrugnąć okiem a już czwarta klasa była przy mnie.
- Jak się czujesz?
- Boli Cię?
- Biedna jesteś
- Podoba Ci się mój prezent?
- Wiesz,nudno bez Ciebie.
- Jak w szpitalu?
- Bardzo boli?
- Co to za uczucie?
- Kiedy wracasz?
Podeszła do mnie Olka
- Robię to pod przymusem. - powiedziała Wioletta lodowatym tonem nie patrząc na mnie. Lornetkowałam ją. No no no! NARESZCIE UBRAŁA SIĘ W MUNDUREK! O lala..... Białe rajstopy,czarna spódnica,niebieska bluza i granatowy sweter.... położyła koło mnie paczkę flamastrów fluorescyjnych. Po około pół godzinie pan Mariusz oznajmił
- Dzieci,musimy iść.
- Zaraz... - poprosiłam nauczyciela. Lidka momentalnie do mnie podeszła.
- Żałuję Cię. Masz.... - wręczyła mi pamiętnik na hasło.
- Dzięki....jest cudny!
- Sorry,muszę iść! Pan Mariusz mnie woła! Będziemy mejlować!
- Pa......
Obejrzałam prezenty. Flamastry ( krowa ) pamiętnik ( Lidka ) portfel ( ktoś ) bluzka ( ktoś nr 2 ) piórnik ( ktoś 3 ) całe MNÓSTWO karteczek typu
Uśmiechnij się! Ze mną nie będzie Ci źle. Lidka:D |
Jedna z nich zwróciła moją uwagę. W trochę wymiętej,lecz ładnej kopercie i upuszczona z dala od innych.
Ręce mi drżą....
Otwieram...........
I niemal nie krzyczę! Jest tam kartka treści: Ktoś,kto Cię kocha. I nigdy nie przestanie. Dla CIEBIE mogę spać na sianie
Zakochany w tobie bez reszty.
I do tego róże. Róże! Róże dla Róży!
Oniemiałam......
☺ ☺ ☺ ☺ ☺ ☺
- Taaaaaatoooooo! MUSZĘ tu być?
Tym razem przyjechała cała rodzinka. Mama mnie dosłownie ZASYPAŁA słodyczami. Ada razem z Martą,obydwie w grubych spodniach i kurtkach oglądały moje rzeczy. A Kamil i Bartek pobiegli do swojego kolegi.
- Musisz,skarbie. Ale nie martw się,dwa dni przed Świętami Cię zabierzemy.
- DWA DNI? - jęknęłam. To jeszcze cały tydzień! Ok,w szpitalu jest fajnie przez pierwsze dni,ale potem......W nocy ciągle Cie ktoś budzi,a w dzień nic nie robisz nie licząc odsypiania, ( czasem zabawy ) i badań.
- Skarbie....- tym razem mama zabrała głos. - posłuchaj... wiemy, że Ci trudno, ale wynagrodzimy Ci to...jakoś. Okej? - niespokojne zielone oczy mamy szukały wzrokiem moich, tez zielonych. W ogóle wyglądałam jak matka. A reszta jak tata...
- Okej. - powiedziałam i NAWET się uśmiechnęłam
- Żałuję Cię. - Ada zaczęła rozmowę. Po raz pierwszy od kilku dni widziałam jej twarz. Brązowe,jak u taty oczy,ale jednak..... z twarzy jest podobna do mamy W zachowaniu też. Cierpliwa,spokojna i grzeczna.
- Ja siebie też. Nie wiesz,jak tu nudno!
Przez moment rozważałam,czy powiedzieć jej o kartce. Jednak nie. Wiem,że w styczniu kończy osiem lat,ale... czy ja wiem? Czasem mi się wydaje dorosła,a czasem całkiem mała. Nie,jeszcze nie teraz.
- No... nie wiem. Ale spoko! W domu bez ciebie jest nudno. Wiesz,teraz kiedy ciebie nie ma mieszkam sama! To takie dziwne uczucie...!
- Domyślam się. - powiedziałam.
- Musimy już iść. - mama brała torebkę i ubierała płaszcz. Marta zawołała Adę. Obie zaczęły się ubierać. Tata poszedł po bliźniaki.
- Musisz?
- Tak,złotko. Nie mogę tu długo siedzieć.
- A zresztą siedzimy tu już dwie godziny! Od dziesiątej do południa! - wtrąciła niezadowolona Marta. Pewnie nie chciało jej się siedzieć na krześle przez dwie godziny! Ledwo rodzinka wyszła weszła pielęgniarka z jedną tacką. Marka już nie było,Kamili też. Zupa pomidorowa i łosoś z makaronem i brokułami. Brunetka nawet się nie zapytała jak się czuję! Jest wredna i niemiła. Zrezygnowana poszłam oglądać telewizję.
- Wita.....bzzz.....śnie......bzzz....zasypu.......klik! - telewizor się wyłączył. A niech to gęś kopnie ten śnieg! Wyłączył mi telewizor!
Rozdział czwarty.
Święta,święta...
Tak!!!! Dzisiaj jadę ze szpitala! Jupi!!!! Moje rzeczy: szczoteczka,różowy sweter,podarunki ( pamiętnik,karteczki,gazety,kwiaty,ubrania,figurki koni, ozdobne mydło,itp....) ubrania,słodycze,plecaczki,torebki,iPod... Nareszcie! Myślałam,że NIGDY nie wyjdę ze szpitala. Nie było Marka,Hildegardy, Kamili... Bez nich było mi nudno. Matyldy też pojechała......Zostawiła mnie na pastwę brunetki... Brr... Ubierałam się w białą bluzkę w kolorowe paski( od Lidki ) ,fioletowe rajstopy,dżinsy,jasnoróżową bluzę w kropki i z plecaczkiem w paski na ramieniu i z czepkiem na głowie byłam gotowa.
- Jedziemy,Tata?
- Zaraz skarbeńku. Muszę znaleźć dokumenty.....Gdzie mogły by być...
Tata grzebał w kieszeni czarnej marynarki. Wreszcie wyjął brązowy portfel ze skóry. To wygląda jak portfel,ale to jest „schowek na dokumenty” jak nazywa to „coś”.
- Idziemy.
- OK!
Miałam ochotę skakać,robić gwiazdy ( no,trochę umiem,ale nie za bardzo,ale pst! ),wskakiwać na lodówkę i nie wiem co. Wsiadłam do auta.
- Wrr....
Szum silnika,wcześniej znienawidzony wydawał mi się piękną muzyką,a zepsuty tłumik zdawał się śpiewać: „Dom! Jedziemy do domu!”. Omijamy znajome i nie domy. Dom Lidki łatwo rozpoznać,ona mieszka w bloku. Ale to piękny blok! Beżowo- żółty. O,o,o! Minęłam go. I nareszcie nasz dom. Biały z czerwonym daszkiem. Tata wjeżdża na parking,a ja biegnę na werandę. Teraz ten stary,wielopokoleniowy ( ten dom wybudował prapradziadek od strony taty) teraz nawet schody,które zawsze skrzypiały i dzika winorośl oplatająca ściankę przed schodami wydawała się cudowna i przepiękna. Wbiegam do kuchni. Żółte kafelki lśnią na powitanie. Mama stoi obok i się uśmiecha. Jej wyprostowana,wysoka postać zdaje się promienieć. Mimo że ubrana w zwykły strój wygląda jak anioł. ( no bo ma jasne włosy :) Biegnę po schodach. I wreszcie mój pokój! Radio,półka z książkami,biurko,krzesło obrotowe,zeszyty,plecak......Jestem w domu. Rzucam się na pościelone łóżko.
- Podoba Ci się nowa pościel?
Odwróciłam się. To do mojego pokoju wszedł Kamil.
Dopiero wtedy obejrzałam pościel uważniej.
- Mi się nie podoba. - za Kamilem stał Bartek. Stali teraz obydwoje,podobni jak dwie krople wody. Ubrani w identyczne bluzki z
T-rexsem,i takie same spodnie. Jeszcze śmieszniej było,bo jeden miał przedziałek po prawej,a drugi po lewej. I wyglądają jak lustrzane odbicia. Mają takie ładne włosy... Jak tata - różowe paski i kropki....BLEEEE... - obydwoje wysunęli języki. Powstrzymałam się od śmiechu. Moi bracia bywali TACY zabawni... Nie zwróciłam uwagę na kąt pod biurkiem. Stały tam nogi... a nawet dwie pary nóg. Powoli odsłaniam ciemno różową zasłonę,i...
- NIESPODZIANKA!
Zaraz,co? Dla mnie? Kto tu jest? Lidka,Marta,Ada....Wszystkie ubrane bardzo ładnie i w ręku coś trzymają..
- Proszę! Tort!
TORT? Przecież TORTY ma się na urodziny! Nie zdążyłam nawet powiedzieć „dziękuję” bo już mi wręczyli średni tort,z myszką Minie. Na szczycie widniał napis „Dziękujemy,że wróciłaś” Smak: Czekoladowy. Mmm...
- Chodź do salonu. - Marta wzięła mnie za rękę i poprowadziła do salonu. Wyglądał jak na przyjęcie prezydenta! Cały wysprzątany,wiszą balony we wszystkich kolorach świata. Nawet girlandy,i kwiecisty napis „WRACAJ DO NAS” . Jak miło...Przyjechali dziadek i babcia. Zaraz wpadam w tłum ścisków,”achów” i „ochów”. Serpentyny,baloniki,prezenciki.
- Jak to się stało,wnusiu?
Babcia do mnie podeszła. Ubrana w zwiewną sukienkę wyglądała bardzo młodo. Tylko siwe włosy... Zaraz podszedł i dziadek. Ubrany w ładną,białą jak śnieg koszulę i czarne jak noc spodnie wyglądał bardzo elegancko. Powagi dodawał czarny krawat i marynarka.
- Spadłam z drabinek. Ale i tak mam już trochę włosów!
To była prawda. Na mojej głowie pojawiały się krótkie kasztanowe loczki. Moim zdaniem ( i innych też ) wyglądałam ładnie. Ale te włosy były krótkie! Ale rosły,wciąż rosły.
- tak,to prawda. Może skosztujesz moich ciasteczek?
- Z miłą chęcią.
Podeszłam do stołu.
Babeczki.
Paluszki wcinane przez bliźniaków.
Coca-cola znalazła upodobanie i Marty.
A Ada wcinała tartę mamy.
Ta tarta jest pyszna! Mama ją robi tylko na specjalne okazje. Jest z poziomkami i z czekoladą. Mmm....
Po zabawie której główną atrakcją było po raz setny wypytywanie mnie jak to się stało i słuchanie opisu Lidki,kąpałam się pół godziny.
Przebrałam się w moją ulubioną puszystą piżamę.
Przytuliłam się do Lakiego.
Zasnęłam.
☺ ☺ ☺ ☺ ☺ ☺
- Róża! Róża! Wstawaj! - ktoś próbował mnie obudzić szeptem. Otworzyłam jedno oko,potem drugie. Nade mną stała Ada ubrana w swój szlafrok. Tryskała energią.
- O co chodzi?
- Tata kupił choinkę! -wyszczebiotała – choć,zobacz.
I nie czekając na moje zdanie pociągnęła mnie za rękę i zbiegłyśmy po schodach już wypolerowanych na błysk. No tak! Dzisiaj wigilia!
- To ona – Ada wskazała na piękny i dorodny świerk. Wyglądał jak by czekał aż go ktoś ubierze w te śliczne ozdoby... Aniołki,bombki,cukierki,pierniczki,figurki... A,nasza szopka! Od trzech lat ją mamy. Podeszłam do szopki. Trochę potłuczone aniołki zapraszały pasterzy którzy stali obok szopki. W środku stała Maryja i spoglądała na Jezusa. Na jej ramieniu opierał rękę Józef jakby był dumny z syna. A za nimi wół,owce,osiołki i gołębie. Szopka trochę nierówna ale kto powiedział że w Betlejem szopka była przepiękna? W każdym razie ubrałam czerwoną sukienkę i zeszłam na śniadanie. Przedtem popatrzałam w lustro. Włosy sięgały już do uszu. Ładne,kasztanowe lekko podkręcone na dole tworzyły taką bombkę. Moim zdaniem ładnie wyglądałam. Ale do rzeczy. Na dole już czekało śniadanie. Było zrobione w pośpiechu i widać było,że część już zjadła. Ja siadłam. Kanapka z serkiem czosnkowym. Normalnie mama nie szykuje gotowych kanapek.
- Szybko,Róża. Mamy TYLE do roboty – Marta mnie poganiała. A ja wiem,że chciała się jeszcze spotkać z Szymonem jej chłopakiem. Ale bez gadania wcinałam kanapkę.
- Róża? Zjadłaś już? - usłyszałam zmęczony głos mamy. Odwróciłam się. Stała oparta o drzwi jeszcze w piżamie.
- Tak mamo. Co mam zrobić?
- Hmmm... Posprzątaj u siebie.
- Kasiu! - usłyszeliśmy głos taty – tylko nie przemęczaj Róży.
- Spokojnie! To ja idę się przebrać. Marta! Umyj podłogę. Ada! Posprzątaj pokój! Bliźniacy! Posprzątajcie u siebie! - mama rozporządzała całym domem i w krótkim czasie w kuchni była tylko ona i brudne,odłożone w pośpiechu naczynia,kubki z niedopitą herbatą i niepochowane serki.
Weszłam do pokoju. Czego tam nie było! Na przykład na półce z książkami znalazłam gumkę z mojej kolekcji. Była różowa w białe kropeczki.
Albo znalazłam stare gazety. Numer „Małego Gościa” z 2005 roku. Było tam jeszcze napisane „własność prywatna Marty :)” Ciekawe co ta gazeta robiła w moim pokoju za zasłoną?
W każdym razie było tego sporo. Po zamieceniu sporej warstwy kurzu która nazbierała się na półce i odkurzenia mojej kolekcji była 14. Tak to całe sprzątanie poszło dobrze,nie licząc kilku wypadków.
Na przykład Ada sobie przytrzasnęła palec sprzątając drzwi.
Kamil chciał wstawić Vadera do szopki i się strasznie awanturował jak wyjęłam figurkę.
A Bartek... Może to trochę bardziej rozpiszę.
Bartek wchodzi do pokoju Marty. Akurat Marta opatrywała Adzie palec więc nie było jej w pokoju. Wzrok Bartka wodził po żółtych ścianach,pomarańczowej wykładzinie i brązowych szafkach aż wreszcie zauważył hodowlę Marty. Hodowała bakterie na przyrodę. Przezroczysty słoik był wypełniony różową galaretkową masą na której widać było biały osad. Powoli podchodzi do słoika i bierze go do ręki...
- BARTEK! - zagrzmiał głośny głos. To Ada weszła do pokoju i krzyknęła,bo wiedziała ile czasu Marta hodowała te bakterie. A Bartek tak nieszczęśliwie podskoczył,że słoik się zbił!
- Ada,masz drugi palec do opatrzenia? - Marta w podskokach weszła do pokoju i zobaczyła rozbity słoik.
- O NIE! MOJE BAKTERIE! - zaczęła krzyczeć na całe gardło Marta. Kiedy zbierając to co zostało z galaretki ocknęła się,że to zrobił Bartek! Ale było za późno. On już uciekł. Kiedy chłopiec nie widząc siostry postanowił schować się w łazience stało się... to co opiszę.
Przy zgaszonym świetle wszedł do łazienki i postanowił wejść do wanny. I nagle z góry spada na niego strumień lodowatej wody. Parskając i przeraźliwie krzycząc próbował wyłączyć wodę. Nie trzeba było. „Ktoś” sam wyłączył wodę i powiedział.
- Oko za oko,bakterie za bakterie. - rozpoznaliśmy grobowy ton Marty. Poszła do łazienki aby umyć ręce,kiedy zauważyła idącego Bartka i obmyśliła zemstę.
- Co się stało? Bartek! Jak ty wyglądasz? Dosyć tego dobrego! - mama denerwowała się coraz bardziej. Nic dziwnego. Odświętne ubranie całe pomoczone a ociekająca woda ściekała po umytych włosach. Cały ten wygląd był raczej żałosny. I jeszcze chlipał pod nosem zaskoczony,przestraszony i mokry. - no,nie płacz już. Przebierz się. Zaraz będzie babcia i dziadek.
Postanowiłam zrobić niespodziankę i umyć lampę w salonie. Weszłam na ruchome krzesło i zaczęłam czyścić lampę. Nagle straciłam równowagę. Krzesło pojechało do tyłu a ja chwyciłam się żyrandola.
- Trr...Trr... - chyba byłam za ciężka...
- Proszę,nie rób mi tego – powiedziałam cichutko a zawołałam już głośniej ( zdaniem mamy byłam głośniejsza od trąby jerychońskiej ) - POMOCY! LAMPA MNIE ZAATAKOWAŁA! WISZĘ NA ŻYRANDOLU! ZARAZ ZLECĘ! - brak reakcji – PALI SIĘ! SALON SIĘ PALI!
W tym samym czasie kiedy weszła rodzinka ja spadłam razem z żyrandolem,oblana wodą do gaszenia „pożaru”.
- Gdzie pożar? - powiedział zawiedziony Kamil. - myślałem że przyjedzie straż pożarna! Lipa! - stwierdził odkładając mokre wiaderko.
- Róża! Co się stało? - mama pomogła mi się otrzepać z tynku
- N..nie w..wiem. - mówiłam wciąż rozedrgana – L..lampa s..spadła... chciałam j..ją wyczyścić i... - zaczęłam płakać. Mama mnie przytuliła a tata sprzątał lampę
☺ ☺ ☺ ☺ ☺ ☺
Wigilia odbyła się przy świecach,chociaż mama która wszystkiego się boi była temu przeciwna,ale tata załatwił to szybko i skutecznie.
- Kasiu,a jak chcesz oświetlić stół? Czy mamy jeść w ciemnościach?
I było po sprawie. Mama uspokoiła się (właśnie usłyszała,że jakaś para jadła posiłek przy świecach i spłonął dom) i poszła przebrać się w swoją wizytową sukienkę. Kiedy nagle...
- MOI KOCHAAAAANIIII!!!! CZY WPÓŚCICIE SWOJĄ CIOOOOOOOCIĘĘĘĘĘĘĘĘĘ??????? - wydawało się że to trąba Jerychońska przyszła pod nasz dom aby go zwalić. O nie... To siostra mamy,Barbara Różowa. Nazwisko pasuje to charakteru i wyglądu. Przesłodzona,różowa i cała taka „słodziaśna” Ma dwoje dzieci. Lolę i Lilę. Lola ma trzy a Lila ma pięć lat. W ogóle,to co to za imiona? Chyba dla „piesiusia albo „chomiciusia” jak określają da (cała rodzinka,bo mąż cioci Basi wyjechał do Francji do pracy,ale Tata żartuje,że uciekł od swojej żony) te zwierzęta. Więc tata idzie otworzyć,i wpada na niego różowa kula krzycząca
- Krzysieńku! Jak miluśko Cie widzieć! Córunie SŁODZIUNIE! Przywitacie się z WUJUSIEM?? - rozlega się słodziutki jak czekolada głosik,bo inaczej niż „głosik” nie można tego nazwać. Wysoki,piskliwy i „słodziaśny”. Zaraz przybiegają dwie mniejsze różowe kule- wyglądają jak różowy Furby. Słodki atak na tatę szybko się kończy,bo Basia szybko podchodzi do innych członków rodziny. Po chwili wszyscy pachniemy perfumami cioci. Dwie córeczki cioteczki patrzą na nas słodko.
- Ado... - mówi mama z wyraźnym trudem po ataku różowej napastniczki i podduszaniu w trzydziestu flakonach perfum które zostały wylane na ofiarę losu czyli moją ciotkę – Zaprowadź..yyy....
- Lilę i Lolę! - wyszczebiotała cioteczka. A po odejściu dziewczynek powiedziała mamie na ucho.
- Doprawdy,KASIEŃKO dlaczego ty nie potrafisz zapamiętać IMIONEK moich DZIEWCZYNECZEK?
Ale ciocia-urocza długo nie zajmowała się „imionkami dziewczyneczek” i zaraz podbiegła do mnie.
- RÓŻUSIU!! Choć do cioci! Co Ci się stało w GŁÓWECZKĘ? CIOCIUSIA się zaopiekuje moją DZIEWCZYNECZKĄ! - prawie nie udusiła mnie w swoim uścisku. Była bardzo pulchna i przez to znakomicie dusiła całą rodzinę – zapomniałam powiedzieć! Kupiłam sobie KOCIACZKA-SŁODZIACZKA!
Zza pleców cioci rozległo się leniwe „Miaaaaaaaaaauuuuuuuuu” i wyszedł KOCIACZEK-SŁODZIACZEK. Był gruby i leniwy. Rasa: Syjamski. Miał różową kokardę na głowie. Ciocia-słocia coś gadała o swoim kocie. Po piętnastu minutach tej gadki miałam dosyć i poszłam do mojego pokoju. W nim zauważyłam Lilę i Lolę.
- A co wy tu robicie? Nie przebieracie się na Wigilię?
- Tio jeś stloik nia Wigilia! Ja się nie psebielac! - powiedziała młodsza.
- Tak nas ubrała MAMINECZKA – dodała Lila. No tak,czego się spodziewać po Basi? Spojrzałam na klon cioci-słoci krytycznie. Różowa krótka spódnica i różowa bluzka wyglądały dziwnie jak na taką uroczystość. Głaskała kotka,któremu dopięła drugą kokardę. I jeszcze na dodatek Lola miała skrzydełka wróżki i różdżkę!
Chyba musisz to zdjąć- powiedziałam słabym głosem siląc się na uśmiech. Mała tylko pokręciła głową. Kiedy to powtórzyłam,krzyknęła głosem jak gdyby ktoś obdzierał ją ze skóry.
- MAMINECKO!!! LÓZUSIA CHCE MI ZABLAC SKSYDEŁKA! I LÓZDZKE! MAMINECKO!
Niemal natychmiast przyleciała Ciocia-słocia.
- Różo! No wiesz! Zupełnie jak KASIEŃKA. - Ooo,porzuciła „Różusię”. -
Dziecko ma wystąpić jak chce a Wy mu przeszkadzacie rozwijać kreatywność!
Oczywiście musiałam przeprosić Lolę. Wyprosiłam je z pokoju i się zamknęłam. Chwilę później usłyszałam głośne BUM i wołania. Zbiegłam na dół.
- Co się stało? - zapytałam LOLę chociaż co można się od niej dowiedzieć...?
- KICIUSIA bawila się BOMBECZKĄ i spadła BOMBECZKA – mała pokazywała jak bombka spadała. I faktycznie – nie było największej bombki. Po tym wypadku mama zamknęła kota w łazience,mimo głośnych protestów ze strony różowej. Na szczęście była już Wigilia i pobiegłam do stołu. Po odczytaniu czytań i modlitwie dzieliliśmy się opłatkiem. Lubię ten moment najbardziej z całej Wigilii. Kiedy biorę ten biały chleb to mam wrażenie,że to COŚ WIĘCEJ niż kawałek jedzenia. Mam wrażanie,że w tym opłatku są zawarte wszystkie życzenia. Po podzieleniu się opłatkiem cała rodzina siadła do stołu. Posiłek jedliśmy w milczeniu,rozkoszując się tą chwilą. Okazała się jednak krótka.
- Mamineczko... Siusiu... - usłyszeliśmy cichy głos Loli. Basia ją wzięła od stołu i popędziły do WC. Kiedy wyszły Marta wypaliła.
- Mam dość tej cukiereczki-cioteczki! Niech gdzie indziej sobie idzie! JA mam jej dosyć. Ciągle „Martusieńko,opowiesz mi jak w szkółeczce?” mimo że jej to opowiadałam z milion razy! - krzyczała,nie dbając o to,że Lila może to usłyszeć. Ale Lila chrapała cicho pod stołem. Co ta ciocia wychowała....
- Uspokój się. Zaraz ONA przyjdzie – powiedział nerwowo tata. Usłyszałam tupot butów i przed nami stanęła ciocia-słocia z Lolą która miała mokrą spódnicę
- Macie coś na ZMIANECZKĘ? - powiedziała usiłując zakryć Lolę.
- Mamy... choć Baśka. A wy jedzcie! - Kasia dosłownie wypchnęła swoją siostrę z pokoju. Reszta (odliczając Lilę) jadła barszcz,ponieważ Kasia się uwinęła bardzo szybko. Gdyby tak było przy szykowaniu do szkoły... Bez mówienia „Mamo. Wstawaj. Idziemy do szkoły. MAMO!”. A co do jej siostry,to ta ofiara losu długo nie przychodziła,i w końcu podaliśmy dwie ryby. Karpia w galarecie (dorośli) i łosoś (dzieci). Bez ciotki rozmowa sama przyszła i po krótkiej chwili rozmawialiśmy wszyscy,oczywiście bez Basi i jej potomstwa o prawie minionym roku,o cioci-słoci,o Wigilii,i – jak by inaczej – o PREZENTACH. Kiedy nagle wkroczył różowy potwór ciągnąc za sobą szkolonego potwora w oczywiście RÓŻOWEJ bluzce Ady. Potwór usiadł na krzesło i sapnął,po czym zaczął się usprawiedliwiać.
- Nie bądźcie źli! Po prostu moja najukochańsza LOLUSIA chciała zagrać na tym SPRZĘCIKU z różową OKŁADECZKĄ .
Zapadła cisza. Każdy wiedział,że chodzi o mojego iPoda! Nie ciągnęłam tematu tylko rzuciłam Loli spojrzenie pełne pogardy. Po chwili ciszy jednak znowu zaczęły się rozmowy typu.
- Pamiętacie,jak rok temu Ada włożyła karpia na głowę?
- A jak Marta była malutka i pojechaliśmy do twojej siostry,Krzysiu...
- A jak Kamil założył Jezusowi w szopce koszulkę z nadrukiem „chłopiec,który lubi niszczyć”?
Każda wypowiedź kończyła się wielkim śmiechem. Po śpiewaniu kolęd i jedzeniu pierniczków rodzice zarządzili spanie.
- A prezenty? - Zapytała Lila,wystawiając głowę zza stołu.
- Jutro rano. - odparłam już dosyć śpiąca.
- Aha. - powiedziała i poszła ze swoją mamą do pokoju gościnnego. Ale zawróciła.
- Róża?
- Mh? - odpowiedziałam strasznie śpiąca.
- Czy w Duchowie są duchy? - zapytała przestraszona.
- No co ty. - przytuliłam ją i odprowadziłam do łóżka.
- Dobranoc.
☺ ☺ ☺ ☺ ☺ ☺
Jaki u Was jest zwyczaj dawania prezentów? U nas prezenty rano przynosi Mikołaj. Wiecie,jeszcze niedawno wierzyłam w świętego Mikołaja. Ale kiedy zauważyłam prezenty w szafie,które potem dostałam pod choinkę to zwątpiłam. Było to w pierwszej klasie. Od tej pory wiem,że to rodzice,ale nadal podtrzymuję tą wiarę u moich braci.
Wiem,że któregoś dnia i oni odkryją tą mroczną tajemnicę. Nie wiem,czy Ada jeszcze w to wierzy. Chyba tak.
- Róża! Róża! - moje senne rozmyślania przerwał głos znajomej osoby. Koło mojego łóżka stała Ada z kuzynkami.
- Idziesz po prezenty? - zapytała szeptem po czym zaczęła mnie ciągnąć za piżamę. Wszystkie zbiegłyśmy na dół budząc przy okazji Kamila i Bartka oraz Martę. Teraz już w pełnym komplecie pod tytułem „dzieciaki” podchodziliśmy do choinki.
- D...dla... R...Róży! - Ada z trudem zestawiła w całość różowe litery na wielkiej paczce opakowanej w czerwony błyszczący papier. Z trudem rozrywam papier,a tam..
- ROLKI! ALE SUPER! - krzyknęłam. Oprócz tego dostałam sole do kąpieli,kosmetyczkę i mikrofon. Kuzynki dostały po Furrby(oczywiście różowy),domek dla lalek,chyba z tonę lalek ,meble do domku i pamiętniczki księżniczek. Kamil i Bartek dostali: Pałac Jabby (klocki lego Star Wars), śmigacz pustynny koszulki z gwiezdnych wojen i figurki z tego samego filmu. Ada dostała takie słodziutkie gumki do włosów,książki,zestaw malarski o który męczyła rodziców od wieków i płótna. A Marta otrzymała nową gitarę,kilka książek i jakąś grę planszową. Potem przyszli rodzice. Dla nich też coś było. Mama chwyciła małą torebkę na której było napisane „Kasia i Krzysztof”. Okazało się,że to była kawa smakowa. A ja nie rozumiem,jak dorośli mogą lubić kawę? Przecież ona jest ohydna. Taka gorzka.... a nie licząc prawie całego sklepu z kawą dostali ekspres do tego ohydnego napoju. Po oglądaniu prezentów wszyscy poszli się przebrać. Po ubraniu się w sukienkę wyjrzałam przez okno. Obsypany śniegiem Duchów wyglądał jak z bajki... Ale szkoda, że nie mam miłych sąsiadów! Wszyscy w szkole nabijają się z tego, że mieszkam na wsi. A przecież to,że mieszkam na wsi,to nie znaczy,że zaraz mamy gospodarstwo! W ogrodzie stoi jedna czereśnia, na którą lubię się wspinać. Latem tam są te pyszne owoce. Mmmm.... Widzę siebie w lekkiej sukience siedzącą na czereśni. A w uszach mam kolczyki z tych owoców... I owoc za owocem je zjadam...I..
- Co ty robisz? - zaczął Bartek. Momentalnie się odwróciłam.
- Gapisz się w okno? - pouczał mnie Kamil jakby był dorosły
- Śniadanie czeka! - dokończyli chórem.
- No dobra,dobra! - powiedziałam ze śmiechem i poszłam z nimi na dół. Przy stole wszyscy ubrani odświętnie (nie licząc Cioci i jej potomków. Oni oczywiście cali w różu) czekali na śniadanie. Naraz weszła mama niosąc chleb. Za nią jak gdyby w procesji szedł tata z jajkami na twardo a za nimi Marta z sałatką. Wtedy ja poszłam do kuchni i wróciłam z serem i wędliną. Zasiedliśmy (specjalnie użyłam tego wyrażenia,bo jest takie dostojne. A My NAPRAWDĘ ZASIEDLIŚMY. Tak miękko i dostojnie.) do stołu i zaczęliśmy jeść. Nagle Ada zaczęła się kręcić i posmutniała.
- Co się stało,córciu? - łagodnie zapytała mama,ale Ada pokręciła głową i się rozpłakała.
- A..Ale co jest? Kochanie... - tata objął Adę ramieniem.
- Bo...bo j...ja – chlipała – d...dostałam j...jedynkę!!! - Ada,która jeszcze nie miała jedynki zupełnie się rozkleiła i zaczęła wylewać fontanny łez. Tata podał jej chusteczkę a mama westchnęła i powiedziała.
- Pokaż mi za co to dostałaś.
Ada skinęła głową i zaraz przyniosła zeszyt. Otworzyła go na jakiejś stronie i podała mamie. Mama ze zmarszczonym czołem oglądała litery po czym pokazała To tacie
fshut słońca to jeden s códuf natóry na gurze rzurze na dole fjołki a my siee kohamy jak dfa aniołki na fysokiej gurze rosły dźke rurze
Wschód słońca to jeden z cudów natury. Na górze róże na dole fiołki a my się kochamy jak dwa aniołki. Na wysokiej górze rosły dzikie róże.
1 (niedopuszczalny) Podpis rodzica
Tata spojrzał na mamę. Mama spojrzała na tatę,po czym dała zeszyt swojej siostrze. A potem wszyscy się roześmiali. Kiedy ochłonęli tata zapytał Adę.
- No opowiadaj.
Ada wyczuła w głosie taty nakaz i zaczęła opowieść.
- Ania mnie namówiła,żeby w ostatni tydzień się w ogóle nie uczyć. A właśnie w tym tygodniu była ortografia...- mówiła trzęsącym się głosem. - I potem pani kazała nam napisać tamte zdania. A ja się bałam wam powiedzieć o jedynce... - dokończyła z płaczem i przytuliła się do taty i mamy.
- To nic takiego,KOTUSIU. - odezwała się Basia – Ja też dostałam JEDYNECZKĘ,prawda KASIENIUSIU?
I tak to u nas w rodzinie jest. Jak ktoś coś powie,to od razu wywołuje na ten temat szeroką dyskusję. I tym razem każdy opowiadał o jedynkach(w tamtych czasach dwójkach) i ocenach.
☺ ☺ ☺ ☺ ☺ ☺
Nie wydaje się wam,że święta mijają za szybko? Niedawno była Wigilia,a tu już poranek Sylwestrowy. Ciocia jutro wyjeżdża... A za to dzisiaj przychodzą goście. Mają dwoje dzieci. Rocznego chłopczyka i czteroletnią dziewczynkę. Na samą wiadomość o tym starsze dziewczyny (Ada,ja,Marta) przewróciłyśmy oczami. No jasne! Bo cioci nam jeszcze mało -_- I jej futrzaka. Zdążył już zbić trzy bombki,nasikać do wszystkich pokojów i bardzo mocno zachodzić nam za skórę. Powiem wam w sekrecie. Nienawidzę tego insekta:( „Insekt” w tym wypadku to ten kot. O,o wilku mowa. Zamiast siedzieć w swoim pokoju wchodzi do mojego pokoju i głośno miauczy,jak codziennie o ósmej. Ma taki jakby zegar,i uwierzcie mi,to OKROPNE. No cóż,nie ma rady tylko trzeba wstać z łóżka – tylko ostrożnie,żeby nie obudzić Loli. Teraz ona śpi na materacu w moim pokoju. Powoli,na paluszkach czołgam się do kota. On,niczego nie świadomy leniwie stawia łapy na moim fioletowym dywanie. Już tylko pięć kroków...cztery...trzy....już prężę ręce....
- Lózia! - słyszę Lolę. Dlaczego akurat teraz?! Dlaczego ona mi musi wszystko zepsuć? - Cio lobiś? Ooo! Kicia- Micia! - swoją drogą,to co to za imię? Kicia- Micia,no proszę... Oczywiście,bo co innego? Czego się spodziewać po tej różowej bestii? Czasem lubię wymyślać różne historie o mamie i cioci-słoci. Na przykład,że Basia jest z domu dziecka... A ten dom dziecka to „Uroczy domeczek różowości”. Co wy na to? I,że tam nauczyła się tych wszystkich słówek. A moja mama miała jej dosyć i poznała tatę,i się pobrali koniec. No,ale to TYLKO BAJKI,i to MOJE bajki,więc... Ale nic nie zmieni faktu,że ciocia nie ma talentu do nadawania imion i uczenia dzieci słów,co widać na załączonym obrazku – SŁODZIAŚNA KICUSIA ZROBI ZARAZ SIĘ POSIUSIA! - powiedziała,i miała rację. Tylko,że to było coś gorszego. Kupa. Fuu....! Musiał na moim dywanie? Teraz to wygląda jak obraz „Na dywanie spoczywa malowniczo kupa”. Ohyda!
- Lolu! - mówię tonem dorosłej osoby – Wyjdź albo się nie patrz. To nie jest widok dla twoich oczu.
- Ale ja mam aź TSIY LATKA! Jeśtem baldzio duzia! - mówi mała z powagą,a ja prawie nie wybucham śmiechem.
- Z tymi twoimi „Tsiema latkami” daleko nie zajdziesz – tłumaczę. I nagle zapala mi się lampka w głowie. Mówię chytrze.
- Jesteś aż taka duża?
- Acha! - przytakuje Lola nie wiedząc w co się pakuje.
- To niech duża dziewczynka sprzątnie wytwory kota! - mówię zadowolona i kładę się pod kołdrę. Ale mała niezadowolona ściąga ze mnie kołdrę i wrzeszczy.
- MAMINECKO! LÓZA MNIE WYKOZYSTUJE! MAMINECKO! - i już się zbiegła cała rodzinka,a słynna „Mamineczka” wlatuje w sam środek kupy.
- Co się dzieje! - Marta wściekła,że jakaś głupia Lola ją wyciąga z łóżka już nie panuje nad sobą. Od razu zapada cisza. Marta ma tak od urodzenia.
- Kot zrobił kupę. - wyjaśniam pokazując na miejsce gdzie ciocia się poślizgnęła. - i Lola powiedziała,że jest bardzo duża,no i ja zaproponowałam,że posprząta wytwór kota.
Zapadła cisza. Po czym zaczęłam wydawać dziwne dźwięki które były powstrzymywanym śmiechem. Próbowałam myśleć o czymś innym,ale ciągle wydawało mi się że widzę ciocie na wiadomo czym. Zauważyłam,że chłopacy też z trudem powstrzymują się od śmiechu więc zaczęłam się śmiać. Na początku to był mały chichot a potem dosłownie rechot. Parskałam,chichotałam aż w końcu położyłam się na łóżko i śmiałam się stroną do poduszki. Reszta też zaczęła się śmiać., Nie wiem czy ze mnie,czy z kogo. Ale to nie ważne. Oczekiwałam wieczoru z niecierpliwością. Nawet oglądanie filmu mi nie skracało oczekiwania. A może mi się tak wydawało...? Nie wiem. W każdym bądź razie kiedy o osiemnastej zadzwonił dzwonek poczułam szybkie bicie mojego serca. Wyobrażałam sobie dziewczynkę w stylu Loli. Wiecie,wolę już Lilę. Ona chociaż nie używa ciągle tych wysłodzonych słówek. Kiedy otwarły się drzwi stanęła w nich młoda niska kobieta z małym dzieckiem na ręku. Za nią wyłonił się wysoki mężczyzna trzymający NIĄ za rękę. Chowała się za tatą,jak to małe dzieci. Miała jasne,krótkie włosy,czerwoną sukienkę bardzo podobną do mojej tylko oczywiście mniejszą i była niska. Nagle poczułam sympatię do małej ale Lola mnie wyprzedziła.
- KOLEZIANECKA! JAK JA LUBIĘ NOWIUTENIUSIE KOLEZANUSIE!
Dziewczynka spojrzała na mnie ze zdziwieniem i szepnęła
- Ona tak zawsze?
Lila kiwnęła głową.
Wścibska Lola coś usłyszała i ryknęła
- CO JA TA ZAWSZUTEŃKO ROBIĘ?
- Yyy... używasz słodkich słówek – wytłumaczyła Ada.
- Ale przecież tak się ZAWSZUTEŃKO mówi! - powiedziała zdziwiona.
- Tak,tak wybacz.- powiedziała nowa i zwróciła się do Lili
- Jestem Gabi. A Ty?
- Lili a to moja siostra Lola. - przedstawiła się n i e u ż y w a j ą c s ł o d k i c h s ł ó w e k ! ! ! Co się z nią stało? Czyżby klon matki nieco się zmienił? A może chce zaimponować Gabi? - Ale jesteśmy u nich tylko przejazdem.
- Aaa.... - powiedziała nowa – a Ty – zwróciła się do mnie – kim jesteś i dlaczego masz tak mało włosów?
- Jestem Róża a włosów mam tak mało,bo spadłam z drabinki i trzeba było mi ogolić głowę – wyjaśniłam w wielkim skrócie. Mała chyba i tak nic nie zrozumiała ale był to koniec powitania i siedliśmy do stołu. Przez chyba godzinę dorośli gadali o drogach,ekologach,wiertarkach,domach i tym podobne. Za bardzo nie słuchałam. Byłam zajęta jedzeniem i podpatrywaniem Gabi. W dziewczynie zniknął cały zapał,siedziała cichutko i skubała sałatkę. Po posiłku dorośli pozwolili nam odejść. Podeszłam do małej Gabi.
- Coś się stało?
- Nie... po prostu mama kazała mi się grzecznie zachowywać. A ja nie wiem,jak się grzecznie zachowuje,więc w ogóle się nie zachowywałam! - dokończyła z satysfakcją. Roześmiałam się i poszliśmy się bawić. I z tym był problem.
- POBAWMY SIĘ MOIMI SŁODZIAŚNYMI FURBY! - zaproponowała kto? LOLA oczywiście,brawo!
- W bazukę! - Żywiołowi bliźniacy od razu zaczęli strzelać. A ja nawet nie wiem co to ta „bazuka”. Bo czy coś takiego istnieje?
- W chowanego! - zaproponowałam po kilku pomysłach na zabawy. Wszyscy przyjęli ten pomysł. Tylko problem. Kto liczy? Zadecydowała wyliczanka.
Wpadła bomba do piwnicy napisała na tablicy.
Es o es. Głupi pies. Tam go nie ma a tu jest.
Żeby było sprawiedliwie no to liczysz Ty!
Na pewno znacie tą wyliczankę. No,może nie licząc końca „(...) no to liczysz Ty!”. Ale wypadło na Lolę. Wszyscy nie licząc Marty która poszła do drosłych,mówiąc,że ona nie jest dzieckiem.
- Raz...osiem...dwadzieścia....sto.....trzy....dziesięć – mała nie umiała liczyć. Pobiegłam się schować. Wlazłam pod stół. Usłyszałam Lolę.
- Tysiąc pięćset sto dziewięćset! SZUKAM! - ryknęła. Znalazła swoją siostrę,mnie,bliźniaków ale Gabi nie mogła znaleźć. W końcu zauważyła koniuszek różowej bluzy. Odkrywa... a tam Gabi siedzi na parapecie. Po kilku rundach mi się znudziło i zaczęłam czytać książki. Przy trzeciej zagadnęła mnie Gabi.
- Róża.. Pobaw się z nami.
- Ok. Ale w co? - zapytałam.
- W STATEK!
- Eee... - wahałam się,ale słodkie oczy Gabi mnie rozbroiły. Gdy powiedziałam decyzję,Gabi krzyknęła na całe gardło.
- LOLA UDAŁO MI SIĘ! MÓWIŁAM CI!
Wiecie na czym polega ta zabawa? Wchodzimy na górne łóżko Ady,przykrywamy się kocem,a chłopacy to „potwory” i chcą porwać „królewny” czyli Gabi i Lolę. Bawiliśmy się w to do 11. A potem chcieliśmy się przygotować na nowy rok. Ja ubrałam dzieciom maski i zrobiliśmy konfetti. O 11:59 wszyscy byliśmy przy oknach. Jeszcze dziesięć...dziewięć....osiem....siedem.....sześć...pięć....cztery...trzy....dwa....jeden...zero!
W niebo lecą petardy. My wyrzucamy konfetti. Nasze fajerwerki tworzą napis
„NOWY ROK 2014”. Fajerwerków jest mnóstwo! Zielone,niebieskie,różowe,białe,złote... wszystkie rozpryskują się po niebie i po chwili gasną. Dorośli piją szampana a ja idę spać.
Rozdział 4. Urodziny Marty.
Na wstępie powiem wam dwie okropne rzeczy. Pierwsza jest najgorsza. Ciotka zostaje u nas nie wiadomo na jaki czas! Okropność. A teraz druga. Po przerwie świątecznej trzeba iść do szkoły... Trochę żałuję. Ale! Przecież tyle wesołych rzeczy przede mną! Będzie karnawał,odwiedziny koleżanek... i najważniejsze. Urodziny Marty. Kończy siedemnaście lat. Dużo,nie? A ona jeszcze narzeka... że „kiedy wreszcie skończę tą osiemnastkę,kiedy? Kiedy mogę się wyprowadzić z domu? Dlaczego mam taki stary grat w pokoju zamiast laptopa z Windowsem 15? Mam za mało kasy!” i tak może godzinami. Ale na wieść o urodzinach chociaż na chwilę przestała. Ma je 15 stycznia,a jest siódmy. Jednak i tak narzeka,że za późno. Tak sobie rozmyślam jadąc pociągiem do naszego Sulejówka. Ładnie wygląda pod tą pierzynką ze śniegu... jest i nasza szkoła. Stęskniła się za mną chyba. Tak długo mnie nie było... Powiem wam. Ja też się trochę stęskniłam.
- Pa tato! - powiedziałam wychodząc z pociągu. Mamy szczęście,bo dworzec jest tuż obok szkoły. Czasem to przeszkadza,na przykład na lekcjach,ale w takich momentach się przydaje. Poszłam razem z Adą do szkoły,a Marta do budynku obok. Otwieram drzwi,i..
- RÓŻA! NARESZCIE JESTEŚ! - usłyszałam zgodny chór głosów. Tosia, parę dziewczyn z klubu Julki, Julka i Lidka stoją w drzwiach i zasypują mnie powitaniami
- TAK SIĘ STĘSKNIŁYŚMY!
- DOBRZE SIĘ CZUJESZ?
- WZIĄĆ CI PLECAK?
- CHCESZ CZEKOLADKĘ?
- NUDNO BEZ CIEBIE.
Nagle zauważyłam krowę. Ona,jak to ona zaczęła.
- Masz dużo do nadrobienia. Nie dasz rady. - stwierdziła kpiąco a jej fanki zaczęły chichotać. Wszystkie ubrane jak nastolatki patrzały na mnie kpiąco. Nagle ten cały tłumek zniknął,i została tylko nieśmiała Lidka. Krowa zaczęła się śmiać jak oszalała.
- HAHAHAHHAHAA!!!! JAK TY DZIWNIE WYGLĄDASZ BEZ WŁOSÓW! HAHAHAHA!!! - a jej fanki jej wtórowały. Lidka nic nie powiedziała,tylko jak to ona zaczęła milknąć. I wtedy zjawił się Alek. W zasadzie,to nic nadzwyczajnego. Zwykły chłopak. Wysoki,jasne włosy,lubi grać w nogę. Nic niezwykłego. Ale to,co zrobił było niezwykłe. Właśnie miałam zawyć jak pawian,ale on coś zrobił.
- Nie śmiejcie się z niej. Dlaczego tak robicie?
Zrobił to tak nagle,że zamilkły wszystkie patrząc w krowę,jak by oczekując jej decyzji. Ona,zaskoczona nie wiedziała co robić,aż w końcu wycedziła cztery słowa.
- Co Ci do tego?
Popatrzałam na niego. Widać było,że się gniewa.
- A co wam do tego,że miała wypadek? I Olka... Wiesz co? Widziałem co zrobiłaś,tak tak. O TO chodzi. Więc...
Olkę zatkało. Miała o taaaaaaaaaaaakie oczy. Wywaliła język,otworzyła gębę i ogólnie nie wyglądała zbyt mądrze. Nie wiadomo,jak by się to zakończyło,gdyby nie dzwonek.
- Dzięki. - szepnęłam idąc po schodach.
- Nie ma za co – odpowiedział patrząc się na mnie jakoś tak,jak nigdy. Szybko spuściłam wzrok i pobiegłam w górę.
☺ ☺ ☺ ☺ ☺ ☺
Do urodzin Marty szykowaliśmy się jak do urodzin jakiejś księżniczki. Przynajmniej tak ja twierdziłam. Urodziny ma w sobotę.
W sobotę na tydzień przed urodzinami,narzekała,że ten piętnasty NIGDY nie nadejdzie.
W poniedziałek namawiała mnie,abym już zaczęła robić ozdoby.
We wtorek już chciała biec do sklepu po sukienkę.
W środę cała szkoła już tylko o tym mówiła.
We czwartek kazała nam robić ozdoby
W piątek zaczęła myśleć,że to wszystko nie wyjdzie,że dom się spali,albo będzie epidemia. W każdym razie,coś podobnego. Miałam już wszystkiego po dziurki w nosie,gdy nadeszła sobota.
Zjeżdżałam w aqua parku na gigantycznej zjeżdżalni.
Kiedy wystrzeliłam z niej,usłyszałam petardy i zauważyłam tort i...Martę w stroju wesołego królika?
I jeszcze trzymała w ręce zaproszenie na ślub z księciem z bajki,który szykowała od tygodnia.
Nagle przyszedł Darth Vader i....
- Róża! Wstawaj! RÓŻA! Ech,dzieci... - Marta mną potrząsała usiłując mnie obudzić. Ech,przesadza z tymi urodzinami... Ale co robić? Więc poszłam do łazienki i przebrałam się z piżamy w strój „roboczy”.
- Róża! Jak Ty WYGLĄDASZ? TAK chcesz iść na uroczystość? - powiedziała z pretensją pokazując palcem na mój strój. Ech,starsze siostry... Niby takie dorosłe,a nie wiedzą,że się przebiorę. Na szczęście mama jej wytłumaczyła. Wyglądała na zmęczoną całym tym świątecznym zamieszaniem. Nic dziwnego,z Basią pod jednym dachem wszystko się może zdarzyć. Na szczęście dzisiaj pojechały pozwiedzać okolicę. Na cały dzień. Uff.... Reszta czasu upłynęła na takich rzeczach jak:
-
sprzątanie
-
szykowanie girland (Marta się uparła,i w całym domu powiesiliśmy girlandy)
-
gotowanie
-
ubieranie się (zwłaszcza Marta)
-
jeszcze raz SPRZĄTANIE
-
wysłuchiwanie uwag Marty
-
wysłuchiwanie pouczeń Marty (Ech,te starsze siostry ;( )
-
szykowanie stołu
-
bieganie do lodówki ( po chipsy,Coca-Colę, Fantę, itp..)
Co do ostatniego punktu, to mama wyjęła tort. Pytacie,czemu tata nic nie robi? Ależ robi! Odwozi Kamila i Bartka do kolegi,a Ada zwiedza z ciocią-słocią. Tata pojechał z nimi. Dla bezpieczeństwa kobiet. Nie dziwię się... On to musi być zmęczony. Pracuje STRASZNIE dużo, a jak wrócił to musiał piec tort. Tort ma dwie warstwy,i jest z nadzieniem truskawkowym. Po bokach jest krem czekoladowy,a na szczycie obok napisu z czekolady STO LAT,MARTO! Była truskawka. Mała,ale prawdziwa! Nie z czekolady. Ten tort,to prawdziwe dzieło sztuki. Nawet nasza rodzinna marudera, Marta nie mogła się przyczepić.
- Ale mogła przyczepić girlandy! - zauważyłam z małą złośliwością. Nie myślcie źle. Nawet grzeczna Ada stwierdziła,że Marta przesadza. A bliźniacy to od razu usłyszeli i co powtórzyli?
- Róża mówi,że ty jesteś marudera. Marudera domowa. Pierwszej klasy. A Ada,że przesadzasz. I wszystkie chcą zorganizować srajk. Przynajmniej tak mi powiedziały... - powiedział cicho Bartek, a Kamil dodał. - A moim zdaniem ty BARDZO przesadzasz. Wszystkim nam karzesz pracować,a sama siedzisz... - chciał powiedzieć pewnie „jak królowa na tronie”,ale powiedział – Jak GRANAT W BAZUCE.
Marta patrzała się na niego wzrokiem, który mówi „o_co_Ci_chodzi_ludeczku_?”
Akurat byłam przy schodach więc wszystko usłyszałam.
Wyobraziłam sobie królową Martę jako wielkiego Granata w (jak to oni nazywają?) tej całej.. jak jej tam..bazuce.
- Hi,hi,hi! - aż musiałam się roześmiać,kiedy to sobie wyobraziłam. Ale momentalnie zakryłam usta dłonią i obserwowałam reakcję jej królewskiej mości. Przez chwilę analizowała sytuację, a potem...
- MAMO! ZABIERZ KAMILA I BARTKA DO KOLEGI! A ADA NIECH JUŻ POJEDZIE Z TATĄ! A CIOCIA TEŻ!I LOLA I LILA! - wrzeszczała jak opętana biegnąc do kuchni gdzie mama szykowała smakołyki.
- Dobrze,dobrze... Krzyś! Zabierz Adę z Basią i jej córkami do samochodu! A ja ubiorę małych... - mama wołała do taty,a ten wziął Adę,ciocię-słocię (uff...) i jej klony do auta.
- A Róża!? - powiedziała z pretensją jej wysokość Marta.
- Co ja? - zlazłam z mojej kryjówki na schodach.
- Idź z tatą. - wycedziła przez zęby pokazując palcem na drzwi.
- NIE.
- Idź.
- NIE. - powiedziałam głośniej i bardziej stanowczo. Mama zniknęła w drzwiach,widocznie się bojąc dalszego ciągu. Marta zaczęła się nakręcać i powiedziała bardzo wolno.
- Idź. To ostatnia szansa.
I wtedy zaczęłam śpiewać i krzyczeć na całe gardło.
- NIE NIE NIE NIE!!!!!!!!!!!! NIE NIE NIE NIE !!!!!!!!!! NIE NIE NIE NIE!!!!! NIE NIE NIE NIE !!!! NIE NIE NIE NIEEEEEEEEEEE!!!! NIE NIE NIE NIEEEEEEEEEEEEE!!!!!!!
Jej wysokość Marta przewróciła oczami i szepnęła coś w stylu „Ech,te dzieci!” ale odpuściła. Pytacie,czemu nie chcę jechać? Ba! Będzie dużo słodyczy! No weźcie,tylko się nie śmiejcie.
Około pół godziny później zaczęły się schodzić koleżanki Marty. Wszystkie tak samo wystrojone,z makijażem i z pomalowanymi paznokciami. Nagle weszła..
- O nie... - jęknęłam cichutko patrząc na Majkę z KROWĄ!
Krowa,jak inne pomalowana i ze sztucznymi paznokciami. Takie,żeby były dłuższe. Rozumiem,u siedemnastolatki,ale u DZIESIĘCIOLETNIEJ DZIEWCZYNY? Czy niektórzy nie przesadzają z tą dorosłością?
Przeszła koło mnie z wyższością prychając.
- Wszystkiego najlepszego! Chłopaka fajnego! I dużo dobrego! - powiedziała życzenia Majka wręczając prezent.
- Och Maju! Wielkie dzięki! - powiedziała rzucając prezent na kupkę obok. Były tam buty,bluzki,pieniądze,ubrania,biżuteria,kosmetyki,kremy nawilżające,walizka, i różne drobiazgi mniej lub bardziej fajne. Najgorsze były sztuczne paznokcie od Majki. Takie,jakie ma Krowa. Fuu!
A co do gości to przyszły: Aśka,Misia (nie mam pojęcia jakie to imię,piszę tak,jak do nich mówi Marta),Mika,Wiki,Fusia,Kizia,Lulu,Juli i Majka. I jeszcze przyszedł Szymon,jej chłopak. On dał jej coś sensownego.
Piosenki na gitarę dla nastolatek. - prezentował się tytuł. Jej Wysokość zabrała mnie z Krową do mojego malutkiego pokoju.
- I nie wychodź. - syknęła zamykając drzwi. - i żadnych awantur,Różo Awanturko!
- Bardzo miła jesteś. - odpowiedziałam siostrze która szła z koleżankami i Szymonem do salonu.
Siadłam na łóżku obok Krowy i zaczęłam grzeczną rozmowę.
- Podoba Ci się mój i Ady pokój?
- Nie. - odpowiedziała krótko i na temat. - MÓJ pokój jest milion razy większy i ładniejszy! - powiedziała oglądając krytycznie ściany. - Nie mam takiego bałaganu...- stwierdziła pokazując na pudełko pod łóżkiem z kolekcją gumek. - mam ładniejszy kolor ścian...- powiedziała patrząc na jagodowe ściany. - No i mam z milion plakatów z „Bravo” i z VIOLETTĄ! - oznajmiła prześwietlając wzrokiem moje ściany,na których nie było ani jednego plakatu. - I nie wiszą u mnie jakieś SZMATY. - ogłosiła pokazując girlandy i zasłony.
Tego było już za wiele. Odeszłam,że niby się chcę napić soku.
Przy drzwiach odwróciłam się i zaczęłam biec,aż w końcu walnęłam głową Krowę.
Ona zdrętwiała,ale tylko na chwilę ( niestety ). Kiedy kiedy się otrząsnęła,to zaczęła się denerwować. Ooo! Przecież VIOLETTA się NIGDY nie denerwuje,czy nie? W ogóle moim zdaniem Violetta jest głupia. Potem Violetta dwa czyli Krowa i jej faneczki na przerwach wyją po hiszpańsku i ciągle się wymieniają karteczkami z Violettą. I chcą być takie jak one. Plotkują,że „Marek kocha mnie” „Paweł mnie kocha” „Piotrek się we mnie zakochał” a potem zastanawiają się,jakiego wybrać. A oni wcale ich nie kochają! No powiedzcie mi,czy takie seriale są mądre? Może gdyby Krowa nie oglądała „Violetty” to nie miałaby takich głupich pomysłów jak teraz? Zamiast jak Violetta wyśpiewać swoją mękę(czyli w zasadzie ryczeć jak zabijana świnia )to ona zaczęła bójkę! Ech,Violetto,weź zadziałaj,a nie rób wody z mózgu! Przez Ciebie Krowa zdemoluje mi pokój!
- Aaa!!! - krowa zaczęła piszczeć i zaczęła machać rękami jak jakiś kujon.
To ja ją kopnęłam w cztery litery. A ona wzięła Ilustrowany słownik angielsko-polski i zaczęła mnie nim walić po głowie. To ja wyciągnęłam spod łóżka pudełko z gumkami i zaczęłam ją bombardować. To ona się schowała za firankę ( no proszę,za szmaty! ). Ja na chwilę przestałam ją bombardować,a ona wyskakuje z moim ulubionym kaktusem!
- Tylko nie Gracjan!
Nie bądźcie źli,że nadaję kaktusom imiona. Dzięki temu łatwiej się je identyfikuje...
W obronie Gracjana można zrobić wszystko,więc spycham Krowę z łóżka,na które weszła. Ponieważ mamy łóżko piętrowe,to chwyciła się girlandy niczym liany i jak Tarzan zaczęła krążyć po pokoju.
- Róża?! Co Ty robisz!? Idę z tortem... - usłyszałam głos Marty,tupot butów jej koleżanek i najgorsze. Dźwięk otwierania drzwi...
- Marta,NIE! - krzyknęłam,ale za późno. Otworzyła drzwi,a tu w sam środek tortu wpada Krowa alias Violetta. Tort malowniczo ozdabia grupę nastolatek czerwonymi i różowymi plamkami. A Violetta dwa jest cała z tortu i bitej śmietany! Dobrze jej tak. A Marta...
Najpierw rozedrgana usiadła. Koleżanki zaczęły się rozchodzić,szepcąc coś o Marcie. Gdy Majka miała iść do łazienki z Krową,to Marta ją dopadła i...
- CO TWOJA SIOSTRA ZROBIŁA!!! ZEPSUŁA MI URODZINY!!! JESTEŚ GŁUPIA!!! A TWOJA SIOSTRA TO JEST GŁUPIA DO KWADRATU!!! WYNOCHA!!! - i wyrzuciła je za drzwi. Został tylko Szymon,Marta i ja. I okazał się pomocny. Usiadł koło niej,objął ją i tak siedzieli. Ja poszłam po mamę,aby wszystko posprzątała.
- Biedna Marta... - szepnęłam. A na domiar złego wtargnęła ciocia-słocia. Wszyscy nagle wyparowali, no bo wściekła Marta+ciocia-słocia ze swoimi córkami= WIELKA AWANTURA. Jak w moim nazwisku. A może i większa..? Oceńcie. Ja chowam się za drzwiami a tam wchodzi różowy potwór.
- Martusieniusiu! Jak było na twoich urodziniusiach?
Marta nie odpowiada.
- Martusieniusiu! - mówi ciocia trochę głośniej – Jak było?
Nadal nic.
- MARTUSIENIUSIU! - wrzeszczy ciocia – JAK....
- Przestań używać tych przesłodzonych słówek! Mam dosyć! - przerywa Marta.
Ciocia stoi jakby oszołomiona tym faktem po czym bierze za rękę Lilę i Lolę i mówi na odchodne obrażonym tonem.
- Chodźcie. Jutro wyjeżdżamy.
O trzaska drzwiami.
☺ ☺ ☺ ☺ ☺ ☺
Marta po awanturze była okropnie zła. Jak osa. Albo całe stado. Rozśmieszyło ją jedno. Kiedy weszła na Facebooka to na pierwszym miejscu był artykuł ze zdjęciem.
Szalone siostry!
„Wczoraj wieczorem na mojej ulicy zdarzył się skandal! Dziesięciolatka wyszła na ulicę cała w torcie. Jej siostra w styczniu była bez kurtki. Dostały ode mnie!” - opowiada pan z ulicy Kwitnącej Jabłoni w Duchnowie. Oto fotka. Wczoraj wrzucona,dzisiaj ma milion wejść. (zdjęcie Violetty dwa w torcie)
Autor: Szymon :D
Komentarze: (100)
Ktoś,kto się zalogował,by powiedzieć...
Super!
Na wsi też się coś dzieje jednak :D
Teraz wasz Duchnów będzie sławny w necie!
Ale one są dziwne...
I VERY CRAZY :D
Ania
Hahahahahhahaha
Ula
Niezłe :D
Dawajcie lajki!
Adrian
Hihihihihi
Ola
LOL :D
One LOL
czytaj dalej ( 100 comment )
Jak przyszłam do szkoły,to Violetta dwa alias Krowa była taka wściekła! Widziałam to po jej minie. Ale nic nie mówiła. Patrzę na jej bluzkę. Violetta. Mam ich po dziurki w nosie. Violetty i Krowy. Postanowiłam zrobi karteczkę (oczywiście dla krowy)
Rozdział piąty
Walentynki,trochę niespodzianek i głupia praca domowa.
Kiedy dałam karteczkę Krowie,to ta zamiast docenić mój wkład i wysiłek to zaczęła mieć pretensje.
- Jak można nie lubić Violi? Ona jest super! - powiedziała i wyrzuciła kartkę do śmieci.
- Można. I wiesz co? Może bym ją lubiła, gdybyś tolerowała innych styl! - wybuchnęłam – ja oglądam filmy przygodowe, a ty co? Krytykujesz je bezustannie! A jak ktoś powie, że nie lubi Violetty to od razu jest głupi! Czemu nie możesz się zachowywać jak moja kuzynka, Mariola! Ona lubi Violettę i jest normalna! A tobie się coś przewróciło w głowie - stwierdziłam pokazując jej sukieneczkę z tęczami (najnowszy top według Bravo 2014 )
- Taa???? - spytała chytrze,i nie dając mi czasu na odpowiedź powiedziała – jak Violetta jest głupia (przepraszam Violetto,wybaczysz mi zdradę? Ola ) to ty bardziej. Jak jest brzydka(oczywiście,że nie. Ty,Violetto jesteś cool. Ola ) to ty tym bardziej! - stwierdziła pokazując moje krótkie,chociaż już i tak dłuższe brązowe włosy.
- Wiesz co? Próbowałam być cierpliwa, ale wszystko ma swoje granice. Posłuchaj. Skoro AŻ tak lubisz Violettę to czemu nie próbujesz mi pokazywać dobrych stron tego serialu tylko dajesz mi zły obraz filmu? Jak się tak zachowujesz, to nikogo nie zachęcisz więc w gruncie rzeczy nie jesteś dobrą fanką. Bo zadaniem fanki nie jest bitwa z „nie-fankami” tylko pokazywanie serialu w jak najlepszy sposób!
I odwróciłam się na pięcie.
Mam dosyć tej Krowy
Ona jest... ~@#NLN@#MLN@#MNL@#MN@#L
Ze złości zapominam,że mam iść do szatni. Wzdycham,i idę w stronę metalowych szafek. Wyjmuję kluczyki. Mam breloczek z delfinem i jabłuszkiem. Ładne? Otwieram szafkę a tam...
Oprócz kurtki i zimowych butów,co jest normalne w lutym jest tam jeszcze coś. BATONIK Z DOCZEPIONYM SERDUSZKIEM!!!!!!!!!!!! I jeszcze kapsel z Tymbarka z treścią.... I love you.YYY napis był przerobiony. Widziałam to! Rozerwałam czerwony papier batonika. Tam różowe nadzienie. Mmm! Truskawkowe. Moje ulubione. Ciekawe,kto to? Mimo woli obróciłam się nerwowo. Nikogo. Z szatni szóstoklasistów słychać miarowe upa-umpa-umpa-umpa-umpa. U pierwszaków płacz jakiegoś malucha. Ale w naszej szatni... cisza. Oprócz mnie nie ma tu nikogo.
- Róża! Co Ty robisz tyle czasu! - podskakuję i odwracam się. Ada przerywa moje rozmyślania. - Szybko! Szybko!
- Nie poganiaj mnie. Myślisz,że jesteś taka ważna?! - wyrywam się jej.
- Przestań! Czekam pół godziny! - marudzi. - pociąg nam ucieknie!
- To czemu wcześniej nie poszłaś po mnie?
Po tym pytaniu Ada milknie i coś tam mamrocze pod nosem.
- No! Czemu? - dopytuję.
- Bo tak- tłumaczy się,a ja przewracam oczami i idę z nią na dworzec. W pociągu nad niczym nie mogę się skupić. To przez te prezenty. Ciągle myślę,kto mi je dał? Przez to idę prosto na starszą panią,siadam na kolana Marcie a przy wysiadaniu wpadam na jakiegoś malucha który zaczyna beczeć na cały pociąg. Marta patrzy na mnie wściekle i wypycha mnie z pociągu. Gdy wracamy do domu nie jest lepiej. Kwiaty podlewam coca-colą przez co od razu więdną i wysypuję prowiant z walizki cioci-słoci. Ona prycha i odjeżdża. Nawet nam nie macha. Co za typ...
- Mogę wyjść na dwór? - pytam mamę.
- Tak... - mamrocze mama i idzie się położyć. Nic dziwnego. - Ale..weź Kamila i Bartka.
- Ok. - mówię,nie wiedząc w co się pakuję.
- Weźmiesz nas? - niemal w tej samej chwili co powiedziałam „Ok” na górze rozległ się łomot i zbiegli na dół.
- Ubierzcie się w kurtki! - wołam do nich. Oni,w szalikach nierówno zawiązanych,ubranych na odwrót kurtkach stoją i biją się ludzikami.
- Idziemy! - wołam głośno i już wszyscy ( oprócz Marty i rodziców oczywiście) są na dworze. Bitwa na śnieżki,kopanie tunelu, i robienie aniołków jest super. Po pierwszym napadzie szaleństwa postanowiłam pobawić w Antarktydę. To znaczy,że jestem na Antarktydzie i muszę zbudować jamę aby przetrwać. Aby to zrobić muszę mieć sanie do wożenia śniegu. Wiem,że to nie jest niezbędne,ale kto mi broni...? Odpowiedź na moje pytanie zaraz znajduję.
Kamil i Bartek! Bo dla nich to jest Sokół Milenium. I uciekają przed Vaderem,czyli bałwanem którego postawili z tyłu. Tym sposobem ciągle jest za nimi. Delikatnie spycham ich w objęcia lorda Vadera,co nie spotyka się z uznaniem. W sumie czemu? Przecież go pokonali! Ale! Czy o to chodziło przedszkolakom? Chyba nie. Ale gdy widzą początek mojej groty to mi pomagają i w krótkim czasie kończymy. Grota jest naprawdę duża. Mieszczą się w niej cztery osoby. Robiliśmy ją około pół godziny. Ciężka praca nas wyczerpała i do domu wracają cztery bałwanki które chętnie piją gorące kakao i jedzą ciasteczka.
- Wsędzie dobse,ale w domu najsmaczniej – sepleni Ada z pełnymi ustami i wszyscy wybuchamy śmiechem.
☺ ☺ ☺ ☺ ☺ ☺
- Witam moi uczniowie! - wrzeszczy „Duża” Pani od polskiego jakbyśmy co najmniej wrócili z podróży dookoła świata. - Jak wiecie – kontynuowała niezrażona ziewaniem uczniów – czternastego lutego w walentynki zaczynają się ferie. Z tej okazji w naszej szkole będzie specjalna poczta walentynkowa.
Przewróciłam oczami. Jakbym nie dość miała tajemniczego wielbiciela! Ostatnio co kilka dni daje mi prezencik. Nagle zaczęłam słuchać uważniej – Macie czas do czternastego lutego aby ZROBIĆ PLAKAT ZACHĘCAJĄCY DO KOŻYSTANIA Z POCZTY WALENTYNKOWEJ
ŻE CO?!Ja,kompletne beztalencie jeżeli chodzi o plakaty mam zrobić plakat i to o WALENTYNKACH?! Ech,mój żywocie! Głupi polski!
- Lidka – szepnęłam do sąsiadki.
- Co? - odszepnęła odwracając się w moją stronę.
- Jak zrobisz ten plakat?
- Nie wiem. Ale nie możemy....
- DZIEWCZYNKI! - rozległ się głos Dużej i poczułam pukanie w kark. - O CZYM ROZMAWIACIE?
- Yyy.... No... O pracy domowej. - powiedziałam szybciutko słodziutko się uśmiechając. Duża patrzyła na mnie nieufnie ( Jestem słaba z polskiego ) ale Lidka mi pomogła.
- Róża nie ma pomysłu i prosiła mnie o pomoc... - Lidka bardzo dobrze uczyła się polskiego. Chodziła na chyba z pięć kółek dodatkowych z tego przedmiotu. Duża jej uwierzyła.
Po dzwonku zapytałam się jej,czy mi pomoże.
- Kiedy? - zapytała niechętnie. Kto jak kto ale Lidka wolała zachować swoją wiedzę dla siebie.
- Może.... - zaczęłam ale przerwał mi dzwonek.
- Oj,muszę lecieć na kółko,pa! - powiedziała szybko i zniknęła w tłumie.
No to liczę na pomoc rodziny! Po powrocie do domu pytam się Martę.
- Martaaa.... Pomożesz w zadaniu domowym?
Marta odrywa wzrok od facebooka i mówi krótko.
- Jaka to praca domowa?
- Muszę zrobić plakat o... – podsuwam jej zeszyt z notatką.
- Weź mnie zostaw! - lekko mnie odepchnęła
Ech....
Czemu starsze siostry są takie? Niby tyle wiedzą, a jednak kiedy chodzi o pomoc no to nic!
Postanowiłam zadzwonić do kogoś z klasy
- Lidka, pomożesz mi? - pytam się po wykręceniu numeru do przyjaciółki na moim własnym telefonie
- Nie, nie mogę, mam za dużo pracy. Sorki, pa! - i się rozłącza
Próbuję jeszcze z Tosią, ale ona nawet nie odbiera.
Nikt mnie nie pomógł. Może jeszcze tata mi pomoże? Bo i kto inny. Mama jest zbyt zajęta całym domem. Wiecie, sprzątać, gotować, prać, prasować, myć, pomagać w lekcjach, znosić humory Marty... Mama na pewno nie znajdzie czasu Właśnie idę do taty. Jest zajęty jakąś pracą. I już widzę,że jest zajęty i że mi nie pomoże. Zrezygnowana próbuję sama coś wymyślić. Po godzinie myślenia słyszę dzwonek do drzwi i zdumiony głos taty.
- STEFA? Ależ nie, nie przeszkadzasz... moi drodzy! Moja siostra przyjeżdża i przynosi radosną nowinę; kuzynka jej szwagra przeprowadza się tutaj. Stefka przyjechała z Warszawy żeby nam o tym powiedzieć.
- Róża! Choć no niech Cię uściskam! Kamil! Jak Ty wyrosłeś! Nie jesteś Kamil tylko Bartek? Zresztą wszystko jedno. Róża! Ty używasz jakiś sztucznych włosów? Bardzo Ci ładnie.
Reszty nie usłyszałam ale poczułam dumę. Więc jednak było mi ładnie! Czyli Krowa alias Violetta dwa robi to z czystej złośliwości i zazdrości....... Albo ciocia mówi tak, aby sprawić mamie przyjemność. Ale raczej nie. Bliźniacy już zajęli kolana cioci. Ada stoi z dzienniczkiem ( żeby pokazać oceny ) a Marta siedzi i wcina krakersy które miały być na jutro.
- Jak z Olą? - pyta babcia obejmując mnie i już niedługo zwierzam się jej z przeżyć w klasie.
- No to fajne masz koleżanki! Ja też taką miałam. To była...jak ona się nazywała...a! Alicja. W skrócie Ala. Mówiłam do niej „Ala-mądrala” i z moją przyjaciółką ułożyłyśmy może nie wiersz, ale zdanie które ją bardzo drażniło „ Ala-mądrala niby taka lala a wszędzie się wala taka głupia Ala!”
- Siostro! Nie ucz dzieci! - wygłupia się tata. - Jeszcze będą powtarzać!
Swoją drogą to dobry pomysł....co powiecie na na przykład
Ola to fasola
ryczy jak ta Viola
Śmierdzi jak rukola! (zgniła sprzed stu lat bo ją wyrzucił świat )
I Chodzi do przedszkola!
Taka wredna Ola!
☺ ☺ ☺ ☺ ☺ ☺
Mimo pomocy cioci nie mogłam wymyślić plakatu. Chyba obydwie nie mamy talentu do malowania. Najwyżej do dziwnych wierszyków... ech,mam dosyć tej pracy domowej! Zostały mi dwa dni!
- Róża! Spóźnimy się do szkoły! I na pociąg! Pospiesz się! - mówi Ada klepiąc mnie w ramię. - Och! - krzyczy i teatralnie uderza się w czoło. - Zapomniałaś kanapki! Spakuję Ci ją! Gdzie masz plecak? Na górze? Pa! - krzyczy i biegnie po schodach. Dziwne...zwykle nie chce mi pomagać. A skoro o pomaganiu mowa... to moja klasa to jakieś chamy! No proszę wszystkich po kolei a oni to „nie mam czasu” „sorki ale nie mogę” „sama nie napisałam” „nieee” „kiedy? Och,wtedy nie mogę” i tym podobne. Zmęczona podchodzę do chłopaków z tym pytaniem. No i nie uwierzycie! Chłopacy mi pomagają! Czasem faktycznie są milsi niż dziewczyny... więc to było tak. Podchodzę zrezygnowana do Marka.
- Pomógłbyś mi w zadaniu z polaka? To z książką?
- Wiesz,ja nie mogę,ale on może i chyba Ci pomoże – mówi wskazuje na grupkę chłopaków wymieniających się kartami piłkarskimi.
- Pomożecie? - pytam w wielkim skrócie.
- Ja mogę. - mówi Alek. - tylko powiedz kiedy?
- Może być u mnie jutro? Moja mama się zgodziła.
- Ok. A gdzie mieszkasz?
- Duchów ulica Kwitnącej Jabłoni numer dwa. Koło „Rancza pod wesołym konarem” takiej agroturystyki z krowami,końmi i w ogóle a po prawej mam dom do którego się jutro wprowadza jakaś rodzina. Możesz przyjść?
Wyglądał jak by chciał coś powiedzieć ale powiedział tylko jedno słowo. Przyjdę.
A co do tych sąsiadów! To nie wiem co o nich myśleć. Podobno mają dzieci. Trójkę. I jedno w moim wieku! Więc może fajnie będzie mieć towarzysza zabaw? No bo wiecie jak to rodzeństwo – narzeka, wymaga, nie jest w MOIM WIEKU. Ale już za nic w świecie nie chcę być jedynaczką! One to muszą mieć nudę w życiu... No bo paczajcie i się uczajcie. Ja może i mam więcej obowiązków, ale nie muszę ciągle zapraszać koleżanek. Taka jedna z naszej klasy mówi, że ona nie chce mieć rodzeństwa, bo nie będzie miała tableta, codziennie chipsów i tak dalej. A ja jakoś mam telefon, owszem chipsów CODZIENNIE nie mam ale by mi się przejadły. Więc podsumowując: warto mieć rodzeństwo. Ale czy sąsiedzi szkodzą..? No,może czasem Ranczo. Ale tak to jest fajne.
- Róża! Marta! Ada! Dzieciaki! - wita nas Babcia. - Robimy przyjęcie powitalne.
- Przyjęcie? - reaguję. No bo wiecie. Praca z polskiego + przyjęcie = …..
- Party! Imprezka! Szaleństwo! - Marta zaczyna podrygiwać w rytm ulubionej melodii i mruczy pod nosem - Midnight memories!Oh, oh, oh!Baby you and me,
Stumblin' in the street.Sing it! Sing it! Sing it! Sing it!Midnight memories!Oh, oh, oh!Anywhere we go,Never sayin' no.Just do it! Do it! Do it .... - mruczy piosenkę one direction jej ukochanego zespołu.
Ale ciociu! - próbuję wytłumaczyć – ja mam pomoc z polskiego....
- Tak jasne, - przerywa Stefa machając ręką. - A na kiedy ta praca?
- Na walen....
- To spokojnie zdążysz. Trzeba zrobić dobre pierwsze wrażenie! - mówi z entuzjazmem.
Czyli nici z pomocy w pracy domowej. Bo jak się ciocia uprze... Uu! No nic! To zaczynamy piec ciasta, robić sztuczne kwiaty mimo że jest środek zimy i odkurzamy mieszkanie. Jesteśmy gotowi na przyjęcie sąsiadów! - to jest ostatnia myśl która mi przychodzi do głowy przed zaśnięciem. W szkole szukam Alka aby mu wytłumaczyć, ale go nie ma.
„ To może do mnie też nie przyjdzie” - pocieszam się ale mi nie wychodzi.
- Róża! Posuń się! Nie stój tak! - Violetta dwa znana jako Krowa pcha się na mnie.
- Co ty robisz! Skąd mam wiedzieć? Ogarnij się! - mówię i odpycham ją. Ona leci przez klasę aż zatrzymuje się przy koszu na śmieci, pełnym cuchnących brudów. Akurat dzisiaj robiliśmy kanapki i pieczątki z ziemniaka...Traci równowagę i....BACH! Siedzi w koszu! Te wszystkie obierki, skórki od pomidora ( z pomidorem! ) kawałki wędliny, brudne chusteczki i tym podobne śmieci lądują na modnisi. Nie jest tym zachwycona. Raczej przeciwnie. Jest na mnie wściekła, zła, chce mnie wrzucić do tego kosza, i tym podobne. Umykam w podskokach do szatni i chowam się za kurtkami i butami. Próbuję się wcisnąć do szafki ale słyszę kroki. Dużo kroków. Chyba cały klub Violetty idzie z Krową. Siedzę cichutko. Nie zauważają mnie. Na szczęście... Ale zaraz! Słyszę szepty! Nasłuchuję ucha...
- M...m..moo...jjj....aa.... b....b...bb.....ll..uuu....zkk....aaa!!!! I..i s..suk...ienka!! - ryczy Ola zrzucając śmieci ze swojej sukienki w tęcze – Najnowsza edyyyyycjaaaaa!!!! LIMITOWAAAANAAAA!!!! - całkiem się rozkleja. Taka rozpacz z powodu ciucha...
- LIMITOWAAAANAAAA!!! - przedrzeźniam ją w domu przed ciocią a ona wybucha śmiechem.
- To mnie rozbawiłaś! Nawet Ala nie była taka. Tylko te jej plansze..
- Jakie plansze? - przerywam i pakuję się na kolana babci
- No jak się uczyła to sobie robiła plansze z najważniejszymi rzeczami. I tak o nie dbała, że nawet nie pozwalała podejść. Więc z przyjaciółką wzięłyśmy te jej plansze i wrzuciłyśmy do kałuży. Oczywiście dostałyśmy burę ( chyba dwie! ) od pani, ale potem już nie było kłopotu.
Ciocia się zamyśla, a ja po pierwszej fali śmiechu z Krowy zastanawiam się jaka będzie bura od pana. I od mamy Krowy... bo ta jej mama to ona po prostu ma TAKIEGO HOPLA NA PUNKCIE SWOJEJ JEDYNEJ CÓRUSI, że szok! Normalnie wymiata. Oto regulamin dla Krowy od jej kochanej matki.
1. dobry poziom nauczania w szkole
2. komfortowy dojazd do szkoły
3. w szkole ma mieć jedzenie jakie chce!
4. ma mieć markowe ubrania
5. markowe buty
6. co miesiąc nowe buty do szkoły ( nike )
7. zajęcia dodatkowe: aerobik ( zgrabna figura przede wszystkim! )
8. co dwa miesiące nowy plecak.
9. codziennie inny strój
10. ma mieć sukienki z Violetty
11. ma być modna
12. lubiana
13. największa fanka Violetty
14. ma mieć wszystko co zechce
15 wszyscy mają ją lubić
16. Róża ma ją zostawić
podpisano
Jolanta Wrona matka Aleksandry Wrona
Aleksandra Wrona córka Jolanty Wrony
Ten regulamin to sobie wymyśliłam, ale pewnie mają coś w tym stylu. Ale nie miałam czasu dalej się zastanawiać, bo Ada wrzasnęła
- JADĄ!!!
- CIASTA! GALAREKI! KURTKI! - wrzeszczała babcia – NICZEGO NIE ZAPOMNIJCIE!
- A nie prościej będzie ich tu zaprosić? - zaproponowałam nieśmiało. No bo wiecie, co jak co ale szóstka ludzi na ulicy z CIASTAMI w rękach... no wiecie... trochę to takie dziwne.
Ciocia spojrzała na mnie z namysłem.
- Ty to masz głowę! Masz to po mnie - po czym zwróciła się do wszystkich – kto będzie posłańcem?
Brak chętnych
- No kto?
Nikt.
- Okej, to idę JA! - babcia podniosła się z fotela i poszła do drzwi.
Poczułam mały stres. Bądź co bądź, nie na co dzień ma się nowych sąsiadów. Jacy oni będą? Mili? A może... o by nie... niemili i aroganccy?
Szum, zamieszanie, głosy, i do naszego mieszkania wchodzi babcia z wysokim mężczyzną, drobną ale dosyć pulchną kobietą i z.....ALKIEM!? Na dodatek on prowadzi jakąś dziewczynkę i chłopaka...
Czy to nie pomyłka? Czy nie przyszedł mi pomóc? O co chodzi?
- Róża! - syknęła babcia – idź się przywitać – i wypycha mnie do przodu.
Nieśmiało podchodzę do Alka
- Cześć.
- Cześć. - odpowiada równie nieśmiało
Niezbyt zachęcający początek.
- Czy to Ty się wprowadzasz? - pytam
- mh.... - przytakuje patrząc się w podłogę – o, jakie dobre ciasteczka! Moje ulubione – biegnie do stołu.
Po posiłku pytam
- Czy pomoc z polskiego nadal aktualna?
- Tak.
- Może przenieśmy się do mojego pokoju.. wiesz, spokój, cisza..
- Spoko – mówi i idziemy po schodach.
- To zacznijmy od tego o czym ma być to opowiadanie – mówi z ołówkiem w dłoni i z kartką na kolanie.
- Właśnie nie wiem – prycham.
- Hmm.... - zastanawia się –
- Hmm... niezłe – oznajmił Alek po obejrzeniu plakatu. - nadaje się.
- Dzięki za pomoc. - postanowiłam podziękować jak dobrze wychowana dziewczynka.
- Nie ma za co. A podałabyś mi lekcje?
- Oczywiście. Z polskiego było czytać stronę 100... i przygotować się do sprawdzianu. Na matmie test... z plastyki zrobić kolaż a z anglika przeczytać „Winnie the witch”.
- Dzięki. Muszę już iść. Pa!
- Pa!
Wyszedł drzwiami i tyle go widziałam.
- Może nie wszyscy chłopacy są tacy źli? - zastanowiłam się głośno.
☺ ☺ ☺ ☺ ☺ ☺
- Dzisiaj walentynki! - oznajmia Duża. Patrzę na nią spode łba. No właśnie, WALENTYNKI! Czy Duża nie wie, że tajemniczy wielbiciel NAPEWNO mi coś wyśle? Nie żeby było to złe – ale Krowa NAPEWNO to wykorzysta.
A co do Krowy – to jej matka wczoraj się do mnie przyczepiła. Opowiem wam. Wczoraj przychodzę do szkoły, a tam Krowa pokazuje mnie palcem i coś szepce do swojej mamy. Ona energicznym krokiem podchodzi do mnie i pyta ostrym, wysokim głosem
- To Ty popchnęłaś wczoraj moją Olcię?
- Tak, ale....
- Cisza! - przerywa mi – zostaw moją córunię w spokoju! I jeszcze jedno! ODKUPUJESZ sukienkę z Violetty z limitowanej edycji!
Darła by się pewnie dalej, ale do akcji wkroczyła moja mama
- Jola, jak widzę nie zmieniłaś przyzwyczajeń od czasów gimnazjum – mówi chłodnym głosem.
- A Ty też nie! Widzę, że TWOJE dzieci nie mają zbyt dobrych zwyczajów. Zupełnie jak Ty! Zaraz..- mówi ze złośliwym uśmieszkiem. - Ile Ty masz dzieci? Chyba piątkę...Ale jak ty sobie z nimi dajesz radę? Nie dosyć masz pracy ze swoją Różą? Poplamiła mojej córuni sukienkę!
- Czyżby? A nie mówiła ci, że najpierw ONA pchała się na MOJĄ Różę?
Jolanta umilkła.
- Chodź Róża, weź Adę i idziemy – powiedziała mama biorąc mnie za rękę.
I wiem, że Krowa wykorzysta KAŻDĄ sytuację żeby mi dogryźć.
Nie słucham Dużej, bo w myślach żyję feriami kiedy nagle drzwi się otwierają i wchodzi Hela z szóstej w różowym stroju ze skrzydłami i z papierowym sercem na czole.
- POSŁANIEC WALENTYNKOWY! - zachwyca się Duża. - Masz coś dla czwartej klasy?
- Tak – odpowiada słodziutkim głosem.
- Pewnie dla mnie! - pisnęła Krowa.
- Więc tak. Róża...
- Uuuuu! - mówią dziewczyny śmiejąc się
- Znowu Róża....
Dziewczyny już wymyślają kto to
- I znowu Róża! Chodź odebrać kartki!
W tym momencie Krowa podeszła do Heli, wzięła jej torbę i wysypała zawartość.
- Ej, co robisz? Ogar! Sprzątasz to! No..... - zareagowała Hela i podbiegła chować kartki. Ola ją odepchnęła i zaczęła przeglądać jeszcze szybciej kartki.
- LOL! Ogarnij się dziewczyno! - Hela była coraz bardziej wkurzona. Krowa skończyła oglądać kartki. Powoli poszła do ławki, siadła i ukryła twarz w dłoniach.
- Co się stało? - Duża podbiegła do niej i podała jej chusteczkę.
- B..b..bb....bbooo.....d....dd....ddl......dllaaa.....m.....mn....m...mnieee....n.....n..n...nie...nie...m...mmaaa.....k...kkk...kaaaaartkiiiiiiiiiii!!!!!! - rozryczała się Krowa jednocześnie wydmuchiwając nos
- I co z tego? Wiele dziewczyn nie dostało kartki. - Duża jest zdziwiona.
- Ale pani nie rozuuuummiiieeeeee...... - ryczy Krowa – to jestem JAAAAA!!!
- Faktycznie. Nie rozumiem. - Duża wstaje z ławki. - To daj Róży te kartki, Helka!
- Dobrze. Masz – mówi obrażonym tonem. Pewno jest zła na Olkę. I nic dziwnego..
A co do kartek to są trzy. Jedna ładniejsza od drugiej. Tam serduszka, tu lizak, a tu cukierki. Serce z cukierków! Zgadnijcie od kogo?
Brawo!
Tajemniczy wielbiciel!
☺ ☺ ☺ ☺ ☺ ☺
Mam dosyć Olki! Jak ja wychodzę z kartkami aby pokazać Lidce, to ona... opowiem wam. Więc pokazuję kartki Lidce, a ona się gapi i mówi
- Kartki walentynkowe są GŁUPIE
- I kto to mówi! Ten kto RYCZAŁ bo nie dostał KARTKI WALENTYNKOWEJ – odgryzam się
- A ja wiem kto ci je wysłał! - chwali się
- Niby kto? - mówię
- Ty sama! Żeby się POPISAĆ.
- Żal mi cię Ola. Masz złą reputację, a w TEN sposób ją pogarszasz. Nie dostałaś kartki, oj, i mówisz że są głupie i że sama je sobie wysyłam. - odwracam się i idę
do pociągu. Na szczęście teraz ferie!Uff.... nie ma szkoły, Krowy, ….
- Róża! Twój kolega! - słyszę z dołu.
- Idę! - mówię i schodzę.
- Możesz wyjść na dwór? - pyta mnie Alek który stoi w drzwiach.
- Już się ubieram. - mówię i ubieram czerwoną, grubą kurtkę. Po chwili już urządzamy bitwę na śnieżki, turlamy się w śniegu i budujemy grotę. Jednocześnie śmiejemy się i gadamy o wszystkim.
Kiedy już wszystkie ubrania są przemoczone i jesteśmy zmordowani to on proponuje odwiedziny do niego.
- Mama się zgodziła! - mówię zdyszana. Nie dziwcie się. Musiałam dojść do mamy i męczyć o zgodę a potem jeszcze dobiec. Niby ta sama ulica, ale jednak.... U Alka jest miło. Idziemy do kuchni gdzie dostajemy gorące kakao i pizzę. Moją ulubioną. Gorącą, prosto z pieca, z pieczarkami i szynką...mmmm.... żeby to tak w całe ferie było....
- Chcesz obejrzeć mój pokój? - pyta Alek gdy skończyliśmy jeść.
- Okej. Mogę – wycieram kakowe wąsy z ust i idę obejrzeć pokój.
Jest mały, ale ładny. Trochę większy niż mój. Naprzeciwko łóżka stoi biurko. A cały pokój jest oblepiony plakatami z FC Barcelona, ze sławnymi piłkarzami, i tym podobne. Ale mimo to ładny.
- Chcesz coś zobaczyć? - pyta mnie.- Tylko to sekret – uprzedza.
Kiwam głową na „tak”. To on... otwiera drzwi do szafy? Ma tam jakiś legendarny strój piłkarza czy jak? A on jeszcze wyraźnie pokazuje, że mam wejść. To wchodzę, coraz głębiej... aż trafiam na klamkę.
- Pociągnij – szepcze chłopak.
To ja otwieram drzwi, a tam... no pokój normalnie!
Półka, książki....no taka jakby tajna baza.
- Fajne? To moja kryjówka – mówi.
- Bardzo. Ktoś o tym wie? - pytam
- Tylko tata. Reszta nie wie.
- Fajnie masz. Ja też bym chciała – wyznaję szczerze. Bo co tu ukrywać? Chcę mieć taki jakby pokój? Chcę. Więc czemu mam udawać, że nie chcę? To bez sensu.
- A tak w zasadzie to gdzie się znajdujemy? - pytam. No bo jego pokój jest na dole, ale gdzie jesteśmy to nie wiem...
- Pod schodami. Zamiast pustki tu jest korytarz i pokój... - tłumaczy.
- ALEKSY! Mama Róży idzie! - słyszę odległy głos mamy Alka
- Maaamoooo! Mówiłem Ci, żebyś mówiła do mnie Alek! - chłopak przewraca oczami. Szybko wchodzimy przez małe drzwi do szafy a z szafy do pokoju.
- Nikomu! - przypomina.
- Nikomu. - potwierdzam.
Wychodzę z szafy.
- Cześć! - mówię wychodząc z jego domu
- Do zobaczenia! - odpowiada.
Hm... może to on jest tajemniczym wielbicielem?
Rozdział szósty
święta w Ameryce
Tegoroczne święta Wielkanocne, chociaż będą baaaaardzo późno (20 kwietnia) zapowiadają się wspaniale. Czemu? Sama prawie nie uwierzyłam. Więc tak. Na święta Wielkanocne jadę do mojej cioci w AMERYCE!!!!!!!
Opiszę wam jak to się stało.
Tata wraca z pracy i wchodzi na gg. Coś tam klika, po czym na jego twarzy pojawia się szeeeeeeeeeeeeeeeeeeeerooooooooooooooooooooooookiiiiiiiiiiiiii uśmiech.
- Krzysiu, co się stało? - pyta mama, czyta to co tata pokazuje i też się uśmiecha
Pokazuje mi wiadomość taką jak ta na górze.
Co byście pomyśleli gdybyście przeczytali taką wiadomość? Ja na początku się
bałam, ale tylko przez pierwsze sekundy. Potem zaczęłam być zachwycona.
Oczywiście tata musiał napisać „czy to nie będzie dla Ciebie kłopot?” żeby nie wyszło, że się wprasza.
Czekam na wiadomość od Cioci
A ja się bałam, że ta „uprzejmość” taty da jej do myślenia....
TTTAAAKKK!!!
Z tych tutaj możliwych buziek chciałam wysłać wszystkie wesołe. I serca, i tort, prezenty, i, i, i jeszcze ta buźka w chmurach, i, i całusek, i jeszcze słoneczka, buźki „huurrraaa!” i, i jeszcze napisałabym
„dzięki!” i ten wykrzyknik, i może jeszcze zdziwienie, i, i sama nie wiem co. Pewnie prezent, buźkę z kciukiem do góry i aniołka.
Teraz bym dodała „zakupy” i „samochód”. Czemu?
Po wysłaniu z tysiąc wiadomości z podziękowaniami i po wysłaniu z milion wiadomości z informacjami zaczęliśmy ganiać po wszystkich możliwych sklepach. Od warzywniaka w Duchowie, do centrum handlowego w Warszawie. Teraz rozumiecie czemu te dwie buźki?
W naszym domu o niczym innym się nie mówiło. Ja sobie nawet zrobiłam notatkę o Ameryce.
Nowy Jork wielkie miasto wielkiej Ameryki. Stanowi centrum największej aglomeracji miejskiej w USA. Jest centrum światowego handlu i finansów, życia politycznego (od 1946 r. siedziba ONZ), komunikacji, sztuki, rozrywki oraz mody. Ze względu na siedziby jest centrum krajowych sieci radiowych i telewizyjnych oraz największych agencji reklamowych. Nowy Jork jest sercem amerykańskich mass mediów, a większość głównych wydawnictw w kraju jest ulokowana właśnie tu (głównie na Manhattanie)
Róża
Na tych całych zakupach kupiłam sobie
-
fioletową bluzkę
-
niebieski sweter (podobno w Ameryce jest chłodno)
-
książki
-
małą białą torbę
-
flamastry (te od Krowy się skończyły)
-
książkę „rozmówki amerykańsko-polskie w jeden dzień”
Chciałam jeszcze sobie kupić taki bardzo fajny długopis – połączony z latarką, kalkulatorem, piórkiem na górze, stempelkiem i ołówkiem ale mama powiedziała, że ma „dosyć tej chińskiej tandety” i pozwoliła mi kupić tylko taki nudny, srebrny długopis więc zrezygnowałam. A musiałam zrezygnować z wielu rzeczy. Między innymi z budzika w kształcie kwiatka, karteczek z kotkiem, mp3 (tak naprawdę jest Ady ale ona go nie używa. Tylko że kiedy ja jej powiedziałam że je biorę to ona od razu NIE), płyt z krainy lodu (mój ulubiony film mam z niego płyty z karaoke i nie tylko ) i innych gratów. Ograniczyłam się w bagażach do jednej walizki. Były tam wszystkie potrzebne rzeczy. Natomiast Marta zapakowała się w około pięciu bagaży: dwóch walizek, jednej torby, jednego kufra i plecaka. Oczywiście wszystkie te bagaże są w buźki, napisy „i love One Direction<3” i tym podobne.
Zgadnijcie co jest w jej bagażach?
Wymienię wam ich skład.
-
Połowę jednej walizki zajmują zdjęcia i rysunki jej i Szymona. (do jednego albumu nie można zaglądać)
-
druga połowa tej walizki to książki: „rozmówki amerykańsko-polskie, „JAK ZOSTAĆ GWIAZDĄ W SIEDEM DNI” „TY, TY, I TYLKO TWOJE ZDANIE CZYLI NIE DAJ SIĘ!” i tym podobne.
-
Jeden kufer to płyty One Direction
-
w torbie jest przenośny laptop, tablet i smartphone. (Naprawdę nie wiem skąd ona ma tyle kasy $ )
-
a na plecaku napisała tylko „rzeczy prywatne, kto to ruszy to ma w uszy! TYCZY SIĘ DOROSŁYCH, DZIECI I WSZYSTKICH” a pod tym jest to samo po angielsku: "Private stuff, who's move it is in the ears! Goes for ADULTS, CHILDREN AND ALL
To nawet bliźniacy nie wzięli tyle rzeczy. Oni „tylko” wzięli połowę swoich zestawów Lego (głównie Lego Star Wars i Hobbit)
Nadszedł wieczór przed wyjazdem.
Z podekscytowania nie mogłam zasnąć. Nie pomogło mi stwierdzenie, że przecież muszę się wyspać. Spojrzałam na mój zegarek. 11:58. Mimo to ciągle nie mogłam zasnąć. No tak. Po raz pierwszy lecę samolotem! Ten stres jest chyba normalny.
Bo ja wymyślałam takie straszne historie o locie samolotem...
Dziewczynka spadła z okna.
Samolot spadł 60 sekund po starcie
Na środku oceanu zabrakło paliwa
Zamachowcy ukryli się w samolocie
Samolot miał awarię. 100 ludzi nie żyje
Wszystkie bagaże zostały skradzione. Mnóstwo rodzin zostało bez „grosza przy duszy”
Tragedia w samolocie. Bak wybuchł.
W samolocie zepsuł się silnik.
W końcu zmęczona zasnęłam
☺ ☺ ☺ ☺ ☺ ☺
- Różka! Spadówka! JA siadam TU! - Marta nawet w pociągu nie umie ustąpić. Wywala mnie z krzesła i sama się tam gramoli ze swoimi bagażami.
- Maamoooo! Powiedz coś Marcie! ZRZUCIŁA MNIE Z KRZESŁA! - próbuję protestować.
- Marta, mówię Ci coś – mruczy mama nie odrywając wzroku od biletów.
Kiedy jednak zaczynam coraz głośniej protestować tata odwraca się i zdziwiony mówi
- Róża! Co Ty robisz na podłodze? - wstaje i podnosi moje bagaże.
Ja zła pokazuję na Martę która – jakby nigdy nic – gada z Szymonem przez Skype.
Ja zła siadam na krześle zrzucając jej bagaże. Ona nic nie zauważyła – jest zajęta wysyłaniem serc i buziek „zakochana” w ilościach gigantycznych. To jest dosyć łatwe. Najpierw wybierasz jedną, dwie takie buźki (w przypadku zakochanych skrót to (inlove) ale moje ulubiona buźka to (dog) czyli pies i kot czyli (cat) ale to tak na marginesie :). Potem je kopiujesz, wklejasz i tak kilka razy. Potem te wklejone kopiujesz, wklejasz, CTR+a CTR+c i tak kilka razy. Efekt? (inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)vv(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove)
(inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)vv(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inlove) (inlove)(inl...to jest w pomniejszeniu żeby nie zajęło 3 stron :)
Właśnie w takich ilościach wysyłali sobie te buźki. Nawet więc nie zauważyła że usiadłam. Odwracam się i patrzę na rodzeństwo. Ada bawi się figurkami Troskliwych Misi. Kamil i Bartek bawią się lego.
Nie wyglądają na zdenerwowanych. Ale ja jestem STRASZNIE zdenerwowana.
Może lepiej było nie jechać?
- Wysiadamy! - powiedział tata biorąc bagaże
- Och, Szymusiu, już wychodzimy. W Ameryce zadzwonię. Pa! Całuski sto dwa! - Marta przestała się wydurniać przed tabletem.
Możecie mieć o tym różne zdanie, ale ona...całowała tablet. Czy to nie mała przesada? Rozumiem, że się kochają i tak dalej...
- Panno króliczko idziemy. Misiaczko, zabierz swoje marcheweczki i idziemy. - Ada zbiera swoje zabawki. A chłopacy przeskakują przez krzesła wrzeszcząc jak wariaci.
Kilka starszych pań spojrzało na nich z wyraźną dezaprobatą. Od razu wyjaśniam: dezaprobata to niechęć, w tym przypadku oznacza to spojrzeć z niechęcią. Mama gromi Kamila i Bartka i uśmiecha się przepraszająco w stronę staruszek.
- Róża, pomożesz z walizką? - pyta Ada.
- A sama nie dasz rady? - odpowiadam.
- Może dam, ale mi się nie chce! - i stanowczo kładzie plecak na ziemię, nie, ona nim RZUCA!
Plecak (w locie) zahacza o jakiś kant i się rozdziera. A z plecaka wypada zawartość (akurat musiała być z bielizną...)...
Wszystkie majtki Ady znajdują się na podłodze pociągu.
Słychać głośny śmiech.
Ada zawstydzona szybko zbiera „towar” ale kiedy tylko wychodzimy z pociągu wybucha (oczywiście na mnie)
- To TWOJA wina! Miałaś mi ponieść plecak! I..i...i...i to nie moja wina! Bo..
- Po pierwsze: nie zaczynamy zdania od „bo” - tłumaczę – po drugie.. SAMA mi powiedziałaś, że CI SIĘ NIE CHCE. A ja nie jestem..
chciałam powiedzieć „twoją służącą” ale Ada zaczęła płakać.
Jakby na domiar złego Kamil i Bartek zaczynają się bić, a Marta maluje paznokcie (bo oczywiście nie ma lepszego miejsca na malowanie paznokci niż dworzec..). A rodzice sprawdzają broszurkę turystyczną. I wszystko na mnie...
Więc na początek przyciszam Adę (rzucam w nią moim małym plecakiem) i lecę rozdzielać bliźniaków.
- KAMIL, BARTEK! OGARNIJCIE SIĘ TROCHĘ! - krzyczę, kiedy jeden jest po prawej a drugi po lewej stronie.
- Ale to ON zaczął!
- Wcale nie, bo TY!
- Tak, a niby kto mnie walnął plecakiem..?
- A kto powiedział, że moje Lego jest do niczego i dla rocznych dziewczynek chociaż mamy TAKIE SAME?
- Och, Ty...
- Spokój! Spokój! - przerywam zaczynającą się kłótnię. - MUSIMY dojść do lotniska jak normalni ludzie! Rozumiecie!?
Dopiero co teraz bliźniacy uspokajają się.
A ja nareszcie mogę iść sama, z tyłu za wszystkimi.
Dochodzimy do lotniska.
Jest wielkie...
A ile na nim świateł, bagaży, a ile ludzi!
Żeby się nie zgubić muszę trzymać mamę za rękę.
- Ile ludzi... - Ada podziela moje zdanie.
- Witamy, bilety do kontroli – mówi rutynowym głosem kasjerka. - Bagaże tu. A państwo proszę za mną. - idzie przez strasznie długi korytarz, aż do samolotu.
- Mamo... - ciągnę mamę za rękaw. - Ja..
- Róża, nie teraz. - powiedziała i znowu zaczęła przeglądać plan lotu. Zauważyła, że się boję i szepnęła – też się boję.
Fajnie, ale mnie to nie bardzo pociesza.
Boję się wsiąść do tej przeklętej machiny.
Ale chyba tylko dzięki temu dotrzemy do cioci.
A ja tam chcę dojechać.
I to bardzo.
No wiecie..
Ameryka, Nowy York, i tak dalej.
Zaciskam zęby i wchodzę do środka.
Mnóstwo takich samych niebieskich foteli.
Siadam na jednym.
Nie za twardy, nie za miękki.
W sam raz.
Przede mną jest telewizor.
Lecą reklamy.
W sumie nie tak źle.
- Prosimy pasażerów o zapięcie pasów. za piętnaście minut odlot z lotniska w Warszawie. W razie przypadku... - z głośnika zaczyna płynąć głos.
Na początku słucham, ale potem znudziło mi się słuchać „w razie przypadku..”
Powinni jeszcze dodać „w razie przypadku opanowania samolotu przez zmutowane mrówki prosimy o wyskoczenie przez okno.”
Tak samo mnie drażnią napisy ostrzegawcze na najróżniejszych produktach spożywczych.
Oto przykłady:
- na kuchence mikrofalowej: nie wkładać do środka zwierząt
- na wózku na którym z tyłu jest torba na zakupy: nie wkładać do torby dzieci
- na koszulce: nie prasować w momencie noszenia
- na torebce z orzeszkami: uwaga. Zawiera orzeszki.
Bez sensu, co nie?
Drażnią mnie takie napisy.
Powinni napisać „używać zgodnie ze zdrowym rozsądkiem”.
To by wystarczyło za wszystkie napisy świata.
- Zaraz startujemy. - szturcha mnie łokciem Marta, która się wtarabania.
- Okej, ale ja siedzę przy oknie! - informuję siotrunię.
Siostrunia coś tam burczy, ale mówię
- Nie jesteś chyba małą dziewczynką która się będzie awanturowała o takie coś?
Ta sztuczka chociaż stara to skutkuje. Marta milknie.
RUSZAMY!
☺ ☺ ☺ ☺ ☺ ☺
W samolocie nie jest aż tak źle.
W telewizji leci śmieszny film „Magiczne Drzewo-berło”.
Fajny jest.
Nawet bardzo.
I taki śmieszny...
Po filmie zjedliśmy kanapki przygotowane przez mamę i popijaliśmy sokami. Potem już mi się to wszystko znudziło i zaczęłam wyglądać przez okno.
Domy, ludzie mali jak mrówki, drzewa wielkości zapałek i kolorowe łąki szybko znikają i wszystko zasłaniają chmury...
- Róża! Wstawaj nie chce mi się Cię budzić tak długo! No wstawaj! - Marta mną potrząsa mając w uchu jedną słuchawkę z MP4. - Za pół godziny lądowanie. - i zaczyna miarowo podrygiwać w rytm piosenki. Znając upodobania mojej starszej siostry jest to Midnight Memories.
Słuchałam kilka razy ale ja mam inne gusta.
Ja wolę piosenki polskich wykonawców albo jakieś śmieszne i z filmu.
Na przykład „Let it go”
Co do „Let it go” to słucham wersje w różnych językach językach i w ogóle.
Karaoke, w 25 językach i wersje różnych wykonawców.
Niektóre są trafione a niektórych nie można nazwać śpiewem.
Tak rozmyślając szykowałam się do wyjścia z samolotu .
Teraz zastanawiam się : w sumie czego ja się tak bałam?
Przecież nic takiego strasznego się nie wydarzyło.
- Nowy Jork! New York! - informuje nas głos.
- Wysiadamy!
- Gdzie walizki?
- Gdzie?
- Już?
- Która godzina? - ze wszystkich stron słychać takie pytania.
Sama nie wiem w jaki sposób nagle wyszłam z tego tłoku trzymając Adę za rękę.
Zanim się obejrzałam już staliśmy z bagażami obok wujka Johna – wysokiego mulata. Obok niego stała ciocia Lusi – drobna, śliczna brunetka. Oboje się uśmiechali. Dopiero teraz zauważyłam dwójkę chłopaków w wieku Ady. Chowali się za swoimi rodzicami i ich nie zauważyliśmy.
- Witamy! - powiedzieli z uśmiechem.
Ale nie takim wymuszonym, tylko szczerym.
- Weźmiemy wasze bagaże. Chodźcie z nami. Mieszkamy niedaleko. Dobrze wam się leciało? - zostaliśmy prowadzeni przez ulice na których było mnóstwo reklam po angielsku. Na tych ulicach szło jeszcze więcej ludzi
- Hallo, Lucy! Who you going? - zaczepiła ciocię jakaś kobieta w płaszczu.
- These are my cousins form Polish. They flew me at Easter.
-Merry Easter!
- Other!
Ze wstydem muszę przyznać, że mało zrozumiałam z tego tekstu.
Wiem, że niby się uczę angielskiego cztery lata, ale efekty są mizerne.
Za to synowie cioci Lusi się ożywili. Powiedzieli „ Good morning” do tamtej kobiety i poszli dalej.
- Ciociu.. - zapytałam.
- Tak, Róża?
- Czy ktoś jeszcze umie mówić po polsku? Znaczy, z tej rodziny?
Ciocia się uśmiechnęła
- Twój wujek tak trochę, a chłopcy, znaczy – Andrew i Tony – nie umieją. O, to nasz dom! - przerywa tłumaczenia.
Ładny, nie za duży, nie za mały.
- Tu będą wasze pokoje. Rozmieście się jakoś. Bagaże damy tu. Jesteście głodni? - zostaliśmy zasypani gradem pytań.
Wyjazd do Ameryki.
Dzień pierwszy – zapisałam tytuł moich wspomnień które opisywałam w mniej więcej takim notesie
Po chwili namysłu skreśliłam „Wyjazd do Ameryki” i napisałam
„Wielkanoc w Ameryce”
Rozdział siódmy
Pamiętnik Róży z Ameryki
Wielkanoc w Ameryce
Dzień pierwszy
Dzisiaj przylecieliśmy do cioci. Leciało się w sumie nie wiem jak długo – bo zasnęłam.
W trakcie lotu wymyśliłam przekręcenie słowa „mądry” ze strasznymi błędami ortograficznymi – montry. Śmiesznie brzmi, prawda?
I jeszcze pisałam zdania typu „Montry karol śe boji dóhuf ji rzópruf.” - a powinno być „Mądry Karol boi się duchów i żubrów.” Niby mamy taki problem z pisaniem poprawnie a jednak takie zdania trudno rozczytać, prawda?
No – ale wiem, że was interesuje Ameryka.
Więc tak.
Nowy Jork jest GIGANTYCZNY! Wszystko tam jest strasznie duże, i elektroniczne. Wysokie wieżowce, lśniące reklamy, i w ogóle..
A ile tam ludzi! Po prostu szok. I murzyni, i żółci, i biali, i jeszcze tylko kosmitów brakuje.
A my, turyści w tym tłoku z aparatem...
Wielkanoc w Ameryce
Dzień drugi.
Dzisiaj postanowiłam pouczyć Andrew'a i Tony'ego polskiego.
Ciekawie to wyglądało.. Ja mówię
- Andrew, Tony, come gonna to learn Polish.
Tak od razu mówię – skorzystałam z tłumacza.
Oni do mnie podchodzą, a ja się zastanawiam od czego zacząć? Myślę, że od najłatwiejszego.
- ice cream – lo-dy. Ice cream – lo-dy. - sylabizuję słowo „lody”.
„Amerykańskie rodzeństwo” jak nazywam Andrewa i Tony'ego powtarza równie powoli słowo „lody”.
- To na dzisiaj wystarczy – mówię po angielsku.
Dziwicie się, że tak szybko skończyłam? Po prostu sobie przypomniałam, że dzisiaj WIELKI CZWARTEK!
No a wiecie – WIELKI CZWARTEK to nie takie sobie hop-siup.
Na szczęście msza będzie po polsku.
Kiedy się o tym dowiedziałam, to przysłowiowy „kamień spadł mi z serca”. No bo wiecie...
Jednak ja nie umiem tak szybko tłumaczyć.
I tyle!
Oczywiście wszyscy się ucieszyli.
Tylko tata nie.
Bo, jak powiedział „Chciałem się uczyć ŻYWEGO języka, a tu...”
Dopiero mama mu przypomniała, że „Krzysiu, a co z dziećmi? Jak dla mnie to mógłbyś iść, ale co z tego zrozumieją DZIECI”
No i jest jak jest...
Wielkanoc w Ameryce
Dzień trzeci.
I stało się! Dzisiaj WIELKI PIĄTEK.
Jest mi smutno i wesoło jednocześnie.
Smutno – bo na liturgii płakałam. Ja zawsze tak mam. Nie śmiejcie się, proszę..
A wesoło – bo... idę na WIGILIĘ PASCHALNĄ!
Trochę się boję. Nawet BARDZO!
A poza WIELKIM PIĄTKIEM to zwiedzaliśmy Nowy Jork.
Moje wrażenia są ciągle takie same. Gigantyczny, mnóstwo ludzi, reklam, MacDonaldów i tak dalej.
A co do WIGILII PASCHALNEJ... to się dzisiaj kładę spać wcześnie i późno się budzę.
Czemu? Jednak trochę snu „na zapas” się przyda.
Ciocia mówiła, że tam „będą pokoje, gdzie dzieci będą mogły spać”. Powiedziała to z naciskiem na słowo „dzieci” dając mi i Marcie do zrozumienia, że MY nie będziemy spać.
To dlatego się tak boję.
Ale może przesadzam..?
Nie wiem – ale już jutro się dowiem.
Właśnie! JUŻ jutro, czy DOPIERO jutro?
Wielkanoc w Ameryce
Dzień czwarty
No i stało się! Opiszę wam moją Wigilię Paschalną.
W dzień próbowałam spać – za bardzo mi to nie wyszło :(
W sumie przez cały dzień tylko się snułam po domu cioci próbując zachować post – ale wytrzymałam!
O 21 mama kazała się umyć i przebrać.
Zostałam ubrana w białą sukienkę w czerwone kwiaty i czerwone lakierki.
Około wpół do jedenastej wyszliśmy – wszyscy z rodziny Awanturków - z domu. Po 15 minutach drogi byliśmy na miejscu – na parkingu z wielkim napisem „CAPE PEACE” co oznacza „PRZYLĄDEK SPOKOJU”. Weszliśmy do środka.
Jak tam było pięknie! Na dole jest recepcja i wielki biały fortepian. Na górę idzie się po lśniących schodach. Na pierwszym piętrze są czarne kanapy i właśnie sala.
Sala była gigantyczna, na 200 osób. Z góry zwisał wielki kryształowy żyrandol, a ołtarz był cały w kwiatach i owocach!
I wszędzie byli ludzie! Rozglądałam się za dziećmi. Przecież nie będę przez CAŁĄ noc w towarzystwie rodzeństwa. I to jaką noc!
Podeszłam do grupy dzieci bawiącej się w berka. Powiedziałam do siebie „ciekawe, czy ktoś z nich mówi po polsku..”. Usłyszała mnie wtedy taka dziewczyna. Podeszła do mnie i powiedziała
- Cześć, jestem Amelka, mam 9 lat, a Ty?
Byłam zdziwiona, że mówi po polsku. Amelka widząc moje zdziwienie szybko mi wytłumaczyła
- Przyjechałam tu do wujka, na święta...
Wtedy odzyskałam mowę.
- A ja do cioci! A tak w ogóle to jestem Róża i mam prawie 11 lat, ale na razie 10. Byłaś kiedyś na Wigilii Paschalnej? - pytam się Amelki.
- Nie, nigdy nie byłam. To takie emocje: nie spać całą noc! Ale warto. Nie spałaś kiedyś całą noc? - rozgadała się nowa koleżanka. Gadałybyśmy pewnie dłużej, gdyby mama mnie nie zawołała
- Róża, zbierz wszystkich, zawołaj tatę, i zaczynamy! - powiedziała zdenerwowanym głosem mama, po czym zaczęła szukać dla naszej rodziny miejsca. A uwierzcie mi, było to trudne. Tyle ludzi w jednym miejscu..
Kiedy w końcu z trudem znaleźliśmy miejsce zrobiło się ciemno i wszedł ksiądz z zapalonym paschałem.
Dał komuś go do świecy, ten kolejny jeszcze komuś i nagle zrobiło się niesamowicie jasno. Ja sama dostałam świecę do zapalenia.
To taki fajny gest – jednocześnie pokazuje, że w przysłowiowej „kupie” raźniej, i, że pojedyncza świeca nie zrobi takiego światła jak kilka i więcej.
Potem były czytania. Długie były Po trzecim czytaniu było kazanie dla dzieci, a potem wyszłam razem z Amelką i innymi dziećmi poszłyśmy do pokoi gdzie miały być tylko małe dzieci.
Fajnie,nie?
Potem przez godzinę (do pierwszej) bawiliśmy się w pokojach, znaczy się ja, Amelka, Ada i jeszcze Kamil, Bartek i taki jeden chłopak Maks.
Ten Maks nie jest z polski i nie umie mówić po polsku.
Ale i tak się fajnie bawiliśmy.
Tam były trzy łóżka, gdyby ktoś chciał się zdrzemnąć. Ale my, zamiast spać to bawiliśmy się – wszyscy, nawet z Maksem – w „nie dotykaj podłogi”.
Polegało to na tym, że skaczesz z łóżka na łóżko i nie możesz dotknąć podłogi. Bawiliśmy się bardzo fajnie. Jednym z elementów zabawy było to, że kiedy przychodzili dorośli to my udajemy, że śpimy.
A potem próbowaliśmy włączyć telewizję. Udało nam się! Maksowi się udało.
Na jednym kanale leciał koncert, na kolejnym film od +18 lat.
Oczywiście od razu przełączyłam. A na innym kanale leciało nie-wiadomo-co.
No bo tak. Na początku pada śnieg, a potem zaczyna być zielony, ale taki mroczny zielony, a to od światła które bije od jakiejś jaskini...
Na nieszczęście w tym momencie wchodzą dorośli, a w szególe to mama Amelki. Momentalnie kładziemy się na łóżka.
Mama Amelki podejrzliwie się na nas patrzy. Załorzę się, że słyszała wycie tego czegoś w jaskini i mrocznej melodii...
Ale w końcu wychodzi. Wtedy ja parskam śmiechem w poduszkę. Myślałam, że już nie wytrzymam.
Potem wymieniamy się różnymi cytatami, wspomnieniami, dowcipami
Co do dowcipów to szczególnie mi się podoba te kilka:
tylko Chuck Norris umie oblać się wodą i być suchy
tylko Chuck Norris umie trzasnąć drzwiami obrotowymi
gdzie mieszkają łosie? Na łosiedlu :)
Po przerwie wróciliśmy na salę, i było bardzo uroczyście.
Potem wszystko baaaaaardzo szybko minęła, i nawet się nie zorientowałam kiedy wszyscy składali sobie życzenia, dawali prezenty, i w ogóle. Tak samo się nie zorientowałam kiedy położyłam się do łóżka. Pomyślałam tylko jedno: przetrwałam!
I zmęczona położyłam się na łóżko tuż obok prezentów wielkanocnych:
-
M&M (dwie paczki)
-
guma Orbit 3D
-
całe tony czekoladowych jajeczek
-
królika z czekolady
-
trzy baranki z białej czekolady
-
Grześki
-
landrynki
-
książkę „Magiczne Drzewo”
Wszystko to dostałam w wielkiej zielonej torbie.
WESOŁYCH ŚWIĄT!!
Wielkanoc w Ameryce
Dzień piąty
Dzisiaj to w sumie mało napiszę, bo mało się działo. A to dlatego, bo ta nieprzespana noc się ciągnęła za mną, Adą, tatą i mamą. A reszta nie chciała nam przeszkadzać i robili różne rzeczy bez nas.
A dzisiaj to w sumie było
-
10:20 początek Wielkanocnego śniadania
-
11:00 koniec Wielkanocnego śniadania i sprzątanie
-
11:15-12:00 snucie się po domu i czas wolny
-
12:00-14:00 drzemka
-
14:00-14:30 obiad
-
14:30-14:45 sprzątanie po obiedzie
-
14:45-15:00 opowiadanie wrażeń z Wigilii Paschalnej
-
15:00-16:30 czas wolny i projektowanie TopModel
-
16:30-17:00 kawa i jedzenie słodyczy
-
17:00-20:00 oglądanie Narni
i koniec, kąpiel i spanie :)
A co do Narni. Jest to film który opowiada o 4 rodzeństwa, którzy znajdują się w magicznej krainie, Narni.
Film bardzo fajny, i tak pasuje do Wielkanocy.
Polecam!
Ewa Wachowicz :)
Wielkanoc w Ameryce
Dzień szósty
Dzisiaj jest jednocześnie Prima Aprilis i śmingus-dyngus. A ja o tym zapomniałam! Więc zostałam obudzona czteroma fontannami wody.
To Kamil, Bartek oraz Andrew i Tony. Ciekawe, jak się dogadali...?
Szybko wyskakuję z łóżka i biegnę do salonu. Zamykam się.
Chłopcy bombardują wodą drzwi, aż w końcu się im skończyła. Idą uzupełnić zapasy. Wszyscy!
A ja idę do kuchni. Jest naprzeciwko salonu (wcześniej oczywiście zamykam drzwi od salonu).
W kuchni stoi dzban. Napełniam go całego wodą i chowam się za lodówką.
Słyszę kroki.. Widzę chłopaków. Trzy-cztery!
CHLUUUUUUP!
Zostali oblani od stóp do głów. I nawet mnie nie zauważyli!
Andrew się obraca, ale ja już zdążyłam uciec do łazienki. Dopiero tam mogę się śmiać.
Przy śniadaniu zamieniłam sól z cukrem, a na krześle Marty położyłam prukającą poduszkę.
A sama wypiłam herbatę z solą. Fuu...
Po śniadaniu Ada proponowała mi czekoladki, ale nie dałam się nabrać. Sądziłam, że to pewnie pomalowany styropian. Potem częstowała innych, a oni się dali nabrać!
A ja sama miałam jeszcze taką elektryczną gumę: jak się pociągnie za „papierek” który jest w rzeczywistości metalową płytką to razi prąd. Tak mało, ale fajnie można zaskoczyć.
No i nie uwierzycie kto się dał nabrać.
NIKT! I okazało się, że POŁOWA rodziny ma takie same.
Lipa, prawda?
A, co do dowcipów to ktoś mi przyczepił do bluzki kartkę z napisem PRZECENA 50%!!!!
Podsumowując dzień był bardzo udany. A już jutro wyjeżdżamy...
Przed chwilą skończyłam pakować walizki.
Szkoda, że tak krótko, ale w końcu „Mam szkołę, a nie można tyle opuszczać! Przez tą awanturę z głową opuściłaś mnóstwo lekcji! Teraz NIE MOŻESZ! Może pod koniec roku..” - jak to powiedział mój tata słysząc moją skargę.
A ja chcę wykorzystać każdą możliwą okazję żeby nie iść do szkoły :)
Wielkanoc w Ameryce
Dzień siódmy i ostatni
I stało się! Wyjeżdżamy! Znowu obpakowani jak 150, tym razem z bonusem ekstra – SŁODYCZAMI z Wielkanocy, brudnymi ubraniami i pamiątkami.
Ja sobie nic nie kupiłam, bo miałam dosyć własnych gratów.
A tak poza tym to podróż przypomina drogę z Polski, tylko bez stresu „pierwszopodróżnego” jak nazwali go Kamil i Bartek. No, i z różnicą samolotu oczywiście.
Trochę mi smutno, że tak krótko, ale trudno.
Cieszę się, że będę miała o czym opowiadać w klasie. Już widzę minę Krowy...
Ciekawe, czy wymiśli jakiś tekst... Pewnie coś w rodzaju
„- Wielka mi rzecz, Ameryka! Ja TEŻ mam ciocię w Ameryce a o tym tak nie trąbię dookoła! No cóż, pewnie niektórym wydaje się, że ZWYKŁA rzecz jest NADZWYCZAJNA. No ale nic nie zrobimy...”
Hmmm... muszę ułożyć kilka odpowiedzi. Może coś w stylu
„- No proszę, proszę....Czy to aby na pewno JA trąbię dookoła? A może to TY robisz z tego jakąś awanturę, nie wiadomo po co? To co, może mam mówić, że „Święta spędziłam w domu”, co?! Czy to by satysfakcjonowało panią Olę? A skoro „Wielka mi rzecz, Ameryka!” to co dla Ciebie jest wielkie? Kosmos czy twój mózg który pewnie jest wielkości orzeszka?!”
rozdział ósmy
Początek końca czyli kluby
Moje przewidywania były słuszne. Jak w poniedziałek wróciliśmy do szkoły po świętach, to ja opowiadałam Lidce i kilku innym słuchaczom o świętach w Ameryce i pokazywałam mój pamiętnik to Krowa weszła, otoczona faneczkami opowiadała o świętach spędzonych w Gdańsku u swojej babci. A że coraz więcej osób przychodziło słuchać moich opowieści, to coraz mniej słuchało jej Gdańska.
Zła podeszła do grupki która właśnie słuchała moich wrażeń z Wigilii Paschalnej i powiedziała
- Phi! Niektórzy to nie mają o czym innym mówić tylko o ZWYCZAJNYCH rzeczach. Wielka mi rzecz, Ameryka! Ja TEŻ mam ciocię w Ameryce a o tym tak nie trąbię dookoła! No cóż, pewnie niektórym wydaje się, że ZWYKŁA rzecz jest NADZWYCZAJNA. No ale nic nie zrobimy, chyba, że zaczniemy ich ignorować! Kto jest ze mną? - zapytała się. Oczywiście jej faneczki czyli Ala, Magda, Tosia i Kasia przytaknęły. Część słuchaczy podeszła do niej, a część została.
Podeszły raczej te, które też lubią Violettę i mają taki sam styl jak Olka ale się nie „wychylają” spoza tłumu, i nie chodzą przy Olce.
Ale tym razem im chyba zaimponowała, zwłaszcza, że nie za bardzo mnie lubią. Więc teraz klasa podzieliła się na tych, co kibicują mi, i na tych, co kibicują Krowie.
- I kto tu trąbi o rzeczy zwyczajnej rzeczy, pani Olu? Co jest bardziej zwykłe; Gdańsk czy Nowy Jork? - w tym miejscu w mojej grupie rozległy się szepty uznania - A może to TY robisz z tego jakąś awanturę, nie wiadomo po co? To co, może mam mówić, że „Święta spędziłam w domu”, co?! Czy to by satysfakcjonowało panią Olę? A skoro „Wielka mi rzecz, Ameryka!” to co dla Ciebie jest wielkie? Kosmos czy twój mózg który pewnie jest wielkości orzeszka?
Teraz moje ostatnie zdanie wywołało wielką kłótnię.
- Róża ma rację, Ola robi awanturę nie wiadomo po co i z czego! I jeszcze się chwali!
- A Róża ciągle się jej czepia!
- Kto tu się kogo czepia?
- To tak się odnosi do koleżanki?
- Kto Ci powiedział, że jestem twoją koleżanką!?
- Ty, a co?! Już nie!?
- Nie! Jak ty jesteś z Olą..
- To nie!
- Okej, okej...ale teraz CI-SZAAAA!!! - zawołałam i wszystkie kłótnie ucichły. - Ci, którzy uważają, że ja mam rację niech staną tutaj.
Było słychać tupot stóp i szuranie butami. - A ci, którzy uważają, że Kro..yy..Ola ma rację niech staną po jej stronie. A teraz...
- Drrrr..... - zadzwonił dzwonek i wszyscy pobiegli pod klasę.
- Dzieci, jest bardzo ważna rzecz – oznajmił nasz wychowawca chodząc między ławkami. - Ośrodek Szkolnictwa i Nauczania organizuje konkurs dla szkół z Sulejówka. Proszę o robienie notatek.
Wyjęłam mój zeszyt i długopis i zaczęłam pisać
Konkurs polega na zorganizowaniu klubu liczącego od 60 osób wzwyż. Klub, żeby wygrać musi być aktywny w życiu miasta i organizować szczytne akcje. Działalność klubów które będą w czołówce (pierwsze trzy) zostanie oceniona na dniu dziecka(i jednocześnie dniu Sulejówka) o 16:00 w amfiteatrze
- Teraz, dzieci zapiszcie pomysły na działania klubu – wydał polecenie nauczyciel.
Teraz było słychać skrobanie ołówków i ścieranie gumek, więc i ja zaczęłam pisać
Pomysły na działanie klubu
-
zorganizować koncert/przedstawienie
-
sprzedawać lemoniadę, babeczki, i tak dalej a pieniądze przeznaczyć na zabawki dla szpitala
-
na dniu Sulejówka zrobić jakieś pokazy
-
organizować darmowe korepetycje (aktywność w życie miasta)
-
zrobić wystawę prac plastycznych (przy okazji sprzedawać prace)
-
pieniądze przeznaczamy na nasz szpital
-
pokazać ludziom, że nawet dzieci mogą pomóc
-
przyjechać do szpitala i robić sztuczki
Pewnie się dziwicie, co ja z tym szpitalem. A więc sama tam przyszłam z tatą, jak się mną nie miał kto zająć. I naprawdę, zdziwiłam się w jakich warunkach bawią się tamte dzieci!
Z zabawek to miały pięć misi, starych i jeden nie miał oka, a oprócz tego to mają kilka lalek, w tym: łysą lalkę bez nogi, lalkę bez ręki, lalkę bez głowy, wózek z trzema kółkami,starą tekturową kosmetyczkę bez jednej szuflady i z roztrzaskanym lustrem, starą i pozszywaną piłkę i jeszcze kilka podobnych zabawek.
Dlatego chcę, aby i one miały jakieś fajne zabawki. Jak by się udało zebrać dużo pieniędzy, to może by miały jednego albo dwa tablety...
- Dzieci, teraz chcę, abyście się połączyły w kluby. OSN zarządziło, że szefami są dzieci z czwartych klas! Liczę na was!
Wszystkim się przypomniała przerwa, bo wszyscy szli albo do mnie, albo do Krowy.
- Dzisiaj nie macie pierwszych czterech lekcji. W tym czasie chodzicie po klasach i namawiacie do swojego klubu. Macie na to trzy godziny. Czas start! - pan Mariusz włączył stoper.
Podbiegła do mnie Lidka z grupą dziewczyn i chłopaków. Wśród nich wypatrzyłam Alka.
- Róża, będziesz naszą szefową! - zawołała Lidka podnosząc moją rękę do góry.
- Ej, a dlaczego ona a nie ktoś inny? - zawołał ktoś z mojej grupy.
- Jak Ci się nie podoba, to idź! - wrzasnęła na niego Lidka
- I sobie pójdę! - zawołał ten ktoś obrażonym tonem. Wraz z nim odeszło parę osób.
- Okej, musimy szybko zacząć namawiać! Po pierwsze, ustalamy działania! - zerknęłam na moje notatki. - To są moje propozycje! Obejrzyjcie je, skreślcie niektóre i dopiszcie własne! - i dałam zeszyt Lidce.
Po około pięciu minutach zeszyt wrócił do mnie w mniej więcej takim stanie
Pomysły na działanie klubu
-
zorganizować koncert/przedstawienie dobry pomysł
-
na dniu dziecka zrobić jakieś pokazy ok, ale jakie? o_O
-
organizować darmowe korepetycje (aktywność w życie miasta)nie uda się Lidka Lidka ma racje Marek :) więc skreślamy! Alek
-
zrobić wystawę prac plastycznych (przy okazji sprzedawać prace)
-
pieniądze przeznaczamy na nasz szpital
-
pokazać ludziom, że nawet dzieci mogą pomóc – to jest ogólne, nie trzeba tego specjalnie pisać w zeszycie. Lidka ;)
-
przyjechać do szpitala i robić sztuczki
-
Róża, możemy sprzedawać lemoniadę w Ranczu Pod Wesołym Konarem
Przejrzałam zmienioną listę.
- A nasz klub będzie nazywał się.... - zaczęłam
- UCIECHA! - wrzasnął ucieszony tłum
- Okej, teraz wybieramy zastępcę przewodniczącego, sekretarza, itd.
Zastępcą przewodniczącego został Alek, sekretarzem Lidka a strażnikiem czasu Marek.
- No to idziemy zachęcać! - zawołałam i poszliśmy do klas.
- Idźmy do klasy twojej siostry – poradziła Lidka.
- Okej, dzięki za pomysł. - spojrzałam na nią z uznaniem. - podzielmy się! Ty weź jedną połowę, ja drugą!
Ja z moją połową weszliśmy do pierwszej klasy.
- Przepraszam, czy możemy wam zająć kilka minut? - zapytałam wychowawczynię klasy pierwszej B.
- Ależ oczywiście. - odpowiedziała i usiadła na obrotowym krześle przy biurku.
- Więc tak. Czy któreś z was chce dołączyć do NASZEGO KLUBU? - zapytałam się, a Alek pokazał kartkę z dużym napisem DOŁĄCZ DO KLUBU „UCIECHA”! BĘDZIESZ UCIESZONY ŻE HEJ! :D
- Do klubu? Prawdziwego klubu?
- Kiedy będą spotkania?
- To prawdziwy klub?
- Będą karty członkowskie? Takie złote, ze zdjęciem...
- Głupia, to nie jakiś klub milionerów!
- Czy tam należą tylko czwartoklasiści?
- Co się tam będzie robiło?
Ze wszystkich stron klasy dało się słyszeć pytania. Postanowiłam przerwać tą burzę pytań, bo obliczyliśmy że na jedną klasę mamy około 10 minut.
Trzy minuty już minęły. Zostało 7 minut. Musiałam nadrobić stracony czas.
- Posłuchajcie, moi drodzy! - zaczęłam bardzo podniesionym tonem – ten klub powstaje nie po to, by chodzić z nim na Aquapark i na lody. On powstał żeby pomagać dzieciom w waszym wieku które nie mają tylu zabawek i tak dalej. To nie znaczy, że będziemy się w nim nudzić! - zerknęłam na ulotkę którą dał nam pan Mariusz. - Będziemy organizować różne akcje, np. „spotkania, zabawy, wyjazdy i co tylko wymyślicie!”
Spojrzałam na pierwszoklasistów. Nie byli zbytnio przekonani.
- To kto się zapisuje? - spytałam.
Zapisało się pięć osób. Trochę mało, ale jak w każdej klasie nam tak pójdzie... o ile Krowa nam nie ukradnie ludzi.
- Dziękuję i do widzenia! - pożegnałam się z klasą.
Pożegnało mnie głośne „doooowiiiidzeeeeniaaaa” z akcentem na „o”, „i”, „e”, „a”. Chyba każdy z was, o ile chodził do pierwszej klasy w niedawnym czasie to wie o jaki styl mi chodzi.
W innych klasach nie poszło mi lepiej. W sumie (łącznie z grupą Lidki) zapisało się...
- PIĘĆDZIESIĄT OSÓB!? - krzyknął Alek po przeczytaniu wyników.
- A ile ma klub Oli? - spytałam zrezygnowana.
- Ma..yy....chyba...100 osób. - wyjaśniła Lidka, ze wstydem jak by.
- 100!? - nie dowierzałam
- Tak. - powiedziała Lidka ze łzami w oczach.
- Nie martwmy się – powiedziałam siląc się na beztroski ton – może jeszcze ktoś dojdzie...
- I dojdzie – powiedział Marek.
- Skąd wiesz? - spytał Alek.
- No tak. Tam z 50% to chłopaki, i poszli tam tylko, bo dawała cukierki i obiecywała gruszki na wierzbie. A jej pierwszym pomysłem jest ZORGANIZOWANIE PRZEDSTAWIENIA Z VIOLETTY!!! To oni zaraz zrezygnują! Musimy tylko wywiesić ogłoszenie, że przyjmujemy chętnych, no i zapisy.
- To szybko! Nie ma chwili do stracenia! - zawołała nasza sekretarka i zaczęła gryzmolić coś na kartce papieru. - Gotowe! Teraz to skseruję, i powieszę! Dzięki, Marek – powiedziała Lidka
☺ ☺ ☺ ☺ ☺ ☺
Zapisało się jeszcze dwadzieścia osób. Teraz, jak mamy siedemdziesiąt osób, to zaczynamy działalność! Już się nie mogę doczekać tego wszystkiego. Dzisiaj po lekcjach mamy spotkanie kadry w domu Marka, który jest niedaleko szkoły. Teraz, oprócz naszej czwórki dołączyłam po jednej osobie z każdej klasy, ale to ja, Alek, Lidka i Marek jesteśmy kadrą.
- Więc tak. Od dzisiaj zaczynamy publiczną działalność. - zaczęła zebranie Lidka.
- Trzeba się zastanowić, która klasa bierze co – wtrącił Alek.
- Na pewno zrobimy WSPÓLNY pokaz na dzień dziecka. Ale co to może być? Może jakiś taniec, śpiew? - zastanawiałam się.
- Ja głosuję na przedstawienie. - odezwał się Marek.
- Ale jakie?
- Może być z pokazem tanecznym, i jakimiś sztuczkami czy coś. - wzruszył ramionami Alek.
- To dobry pomysł. Lidka, notuj. - wydałam komendę.
- Marek, mogę na twoim kompie? - spytała nieśmiało Lidka
- Oczywiście – odparł Marek
- Wiecie, szósta klasa ma kółko sztuczek magicznych czy coś koło tego. A druga chodzi na aerobik. - powiedziałam
W końcu wyszło coś takiego
działalność klubu:
- na dzień dziecka przedstawienie (klasa druga taniec, szósta sztuczki)
- sprzedajemy lemoniadę (ranczo?)
- wygrywamy jakiś konkurs i zdobywamy pieniądze (idą na zabawki i inne wydatki)
- SAMI robimy zabawki (piąta klasa i trzecia)
- jedziemy do szpitala, robimy sztuczki (idziemy piechotą, my, klasa druga, szósta, piąta, trzecia, pierwsza)
- robimy koncert charytatywny RAZEM Z LICEUM (Marta nam pomoże, jej klasa)
- wystawa prac plastycznych 2 liceum i kółka plastycznego, można kupić prace
- pierwsza podstawówki we wszystkim pomaga!
Teraz trzeba było to ogłosić. Kilkakrotnie skopiowany tekst dawaliśmy przedstawicielom klas, a oni już rozporządzali co dalej.
Zabawki już zaczęto robić, a przy okazji to mój tata wziął zepsute zabawki ze szpitala i zaczęli je naprawiać, zszywać.
Klasa druga już wybrała piosenkę, (Turn up the love) i zaczęła wymyślać układ łącznie ze strojami.
A ja z Alkiem zaczęliśmy szykować lemoniadę. Na początek tata Alka (pracuje w studiu nagrań) przyniósł baniak na wodę, wyczerpany ale działający.
Potem były zakupy
- Jedna..dwie...trzy...cztery....pięć....sześć..siedem....dwadzieścia. Dwadzieścia cytryn! - krzyknął do mnie Alek
- Sprawdź czy nie ma jakiejś promocji! - odwrzasnęłam dosyć głośno.
- Jest! - ryknął chłopak
- Zaczekaj, już idę – powiedziałam nieco ciszej, bo jakieś panie zaczęły się mi przyglądać z niezadowoleniem
- Jaka jest promocja? - zapytałam przy stoisku z owocami.
- Jak kupisz 3 kg cytryn kolejny kilogram za złotówkę! - powiedział wskazując na kolorowy kartonik.
- Okej. Ładuj. I jeszcze z 10 litrów wody gazowanej...- uzupełniłam
- I dwa kilogramy cukru... - dodał Alek
- I dwieście kubeczków plastikowych... - wymieniałam dalej
- I ciężarówka, żeby to wszystko zabrać. - stwierdził Alek.
- No nie, bez ciężarówki się obejdzie. - zaoponowałam – gdzie są te pieniądze ze składki... - mruczałam do siebie.
Żeby kupić składniki na lemoniadę, każdy członek klubu dawał składkę: od złotówki wzwyż. W sumie uzbieraliśmy 100 złotych.
- Dzień dobry. - powitała nas kasjerka uśmiechając się
Sprawdziłam moje obliczenia
Cytryny |
3 razy 7 = 21 + 1 = 22 zł |
Woda gazowana |
10 razy 1 = 10 zł |
Kubeczki plastikowe (2 opakowania ) |
2 razy 11 = 22 zł |
W sumie |
22+10+10=44 zł |
- To będzie w sumie 48 złotych i 24 grosze – uśmiechnęła się kasjerka
- A dlaczego? - powiedziałam i pokazałam moje obliczenia
- A torby na te zakupy? - zapytała i pokazała rachunek. - są jeszcze torby nie jednorazowe – pokazała. - a przy okazji groszaki...
- No dobrze – dałam banknot 100 zł. - Pomóż mi pakować! - zawołałam do Alka
Po spakowaniu zakupów wsiedliśmy do samochodu mamy Alka i pojechaliśmy do jego domu.
- Macie tu jeszcze trochę mięty – podała nam świeże liście.
I zaczęłam robić tą lemoniadę. Zrobiliśmy jej mnóstwo, bo moje i Alka rodzeństwo pomagało. Po lemoniadzie zabraliśmy się za babeczki. W tym pomagali nam dorośli – mama Alka. Na babeczki już nie kupowaliśmy składników, bo były. Po dwóch godzinach byliśmy już gotowi żeby pójść do rancza.
Ranczo prowadzi pani Marianna i pan Józio. Obydwoje mają już po 50, dlatego chętnie przyjmują pomoc i pracowników. A do racza przychodzi dużo osób. Czemu? bo niedaleko jest Warszawa; duże miasto, a dorośli chcą pokazać dzieciom naturę i tak dalej. A ranczo jest duże, i można tam robić dużo rzeczy: doić krowy, jeździć na koniu, po wypoczywać na ośrodku racza, a nawet tam nocować i zjeść obiad, śniadanie i kolację.
- Dzień dobry, pani Marianno! Dzień dobry panie Józefie! - Alek powitał gospodarzy.
- A, to wy! - uśmiechnął się pan Józef podchodząc do nas.
- Proszę pana, czy moglibyśmy na terenie rancza sprzedawać lemoniadę i babeczki? - spytał Alek
- To akcja na klub. Pieniądze idą na szpital – i pokazałam mu ulotkę i nasze plany i postanowienia.
- Ależ oczywiście, ale musi być z wami opiekun. - poinformował nas gospodarz.
- Pójdę po moją mamę! - zawołałam i wybiegłam z rancza. Po dwóch minutach byłam na miejscu wraz z mamą.
- To miłego sprzedawania! - pożegnał nas pan Józek.
- To ja idę do pokoi pukać a ty idź na plac zabaw – oznajmiłam po czym wzięłam kilka kubków i babeczek (na tacy) i poszłam sprzedawać.
Zapukałam do pierwszych lepszych drzwi.
- proszę! - usłyszałam głos. Otworzyłam drzwi.
W środku była rodzinka z czwórką dzieci! Ale miałam szczęście!
- Dzień dobry. Czy mogłaby pani kupić lemoniadę? Pieniądze idą na szpital.
- Ależ oczywiście, oczywiście... Dzieci! Chcecie lemoniady? - zapytała kobieta wstając
- TAAAAKKKK!! - wrzasnęły chórem dzieci.
- Częstujcie się. - pokazała na stojące plastikowe kubki. - Ty, mężu też.
Po krótkiej chwili już nie było ani śladu lemoniady. A było 10 kubeczków! A z 15 babeczek zostały 4...
- Oj, może trochę za dużo – zachichotał mężczyzna. - Ile płacimy?
- Ofiara dowolna... - powiedziałam i mężczyzna wrzucił do puszki 20 zł.
- Dziękuję bardzo. - pożegnałam się.
- To my dziękujemy! - pomachała kobieta.
W następnym pokoju siedział starszy pan. Zjadł jedną babeczkę i wypił jedną lemoniadę. I dał 5 zł. W sumie uzbierałam 40 zł.
- A tobie jak poszło? - zagadnęłam Alka.
- 30 złotych. - powiedział. - część oddałem pani Mariannie. Wiesz, za możliwość sprzedaży.
- Tak, wiem. To teraz musimy podliczyć zyski, i zwołać zebranie klubu! - zawołałam - a przy okazji skontroluję działalność Krowy – szepnęłam do siebie.
Ledwo co wróciłam do domu otrzymałam list w skrzynce.
Róża, jeżeli chcesz się dowiedzieć kim jestem musisz jeszcze trochę zaczekać, ale niedługo się ujawnię. Nie mów nikomu o tych listach, ok? I love you :*
☺ ☺ ☺ ☺ ☺ ☺
Postanowiłam wysłać szpiegów. Żeby sprawdzili działalność innych klubów. Czy mamy się bać, zabezpieczać, kontraatakować. Oczywiście każdy chciał być szpiegiem. Ale to nie jest takie proste. Trzeba się dowiedzieć jak najwięcej możliwych rzeczy nie ujawniając się. Nie chciałam też żeby udawali przyjaciół klubu – to byłaby już zdrada. A ja muszę być ostrożna, bo Krowa WSZYSTKO może wykorzystać przeciwko mnie.
W końcu wybrałam szpiegów. Jest 10 klubów i 9 szpiegów (naszego klubu nie potrzeba szpiegować...). I poszli.
Tak w sumie... czy to było złe? Pewnie nie! No bo chyba tylko sprawdzaliśmy przeciwnika. Można powiedzieć, że poznawaliśmy. A poznawanie nie jest złe, jest nawet zalecane.
Nagle klik! Usłyszałam sygnał wiadomości e-mailowej. Weszłam na pocztę i odebrałam następującą wiadomość
Róża: obawiać możemy się klubu „Orłów; ten klub jest z najbogatszej szkoły w mieście. Mają wszystko co chcą bez większego wysiłku. Przewyższają nas pieniędzmi i ludźmi.
Lidka
No ładnie... to co teraz? Nie wiem... wygramy milion w totka? Dzieci nie mogą losować. Zorganizujemy wyprzedaże różnych rzeczy? Może być. Zysk to około 20 zł. Coś jeszcze? Ja nie mam pomysłów. Wysłałam e-maila do Lidki żeby powiadomiła Alka i Marka żebyśmy jutro spotkali się w szkole o 16.
- No dobra to po co nas wołałaś? - spytał się Marek.
- Musimy wymyślić jak wygrać – wyjaśniła już wcześniej poinformowana Lidka. - bo inaczej nici ze wszystkiego: imprezy, i w ogóle naszych planów.
- hmm... - westchnął Alek – Ola mówiła coś o konkursie.. na coś tam... talenty? Czy coś w tym rodzaju.. w każdym razie, że eliminacje są w naszej szkole i na pewno zgarnie główną nagrodę, czyli dwie stówy... nie wiem, możesz się jej zapytać.
- Chyba będę musiała – westchnęłam. - Okej, koniec spotkania. Cześć! - powiedziałam i pobiegłam szukać Krowy.
Znając życie to jest na kółku. Jakim? Tego to już nie wiem. A chodzi dosłownie na MILION kółek, bo nie chce siedzieć w domu. Ciekawe, na jakim teraz jest... trzeba się kogoś zapytać.
- Julka, wiesz gdzie teraz jest Ola?
- W sali językowej na pierwszym piętrze – informuje Julka po czym biegnie do swojego klubu. Pewnie żeby pogadać o tym, że szukam Oli.
- Ola, co to za konkurs o którym mówiłaś – pytam się ją po odnalezieniu jej w sali
- A co Ci do tego? - pyta niezbyt uprzejmie
- Tak o... powiesz czy nie? - pytam się
- Powiem jak się dowiem po co Ci to wiedzieć! - upiera się.
- Ok. Chcę w nim wziąć udział.
- Ty?! Ty? To żart? Mam się śmiać? Ha! Nawet n i e p r z e j d z i e s z , b o w j u r y j e s t m o j a c i o c i a ! ! - powiedziała śmiejąc się
- A myślisz, że ciocia to wszystko? - mówię nie ukrywając złości
- Nie bądź tak głośno, bo mój klub przyjdzie i oberwiesz – mówi oglądając sobie paznokcie
- No więc dobrze. Powiesz? - przechodzę do rzeczy
- Nie. Albo wiesz co...? Tak. Żeby zobaczyć jak przegrywasz.
Zagotowało się we mnie ze złości
- Więc jest to konkurs piosenki moich rodziców. Najpierw eliminacje w szkole, potem etap miejski i wojewódzki. Za 1 miejsce w wojewódzkim dostaje się 500 zł.
Ale to JA je zajmę. ZOBACZYSZ! - przechwala się
- Jaka ma być to piosenka? - pytam twardo
- Moich rodziców. Bay, bay! - bezczelnie odwróciła się i poszła do klubu
Hmm... obcojęzyczna... jaka może być... Ale liczy się to, że mam już konkurs.
- Lidka, możemy już wracać do domu – wysyłam do niej SMS-a a sama biegnę do autobusu.
- Martaaa... - pytam już w domu siostrę
- Tak? - pyta niechętnie (jak zwykle zresztą)
- Jaką piosenkę byś zaśpiewała na konkurs piosenki moich rodziców?
- Żadną. - ucina krótko
- Ale...
- Weź mnie zostaw – odpycha mnie.
- Wielkie dzięki! - prycham wychodząc z jej królestwa.
No bo oczywiście wielka Marta ma zawsze rację i nikt się wielkiej Marcie nie może sprzeciwiać. I kiedy królowa Marta coś powie to musi tak być.
Jak nie to nie! Idę szukać mamy. Czyta jakieś czasopismo.
- Mamo... czego lubiłaś słuchać jak byłaś młoda? - pytam.
- Skarbie, wiesz, najpierw rozładuj zmywarkę... potem Ci powiem – mama nawet na mnie nie patrzy.
Szybko rozładowuję zmywarkę. To zajęcie nie należy do najprzyjemniejszych ale chyba lepsze to niż zmywanie po siedmiu osobach? Bo jeżeli o mnie chodzi to już wolę rozładować tą całą zmywarkę niż zmywać.
Kiedy już w końcu rozładowałam zmywarkę idę do mamy z pytaniem
- To czego lubiłaś słuchać kiedy byłaś młoda?
- Hm... - mama się zastanawia – lubiłam słuchać Maryli Rodowicz, a zwłaszcza „Wsiąść do pociągu”
- Czyli czego tak konkretnie?
- No „Wsiąść do pociągu”. To taki przebój. Wpisz sobie w YouTube i będzie...
No to idę już sprawdzić żeby mieć spokój. Wpisuję „Wsiąść do pociągu” i mi wyskakuje jakiś teledysk. Wchodzę i oglądam. Nawet, nawet...
Może w końcu to zaśpiewam? Nie jest to w końcu takie najgorsze... niektóre dzisiejsze piosenki są gorsze...Takie wycia przy miarowym „umpa, umpa” nie są najładniejsze...
No dobra, przyznaję się. Podoba mi się to. I co z tego? Każdy ma inne gusta i nie należy się o to spierać. A nie tak jak Krowa...Ona uznaje tylko jeden styl: a mianowicie swój. Niezbyt fajne, prawda?
Moim zdaniem niech każdy ma taki gust jaki ma. Ja nie będę swojego zmieniać tylko po to, żeby Krowa mnie przestała męczyć (a pewnie i tak by mnie męczyła).
No ale dosyć gadania o gustach. Muszę wysłać SMS-a Lidce o tym całym konkursie
Mam nadzieję, że coś wygram. Chociaż trzecie. No bo za trzecie jest nagroda 100 zł. A jak nic nie wygram, to nikt się nie dowie co dobrze zorganizowana grupa może zrobić. Obejrzą raczej możliwości klubu z dużą ilością forsy. Jak w ogóle nic nie zajmiemy, to wszystko na nic. I wszyscy obejrzą tych „Orłów” którzy nawet się nie starają... i co wtedy? Jaki sens ma ten konkurs? Jakie przesłanie? Chyba tylko takie „Masz dużo forsy- zdziałasz dużo.”
A co z organizacją, pomocą innym? Niektórzy uważają, że żeby coś zmienić potrzebna jest masa ludzi i oczywiście forsy. A to nie tak... Wystarczy dobrze zorganizowana i wiedząca co robi grupa małych ludzi. Może i nie zmieni za dużo, ale czy to o to chodzi? Chyba o to, żeby dać przykład. I wtedy coraz więcej, i więcej osób będzie tak robić!
A może to ja jestem zazdrosna o to, że raczej wygrają? Sama już nie wiem. Jednak coś mi się wydaję, że przegramy :(
Ale... tak w sumie czy zgłosiłam się do tego konkursu po to, aby wygrać? Chyba po to, aby pokazać innym, że razem możemy dużo zmienić.
- biiiip-biiip – moje rozmyślania na temat konkursu przerywa sygnał nieprzeczytanej wiadomości na Skype
To co z tym konkursem?
To wiadomość od Lidki. Wchodzę na nasz czat i czytam dalszy ciąg wiadomości
Posłuchaj, wiem, że ładnie śpiewasz, ale może któraś z szóstej by śpiewała lepiej? Albo coś? No bo jednak jesteś z czwartej i dopiero co zaczynamy muzykę...
Yyy...CO?! Mam zrezygnować ze śpiewania w tym konkursie? To jest JEDYNA szansa żeby wygrać, a ona mi o jakiejś szóstoklasistce której nawet nie znam! Nie, tak łatwo to nie ma!
Szóstoklasistka, tak i co jeszcze?! Znasz w ogóle jakąś?! -_-
Widzę „ołówek” czyli Lidka coś pisze. Pewnie się ze mną pokłóci...
Co z tobą Róża? Jesteś zazdrosna? A znam, to moja kuzynka i ślicznie śpiewa, zwłaszcza „Koń na biegunach”...
Prawie walę rękami w klawiaturę
Ok, to ona niech sobie startuje, ale my się nie kłóćmy!
A ja i tak wystartuję!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
I już nie czekając na odpowiedź Lidki wyłączam mój telefon ciężko dysząc.
- No cóż...- mówię do siebie – muszę zacząć ćwiczyć!
☺ ☺ ☺ ☺ ☺ ☺
Z tych wszystkich pomysłów które zapisaliśmy zrobiliśmy już kilka
Na przykład poszliśmy do szpitala pokazywać sztuczki i takie te. Poszliśmy na świetlicę którą bardzo dobrze znałam z czasu kiedy leżałam tu przez miesiąc i zaczęliśmy robić różne proste i fajne sztuczki. Ja pokazywałam taką fajną z korkiem od kleju. Jak jej nie znacie to nie będę opisywała na czym ona polega. W każdym razie wygląda to tak: masz korek na palcu (kciuku) uderzasz kciukiem o drugą dłoń i... nie ma korka. Uderzasz dłonią o kciuk i... jest korek. Potem...zjadasz korek. I nie ma korka. Dajesz rękę za plecy... i znowu jest.
Nikt nie odgadł na czym to polega. Wszystkie dzieci się na to tak patrzały, że aż się miło zrobiło i nikt nie żałował straconego popołudnia.
Potem była sprzedaż dzieł licealistek. Muszę przyznać, że większość była bardzo ładna. Wzięłam rower i porozdzielałam prace na dziewięciu ochotników. Każdy niósł około trzech prac.
- Dzień dobry, czy pani kupi tą pracę? Pieniądze idą na szpital... - jeździłam i pytałam ludzi. Jednak nie miałam szczęścia. Sprzedałam jedną małą pracę za dziesięć złotych.
Inni mieli więcej szczęścia. Lidka sprzedała dwie prace po piętnaście złotych, Alek – jedną za dwadzieścia, Marek sprzedał cztery małe, każda za pięć złotych. W sumie było 100 złotych.
Niby dużo, ale kiedy dochodzą koszty farb... to zostaje sześćdziesiąt złotych. A to już nie jest AŻ tak dużo.
No ale nie mogę CIĄGLE narzekać. Dzisiaj jest już dwunasty maja. Za niedługo dzień dziecka... i koniec konkursu. Musimy jeszcze kupić za te sto złotych zabawki i zanieść je do szpitala.
No i jeszcze muszę przyjść na siedemnastą do szkoły na te eliminacje do tego całego konkursu śpiewu. Założę się, że szóstoklasistka Lidki też tam będzie
- No dobrze dzieci mam nadzieję że znacie regulamin. Do dalszego etapu przechodzi tylko pięć osób. Powodzenia! - powiedziała nauczycielka po czym usiadła za stołem z jakimś zeszytem w ręce. - Kto zaczyna? Może...ty – pokazała na jakąś piątoklasistkę. Tak, Ty. Przedstaw się i powiedz co śpiewasz.
- Yy...jestem...Eleonora...będę śpiewać...dmuchawce latawce wiatr – szepnęła przestraszona dziewczynka
- Jak? Jak masz na imię? Lora? - pytała nauczycielka
- Eleonora! - pisnęła dziewczynka
- No dobrze...Eleonoro. Zaśpiewaj.
Dziewczynka zaczęła coś cicho podśpiewywać i kręcić się dookoła
- Bardzo dziękuję. Teraz Ty! - pokazała na mnie
- Jestem Róża i zaśpiewam „Wsiąść do pociągu” - powiedziałam pewna siebie.
- No dobrze, Róża. Zaczynaj!
Podłączyłam pendrive do odtwarzacza i zaczęłam śpiewać. Na początku trochę się bałam, ale potem poszłam na maksa. Pani zaczęła się na mnie patrzeć z uznaniem
- Bardzo ładnie, Róża! Wiesz, może przejdziesz dalej... wyniki jutro!
Dalej już nie słuchałam tylko w podskokach wybiegłam z sali. Raczej przejdę, raczej przejdę, a ta cała szóstoklasistka pewnie nie-e. I dobrze! Jak się cieszę!
Jednak kiedy przeczytałam wyniki mina mi nieco zrzedła
Drogie dzieci! Oto wyniki konkursu na piosenkę moich rodziców. Przechodzi pierwsze miejsce!
Ex equo Róża Awanturka i Sandra Marczak!
Gratuluję!
Drogi etap konkursu w piątek na piątej lekcyjnej
Lidka ma na nazwisko Marczak. To jest pewnie ta jej kuzynka cała. No i ładnie. Super po prostu. Czyli jednak ona ma jakieś szanse...No fajnie...
Jednak muszę ją pokonać!
W piątek na piątej lekcyjnej zauważyłam kuzynkę Lidki. Miała krótkie blond włosy, wyglądała trochę jak Marlin Mornoe. Wiecie, ta amerykańska aktorka.
- Sandro, Różo, chodźcie! - wchodzimy do samochodu pani Marleny – nauczycielki od muzyki – trzymam za was kciuki!
Weszliśmy do dużej białej sali z mnóstwem białych krzeseł. Siadłam na jednym. Nad nami był ekran na którym było napisane kto teraz śpiewa.
Obok sceny siedziało jury. Trzy osoby – dwóch mężczyzn i jedna kobieta. Uśmiechali się miło do dzieci.
- No dobrze – jeden z mężczyzn zabrał głos – Zaczynamy!
- Jako pierwsza zaprezentuje się... Julia Sandurska ze szkoły podstawowej numer 10! Proszę o oklaski!
Rozległy się oklaski. Na scenie stanęła dziewczynka w getrach i okularach przeciwsłonecznych.
- Szerokimi ulicami... niosą szczęście zakochani popatrz...Ooo! Popatrz... - zaczęła śpiewać
Oklaskami ją pożegnano. Po kilku osobach nadeszła pora na tą całą Sandrę. Stanęła, i zaśpiewała „Małgośkę”.Nawet-nawet. Potem przyszła kolej na mnie. Jednak trochę się zestresowałam i nie wyszło tak dobrze.
- Hmm... - powiedziała kobieta z jury – wyniki za piętnaście minut! A w tym czasie zapraszam na pączki – wskazała na drzwi. Wszyscy się zaraz poderwali z krzeseł i pobiegli do sali. Ja też. Po zjedzeniu dwóch pączków i wypiciu jednego kubeczka 7up weszło jury.
- 1 miejsce zajmuje...
oby ja, oby ja, oby ja...
- Zajmuje SANDRA MARCZAK!
ŻE CO?! To ma być kiepski dowcip? Przecież to ja najlepiej śpiewałam! Czy to jury nie ma uszu?
…
No po prostu super! Teraz wszyscy się będą ze mnie nabijać...
W ponurym nastroju wracam do szkoły
- I kto wygrał? - pyta się mnie Alek
- Szóstoklasistka Lidki – mówię zła
- Na serio? Ale Ty śpiewasz ślicznie...
- Dzięki – mówię i się uśmiecham.
- Nie ma za co. Ale chyba liczy się to, żeby mieć pieniądze na dzieci, a nie kto je zdobędzie – mówił
- Wiesz co? Chyba masz rację.
I nie byłam już zła na tą Sandrę. I nawet się cieszyłam, kiedy zajęła trzecie miejsce. No bo w końcu chyba liczy się to, że godnie reprezentowała nasz klub, co nie?
rozdział 9
już koniec!
Jutro wielki dzień. Czyli konkretnie DZIEŃ SULEJÓWKA POŁĄCZONY Z DNIEM DZIECKA. Z jednej strony nie mogę się doczekać a z drugiej strony się boję.
No bo niby te orły to nas pokonają, ale zrobiliśmy tyle rzeczy
-
sprzedaż dzieł licealitek
-
kupno zabawek dla szpitala
-
występy w szpitalu
-
wygrana trzeciej nagrody w konkursie piosenki moich rodziców (i stówka do naszej kieszeni:)
-
sprzedaż lemoniady
-
zrobienie zabawek dla szpitala
To chyba jednak trochę dużo jak na grupkę dzieci? Nie uważacie? No ale z drugiej strony te orły to też dzieci...
Dlatego się boję i cieszę jednocześnie.
- Alek... - zapytałam się go kiedy byliśmy na dworze
- Tak? - odwrócił głowę w moim kierunku
- Boisz się tego konkursu?
- Hmm...trochę tak i trochę nie
- A Lidka? Jak myślisz?
- Ona się wszystkiego boi – chłopak machnął ręką – przepraszam, ale taka jest prawda
- Wiem...ale jest też miła i rozważna. Taka jak woda
- A Ty jesteś jak ogień!
- Wiem – roześmiałam się – i mi to nie przeszkadza
- Ale boisz się konkursu?
- Tak. - powiedziałam. - Ale wiesz co?
- Co?
- Pokażę im że nie zadziera się z Różą Awanturką! - powiedziałam i poszłam do domu.
Ale mimo wszystko się boję... I wszyscy się będą tak na nas gapić i mówić „To po co w ogóle startowali?” „Oni przegrali!” i takie te...
Ale mimo wszystko pójdę tam. Tak, pójdę. I będę się na nich gapić. A co! Niech mają!
Tylko jeszcze w co się ubiorę...? Mam pomysł!
Wzięłam biały T-shirt, farby plakatowe i pędzelek. Zaczęłam malować na T-shircie uśmiechnięte żółte słoneczko otoczone pomarańczowym konturem. Pod spodem piszę „Klub Uciecha” Dużymi literami piszę „KLUB UCIECHA” różnymi kolorami. W sumie wychodzi fajny T-shirt. Do tego białe spodnie w pomarańczowe paski. W sumie nie wyglądało najgorzej...przynajmniej moim zdaniem.
Kiedy mama to zobaczyła to najpierw zaczęła mi mówić co myśli o niszczeniu dobrych T-shirtów a potem zauważyła co ja tam napisałam i powiedziała tylko
- Ty jako reprezentantka chcesz w TYM iść? Niee... nie ma mowy. Pójdziesz na galowo.
ŻE CO?!
Nie... proszę pani, nie...
- Ale mamooo... ja nad tym TYLE pracowałam... i jak będę reprezentowała klub „Uciecha” jak cały czas będę miała o taką – wykrzywiłam buzię – minę?
Mama spojrzała na mnie po czym parsknęła śmiechem.
- No to idź w tym swoim T-shircie... ale pamiętaj! Żeby Ci nie było głupio!
TAK! Jak fajnie... no bo ja mam dosyć tych uciskających bluzek. Spódnice są nawet znośne ale KRÓTKIE i KOLOROWE. A nie DŁUGIE i CZARNE.
Muszę powiedzieć Lidce, żeby się jakoś tak ubrała... W końcu weszłam na czat i jej napisałam
<Rose567>Hej Lidka:) W co się ubierasz na tą całą uroczystość? Wiesz, może by coś słonecznego...
<Lidia001> Mam z pięć żółtych bluzeczek... zostały mi z tamtej szkoły
<Rose567>Jaki rozmiar?
<Lidia001> Chyba metr 40 i metr 50...
<Rose567> Dasz radę dorobić do tego jakieś słoneczka i je przypiąć? Żeby każdy z kadry takie miał...
<Lidia001> Jasne, nie ma sprawy. Wyślę SMS-a do Marka
<Rose567> Do Alka pójdę na piechotę:)
<Lidia001> Ok, to ja zaczynam robić! :)
<Rose567> Spoko. Pa!
<Lidia001> Pa pa ja już idęęę i mnie nieee maaa :)
Uff... No to stroje mam już z głowy. Muszę jeszcze iść po Alka
- Drr.... - dzwonię do drzwi mamy Arka
- Już idę! - słyszę głos zza drzwi. - A, to Ty, Róża! - widzę mamę Alka.
- Dzień dobry pani! Czy jest Alek?
- Tak, już go wołam. Aleksyyyy!!! Koleżanka przyszła!
Słyszę rumor na schodach i „Mamoo...mów do mnie Alek” i widzę kolegę
- Hej, posłuchaj Lidka robi nam strój na jutro
- Jaki? - zapytał się mnie - Nie stój tak, wejdź – zaprosił
- Nie, ja już zaraz idę, muszę się przygotować. No, ale wracając do rzeczy... to będą to takie żółte koszulki ze słoneczkami
- Może być
- I do tego czarne spodnie
- Ok, to do jutra!
- Pa! - żegnam się i lecę się szykować
Jest już osiemnasta. Najpierw idę do łazienki i myję sobie włosy szamponem Marty (mam nadzieję, że się nie wkurzy...) potem biorę jej emulsję do mycia ciała i namydlam się dwa razy. A teraz czas na twarz. Myję ją sobie i nawilżam wacikami. Nie zauważyłam różnicy, no ale niech już będzie. Kiedy już skończyłam moje zabiegi upiększające (jeszcze psikanie się dezodorantem na pot) postanowiłam sobie wyprasować mój strój. Ze spodniami poszło mi szybko, trochę wolniej z bluzką ale w końcu było okej. Do tego sandałki i będzie SUPER. Kładę się spać i jeszcze trochę włażę na telefon żeby pograć w SubwaySurfes ale nie mogę się skupić więc wyłączam grę i zasypiam. Ale jest trudno zasnąć jak są takie emocje! Leżałam i leżałam aż zasnęłam.
☺ ☺ ☺ ☺ ☺ ☺
Nareszcie! Jestem w wielkim amfiteatrze a obok TYLE ludzi! Chyba cały Sulejówek tu jest. I reszta. Nie widzę mojej rodziny ale chyba tam są... No bo w końcu mnie dowieźli. To chyba tam gdzieś stoją... a na razie stoimy my i jeszcze „Orły”. Mają nawet swoją maskotkę. Takiego ohydnego orła. No może nie jest ohydny ale śmieszny i idiotyczny. Jak dla małych dzieci :(
A my w naszych koszulkach. Lidka się spisała znakomicie. W tłumie widzę Krowę i jej klub. Ciekawe, co sobie myślą...
- Drodzy mieszkańcy Sulejówka! - mówi prezes OsiN-u – zebraliśmy się tu, aby.... - po czym zaczął prawić gadkę o Sulejówku, angażowaniu się „młodych ludzi” z „placówek edukacyjnych naszego miasta” w „życie naszego miasta”. I takie inne bzdety na które się traci mnóstwo czasu. Nie lubię tego. Po co tracić tyle czasu na jakieś przemówienie?
Próbuję być cicho żeby nie odjęli nam punktów (czy coś w tym rodzaju) ale wydaje mi się że nie wytrzymam
- A teraz przeczytajcie co zrobiliście! Niech klub „Uciecha” zacznie! - prezes oddaje mi mikrofon
- Zrobiliśmy dosyć dużo jak naszym zdaniem. Wszystkie pieniądze idą na szpital miejski. Konkretnie na zabawki do sali zabaw. Przez ten czas dostarczyliśmy do szpitala parę używanych zabawek. Kupiliśmy nowe za... - odwracam kartkę w zeszycie który miała Lidka – dwieście złotych. Zdobywaliśmy je na różne sposoby: sprzedawaliśmy lemoniadę i babeczki, licealistki robiły obrazy: za pieniądze które dostaliśmy za nie również kupowaliśmy różne rzeczy. Po głosowaniu zapraszamy na pokaz taneczny naszego klubu oraz na babeczki które upiekł nasz klub cukierniczy. Będzie można również kupić dzieła licealistek która wspierają nasz klub. Nasza strona internetowa będzie funkcjonowała dalej, przypominam adres: www.klubuciecha.pl. Dziękuję wszystkim, którzy wspierają nasz klub!
Tutaj nastąpiły oklaski. Mam nadzieję, że wygramy... Podczas mojego przemówienia zerkałam na orłów. Wydawali się tacy pewni siebie...
- Teraz pora na klub „Działamy!” - powiedział prezes – proszę o oklaski!
Do mikrofonu podszedł ubrany w dresy chłopak i zaczął mówić
- Siema ludki! Mam nadzieję że nie załosujecie na jakichś durni z innych klubów tylko na nasz zaje.....super klub – prezes podszedł zakłopotany do mikrofonu.
- Czy to wy jesteście klubem „Działamy”? - zapytał
- Nie, my to „Spoko klub”. A co? - gapił się na prezesa
- To pomyłka. - oświadczył. - miał być klub „Działamy!”
- Ale jesteśmy my!
- Idzcie. - machnął na nich ręką – to nie o was chodzi. Przepraszam! - zwrócił się do widowni – czy ktoś wie gdzie jest klub „Działamy!” ?
Jakaś kobieta z dzieckiem podeszła do sceny
- Nie, ale nie przedłużajmy! Chcemy głosować!
Rozległy się przytakiwania.
- Yyy...dobrze. Czas na klub „Orłów”
Orły weszły na scenę. Ich maskotka za nimi. Mikrofon wzięła jedna dziewczyna. Miała blond włosy, rozpuszczone i bardzo wyniosły wyraz twarzy.
- MY się zajmowaliśmy tym na poważnie a nie jak niektórzy. - spojrzała na nas. - MY dostarczyliśmy dzieciom z domu dziecka zabawki za 500 złotych. Jeszcze kupiliśmy im słodycze za 100 złotych i parę ładnych ozdób za 200 złotych. W sumie 700 zł przeznaczyliśmy na tamte dzieci. A ONI? - zapytała się pokazując na nas.
Ale nadęta! Chciałabym pójść i jej przywalić. Ale nie mogę...wtedy bym nam KOMPLETNIE popsuła wizytówkę. Ale to już chyba nic nie da.... Zaciskam pięćci i słucham dalej
- A! I jeszcze jedno pytanie: czy będzie głosowanie?
Prezes OsiNu zabrał głos.
- Naturalnie, będzie. Najpierw my zsumujemy punkty, ale NAJBARDZIEJ liczy się głosowanie.
- Aha. No to głosujcie na nas! - zawołała i odeszła od mikrofonu.
Dobrze. Teraz wszystko zależy od Państwa! Żeby zagłosować proszę wysłać SMS-a o treści „Głosuję na...” pod numer 567-890-456 z nazwą klubu na który głosujecie. A teraz zapraszamy na atrakcje obydwu klubów!
- Zapraszamy na babeczki od klubu „Uciecha” i na pokaz taneczny – powiedziałam (prezes dał mi mikrofon)
- Więc na babeczki i pokaz od klubu „Uciecha”. A klub „Orły”? - podał mikrofon tamtej dziewczynie
- Yyy....My nic nie zorganizowaliśmy...Daliśmy forsę i to wszystko, no! Dajcie nam nagrodę! Należy nam się!
Na widowni zaległa cisza.
- Więc zapraszamy na atrakcje klubu „Uciecha”. Pamiętajcie nasz numer: 567-890-456 i głosujcie!
Ludzie się rozeszli. A my zeszliśmy ze sceny pomagać z babeczkami i tak dalej. Widać było że prezes to chwila spoglądała na telefon. Pewnie odbierał te SMS-y. Ciekawe, ile osób na nas głosowało...
- Proszę Państwa! To ostatnia szansa na wysłanie SMS-a! Za pięć minut ogłaszamy wyniki!
Te pięć minut minęło szybko. I znowu staliśmy na scenie naprzeciwko „Orłów”.
- Najpierw punktacja: klub „Uciecha” zdobył...36 punktów!
Rozległy się oklaski
- A klub „Orłów”...50 punktów
Ech... Czyli chyba przegramy...ale są jeszcze głosy ludzi!
- Na klub „Uciecha” zagłosowało....nie powiemy dokładnie ile, ale....93% wszystkich nadesłanych SMS-ów! Klub UCIECHA WYGRYWA!
Ale jak to? Przecież mieliśmy mniej punktów... ale nie miałam czasu na zastanawianie się. Lidka zaczęła mnie ściskać, i w ogóle było tak miło, jak nie wiem co.
- Nagroda główna jest wasza! Proszę, dla każdego po słodyczach... - zaczął nam wręczać paczki ze słodyczami i inne fajne pierdułki. I dla klubu dostaliśmy TAKI koszyk słodyczy. No mówię wam! GIGANTYCZNY!
Było tak fajnie....uściski, pytania, gratulacje...no i pytania o cel. I fajnie, bo tyle osób powiedziało, że pójdzie dzisiaj do szpitala odwiedzić te dzieci...
Do domu wróciłam zmęczona i tylko się położyłam i zasnęłam.
Nazajutrz, w szkole Lidka przyniosła takie coś
GŁOS SULEJÓWKA
W niedzielę pierwszego czerwca 2014 roku mieliśmy okazję oglądać ogłoszenie wyników konkursu na KLUB SULEJÓWKA. Prezes OsiNU – pan Marek Orzełowski powiedział, że „gdy klub „Uciecha” wygrał wiedziałem, że jest to sprawiedliwe. Gdyby wygrały „Orły” nie byłbym zadowolony”. Oto wypowiedź szefowej klubu „Uciecha” Róży Awanturki
„Jestem zaskoczona, że wygraliśmy. Ale jak już mówiłam przy zakładaniu klubu, to nie o wygraną chodziło tylko o pomoc. Teraz, kiedy o nas słuchać mamy nadzieję, że to coś dało.”
Jak widać prawie jedenastoletniej dziewczynie nie chodziło o wygraną. Zupełnym przeciwieństwem jest wypowiedź szefowej przegranego klubu „Orły”
„Nie rozumiem czemu oni wygrali. To my im więcej pomogliśmy. Ale jak nie to nie.”
Cały klub otrzyma wyjątkową nagrodę- TYGODNIOWĄ WYCIECZKĘ DO WŁOCH która odbędzie się na początku nowego roku szkolnego. Jest to w pełni zasłużona nagroda.
- Widziałaś ten podkreślony tekst? Pisano o tobie w gazecie! I pojedziemy do Włoch! - piszczała Lidka.
WOW! A ja o żadnej nagrodzie nie wiedziałam...robiłam to, bo chciałam. A tu wygrana...
- Ale to by się nie udało gdyby nie ty i nasza kadra...Alek i Marek.
- Jesteś wspaniała i bez nas.
- Wcale nie – ściskam przyjaciółkę. I wtedy wkracza Krowa
- To OCZYWISTE że wygrałaś no bo wystartowałaś ŻEBY WYGRAĆ i teraz się popisujesz w gazetach – powiedziała
AAAA! Czemu ona zawsze musi mi zepsuć taką miłą chwilę? Nie, nie wybuchnę
- Odczep się ode mnie. Chcę pogadać z kadrą – i sobie idę ciągnąc za sobą Lidkę.
- Mam nadzieję, że mało osób o tym wie – szepczę do niej. Nie chcę być jakąś celebrytką.
- Chodźcie do auli, chodźcie do auli! - zawołała przewodnicząca i wściekły tłum popchnął mnie do auli. Siadłam obok Lidki.
- Moi drodzy! - powiedziała dyrektorka - jak wiecie nasza szkoła wystawiła pare klubów by nas godnie reprezentowało. Niektórym się to nie udało i jest to rzeczą ludzką. Lecz moi uczniowie: klub "Uciecha" zdobył pierwsze miejsce! Poproszę tutaj Różę Awanturkę, Lidię Marczak, Aleksego Kozioł i Marka Skup!
Zdechły pies... Weszłam na scenę razem z Lidką i resztą.
- To tobie, Róża przekazuję te bilety. Cały klub „Uciecha” jedzie do Włoch!
Nasza cała szkoła która liczy około sześciuset osób zaczęła klaskać.
Po wielkiej ceremonii wręczenia nagród poszłam na lekcje a potem do domu. Ale nie mogłam odpocząć. Zadzwonił Alek.
- Możesz wyjść na dwór?
- Jeżeli to pilne... - ociągałam się
- Tak, to pilne – mówi nerwowo
No to co mam zrobić? Schodzę.
- To o co chodzi? - pytam
- Nie tutaj...a czy chcesz loda?
Też mi pytanie! Oczywiście, że chcę! Więc kiedy już sobie wybrałam Big Milka Trio to wychodzimy ze sklepu
- Pamiętasz jak udało nam się wygrać? - pyta liżąc loda
- Mhm... - odpowiadam
- No...to dzięki naszej pracy zespołowej.
- Nom. - przytakuję
- Jak myślisz: fajnie będzie we Włoszech?
Tak sobie gawędzimy przez chyba dziesięć minut a potem przechodzi do rzeczy.
- Kiedy byłaś w szpitalu to dostałaś taką kartkę...z różami.
Chyba zaczynam jarzyć...
- To Ty mi wysyłasz te wszystkie kartki „i love you”?
Kiwa głową.
No niby to wiedziałam...ale czuję się tak dziwnie. Jakby zawstydzona. Co mam teraz powiedzieć?
- Ale..nie uważasz że jeszcze nie na to czas? - pytam się – nie chcę być podobna do Krowy z tymi jej zakochaniami...
- Wiem, ale nie wiedziałem jak Ci to powiedzieć.
- Czyli przyjaźń?
- Przyjaźń. - pomachał mi ręką. - Muszę lecieć! Pa!
Chłopacy są dziwni. Nie uważacie?
Jednak mimo tego dzisiejszy dzień był super. Mimo Krowy, i w ogóle.
Ach! Jakie mam super życie!
KONIEC
Róża Awanturka <3