Notes
Jeśli nie, to dlaczego?
dodane 2008-04-01 08:39
Wtorek II Tygodnia Wielkanocnego - 01.04.2008 (Dz 4,32-37; J 3,7-15)
Nikt z nich nie cierpiał niedostatku, bo właściciele pól albo domów sprzedawali je i przynosili pieniądze ze sprzedaży, i składali je u stóp apostołów. Każdemu też rozdzielano według potrzeby.
Czy byłoby to możliwe dzisiaj - w naszych czasach, w naszej ojczyźnie, naszej parafii? Czy ja mógłbym sprzedać wszystko i dać na wspólne potrzeby? A jeśli nie, to dlaczego?
Czytam ostatnio książkę "Quo vadis, homo? - Rekolekcje dla inteligencji” ks. Sedlaka. Jej fragment wkleiłem już tutaj na jednym z blogów jako komentarz, ale w tym temacie przytoczę go jeszcze raz:
“Kariera Chrystusa na ziemi trwała trzy lata, w ciągu tego czasu 12 ludzi zrobiło Mu reklamę. Nic dziwnego, świat pełen był ciemnoty. Dla nas, nowoczesnych barbarzyńców, wydaje się wszystko odległe, ciemne. Kultura hellenistyczna z subtelnym smakiem była wszędzie w Małej Azji: Palestynie, Fenicji, Kapadocji, Foncie, w dolinie Cedronu, a nie tylko w Rzymie, Atenach, Aleksandrii. Kultura hellenistyczna wnikała w najdalsze zakątki rozległego imperium.
Każda epoka jest pijana swej chwały, bo w skali historii była ostatnia, a więc największa. Człowiek raz żyje i jego czasy są dla niego największe, najwspanialsze, szczytowe, bo stoi u szczytu bieżni minionego czasu. Ocena przeszłości jako barbaryzmu jest lewą stroną, zapomnieniem sprawiedliwości dziejowej. Każda następna epoka ocenia tak i nas zakwalifikuje kiedyś przyszłość analogicznie. Po tej dygresji wartościowania wróćmy do zasadniczego tematu.
Widocznie nie ciemnota, ani łatwowierność, ani tępota sprzyjały pochodowi Chrystusa przez antyczny świat. Inaczej Go głoszono. Czyżby? Andrzej przyprowadza Szymona Piotra - „Znaleźliśmy Pana”. Natanael sprowadzony przez Filipa do Jezusa. Samarytanka u studni Jakubowej - „Znalazłam Mesjasza”. Marta woła Marię - „Pan cię wzywa” (stąd nazwa grecka - Ewangelia). Piłat czuł się w obowiązku umieścić napis na krzyżu również po grecku. Dobra wieść, radosna nowina, Boża plotka o spotkanym Bogu to radosna potrzeba zakomunikowania przechodniowi - „Słuchaj, znalazłem Boga. Nie uwierzysz, ale tak”. Powołani przez Chrystusa apostołowie nie mieli nic z agitatorów, opowiadania Jezusa nie miały nic z propagandy. Ci ludzie łamali z innymi radosną wieść o spotkanym Bogu. Piotr w Cezarei - „A my jesteśmy świadkami, którzyśmy z Nim jedli i pili” (por. Dz 10,41). A pyszne greckie kolumny Cezarei do dziś Morze Śródziemne omywa…
Głoszenie Ewangelii nie było prelekcją, ani referatem o Jezusie Chrystusie w zamian za przyrzeczenie zbawienia. To osobista przygoda spotkania Boga i niemożność zmieszczenia w sobie tego radosnego faktu. Nadmiar przekipiał ponad brzeg serca i wygadał się w Bożej plotce, w radosnej nowinie - w Ewangelii. Głoszenie Ewangelii nie było zawodem, to nie fach gadacza o Bogu, to przygoda Boża, której nie dało się ukryć, bo człowiek lubi opowiadać swe przygody. Dlatego wszyscy głosili Ewangelię, każdy chrześcijanin był apostołem wokół siebie. To naturalna potrzeba wygadania swej duszy. To nie ci dwaj tylko z drogi do Emaus wracali z okrzykiem: „Widzieliśmy Pana”. Każdy z chrześcijan czuł się szczęśliwym znalazcą Pana i chciał radość wygadać. Ewangelia to wygadana, radosna wieść. Etymologia słowa Ewangelia jest taka i tym była Ewangelia za czasów Chrystusa i tuż po Nim.
Ludzka dusza opowiadała własną przygodę spotkania Boga. Dlatego Bóg był żywy, pulsował, przenikał codzienność, był realnością własnego przeżycia, relacją świadka przygody. Głoszenie Ewangelii to radosne spłacenie długu z racji spotkania Boga. Głoszenie Ewangelii jest długiem wobec innych ludzi, ale nigdy reklamą Boga, ani propagandą Jezusa Chrystusa, ani też zawodem referenta Boga. Tak wyglądało przez pierwsze trzy wieki, tak pojmowano Ewangelię, to rzeczywiście radosna wieść, osobista przygoda spotkania Boga wypaplana z nadmiaru radości. Dlatego apostołowie dalej czuli się rybakami po trzech latach chodzenia z Chrystusem, Paweł Apostoł był nadal tkaczem płócien namiotowych. Głoszenie Ewangelii nie było zawodem, to Boża wieść przy okazji pełnionego zawodu.
Z biegiem lat i wieków, na skutek rosnącego podziału pracy, chrześcijanom wydawało się, że Ewangelię trzeba zawodowo głosić, że to ma być wyuczony kunszt, Boże rzemiosło. I tak Ewangelia stała się mową odległą, historyczną, czasem pozaprzeszłym, o którym mówiło się w sposób bieżący. Ewangelia stała się czymś głoszonym, a nie przeżywanym. Była referowaniem Jezusa Chrystusa, ale zatracała autentyzm osobistej przygody z Bogiem. Żywość świadka zdarzenia stawała się traktatem o Chrystusie, referatem, esejem o Jezusie, mową o dalekich sprawach, a niektórym zdawało się, że jest abstrakcją nawet.
Jedną z cech obecnego świata jest szukanie autentyzmu. Człowiek nie chce niczego z retuszem. Chce prawdy nagiej, uczucia bez kostiumu, mowy bez ozdobników, krytyki bez ukłonów i bałwochwalstwa, Boga bez dodatków. Trwa szukanie autentyzmu wiary, Boga z prawdziwego faktu przeżytego, Boga jeszcze ciepłego, wyjętego z serca żywego człowieka, z czującej duszy. Bóg jest fenomenem życia. Tak opowiadana Ewangelia ma cechy indywidualne. Ten sam ciągle Chrystus przeżywany w swoisty sposób przez każdego. Inaczej przeżywa Chrystusa Mateusz, odmiennie Piotr w Ewangelii Markowej, ten sam Chrystus posiada znamienne cechy Łukasza, zupełnie inaczej czuje Go Jan albo Paweł z Dziejów Apostolskich czy Listów. Ale to indywidualnie przeżywany ten sam Chrystus.
Skoro szuka się autentyzmu Chrystusa, to trzeba Go przeżyć, a znalezionego z obfitości serca wygadać jako Dobrą Nowinę (Ewangelię). ”
Więc to jest pytanie do każdego z nas, księdza, męża, żony, córki, czy syna… do każdego chrześcijanina - czy spotkaliśmy w swoim życiu tego Chrystusa, którego głosimy, czy "narodziliśmy się na nowo"?
Bo jeśli nie, to rzeczywiście:
“Będzie to jedynie reklama Boga i propaganda Jezusa Chrystusa, zawodowe głoszenie, wyuczony kunszt, Boże rzemiosło. Ewangelia zaś stanie się mową odległą, historyczną, czasem pozaprzeszłym, o którym mówi się w sposób bieżący. Ewangelia stanie się czymś głoszonym, a nie przeżywanym. Będzie referowaniem Jezusa Chrystusa, ale zatraci autentyzm osobistej przygody z Bogiem. Żywość świadka zdarzenia stanie się traktatem o Chrystusie, referatem, esejem o Jezusie, mową o dalekich sprawach.”
I chyba w tym jest największy problem… przynajmniej jeśli patrzę na siebie…