Notes
Znać, wiedzieć i prosić
dodane 2008-02-24 00:15
III Niedziela Wielkiego Postu - 24.02.2008 (Wj 17,3–7; J 4,5–42)
Droga do studni. Żar lejący się z nieba w samo południe. Na ramieniu pusty dzban, którego brzeg nieznośnie uciska szyję. Każdy krok stawiany z trudem - okupiony strużkami potu zalewającymi oczy i spływającymi po ciele. Wszystko po to, by dotrzeć do wody i choć na chwilę zapomnieć o dręczącym pragnieniu, by zwilżyć zaschnięte gardło i spieczone usta, by jakoś przetrwać do jutra.
I tak z dnia na dzień, z tygodnia na tydzień, z roku na rok – bez nadziei na zmianę.
Dzisiaj jednak miało być inaczej niż zwykle… Dzisiaj miała spotkać Jego…
My także – pytający o sens naszego życia, znużeni troską o codzienny chleb, zmęczeni doznanymi zawodami, niezaspokojonymi pragnieniami i problemami, które niesie z sobą każdy dzień, przepełnieni lękiem o pracę, strachem przed chorobą – szukamy czegoś, co pozwoliłoby choć na chwilę zapomnieć o tym wszystkim.
I tak z dnia na dzień, z tygodnia na tydzień, z roku na rok – bez nadziei na zmianę.
Co zatem robić? Czy chcemy aż po kres swoich dni tu na ziemi raz po raz sięgać do tych „studni”, którymi czasami są pieniądze, alkohol, ciało drugiego człowieka, takie czy inne, wątpliwej wartości rozrywki, a czasami wir tworzenia, praca naukowa, zaangażowanie społeczne, kultura, sztuka? Przecież one pozwalają jedynie na krótko zapomnieć o dręczących nas pragnieniach, ale nie mogą ich zaspokoić. Później zaś po tych pierwszych pozostaje niesmak w ustach, strach przed spojrzeniem w lustro i wyrzuty sumienia, a po drugich niedosyt, poczucie niespełnienia, tęsknota za czymś jeszcze większym i wspanialszym.
Każdego dnia jednak może być inaczej niż zwykle… Każdego dnia możesz spotkać Jego…
Chrystus bowiem, tak jak wówczas na Samarytankę, czeka także na każdego z nas, choć często Go nie zauważamy lub nie chcemy zauważyć, ponieważ spotkanie z Nim wcale nie należy do „łatwych i przyjemnych”. Jest trudne, ponieważ On zmusza do refleksji nad sobą, nad swoim życiem, do zobaczenia go takim, jakim ono jest naprawdę – dostrzeżenia nie tylko tego, co nam się udało, w czym jesteśmy dobrzy i bez zarzutu, ale również tego całego zła, małostkowości, niewierności, które były naszym udziałem. Jezus stawia nam przed oczy prawdę o nas samych nie po to, aby nas przygnębiać, oskarżać, czy poniżać, ale byśmy wreszcie przestali liczyć na własne siły, na swoją mądrość i przemyślność. Byśmy w końcu uznali własną niewystarczalność i tak, jak Samarytanka, zwrócili się do Niego: „Daj nam tej wody, abyśmy już nie pragnęli…”
Ale On przecież już nam ją dał. Jego zapowiedź: „woda, którą Ja dam, stanie się źródłem wody wytryskującej ku życiu wiecznemu” już się spełniła. Tak jak ze skały, uderzonej laską przez Mojżesza, wypłynęła woda dająca życie Izraelitom na pustyni, tak „z Jego przebitego boku wypłynęła krew i woda, i tam wzięły początek sakramenty Kościoła, aby wszyscy ludzie, pociągnięci do otwartego Serca Zbawiciela, z radością czerpali ze źródeł zbawienia”. Tam wziął swój początek sakrament Chrztu Świętego, który każdy z nas kiedyś przyjął i który jest Źródłem tej „wody żywej”, o której mówił Chrystus Samarytance.
Rodzi się jednak pytanie, dlaczego, skoro to Źródło jest w nas, nie czujemy się zaspokojeni, szczęśliwi? Dlaczego ciągle szukamy? Odpowiedzią są słowa Pana Jezusa:
„O, gdybyś znała dar Boży i wiedziała, kim jest Ten, kto ci mówi: «Daj Mi się napić», prosiłabyś Go wówczas, a dałby ci wody żywej”.
Każdy z nas musi więc odpowiedzieć sobie na te pytania:
Czy znam ten dar Boży? Czy cenię go sobie tak, jak powinienem? Czy zdaję sobie sprawę z tego, jak wielkiej łąski doznałem, jak bardzo zostałem obdarowany? Czy troszczę się jak należy o to, by tego nie utracić, nie zmarnować?
Albowiem chrzest jest wprawdzie skuteczny sam w sobie i stanowi początek nadprzyrodzonego życia, gładzi grzech pierworodny, czyni nas dziećmi Bożymi i włącza we wspólnotę Kościoła, jednakże to, czy będzie owocny, zależy już od nas samych. Na początku przede wszystkim od rodziców i chrzestnych, którzy zobowiązują się wychować dziecko w wierze i są za jej rozwój odpowiedzialni. Później natomiast od ochrzczonego – na ile będzie dbał o swoją wiarę i ją pogłębiał.
Czy wiem, czy zastanawiam się, kim dla mnie jest Jezus Chrystus?. Samarytanka, jak zauważa św. Efrem, nie od razu Go poznała: „Stopniowo objawia się jej najpierw jako Żyd, następnie jako prorok, a w końcu jako Chrystus [...] widzi w Nim najpierw kogoś, kto ma pragnienie, następnie Żyda, później proroka, w końcu Boga"
My także możemy traktować Go jak „nieznajomego Żyda”, który ciągle czegoś od nas żąda, stawia jedynie wymagania. Może też być dla nas „prorokiem” – czyli kimś wielkim, ważnym, godnym szacunku, ale nie jedynym – bo równie ważne, albo nawet ważniejsze niż On są inne sprawy: dom, rodzina, praca. Nie jest natomiast Zbawicielem – któremu powierzamy całe nasze życie, bez stawiania warunków, granic „odtąd – dotąd”, bez zostawiania takich obszarów, które tylko my będziemy kontrolowali i panowali nad nimi.
Jeżeli z naszych odpowiedzi wynika, że Źródło „wody żywej” zostało w nas zasypane zaniedbaniami, obojętnością, pójściem na kompromis z pokusami tego świata, jeśli zostało przywalone kamieniami grzechów, jeżeli już sami nie potrafimy do niego dotrzeć – prośmy. Prośmy pełni żalu i skruchy, ale i pełni nadziei:
„Uderz Jezu bez odwłoki, w twardych serc nasze opoki” Uderz i, jak Mojżesz wyprowadził wodę ze skały, tak Ty odsłoń to Źródło wody żywej w nas, aby ugasiła nasze najgłębsze pragnienie: szczęścia, miłości i dobra… pragnienie Ciebie.