Notes
Niebo otwarte.
dodane 2007-12-28 09:22
Środa 26.12.2007 - św. Szczepana, męczennika
Pewien władca, krótko po objęciu tronu postanowił w jednym dziele zebrać całą mądrość ludzką. Zadanie to zlecił nadwornym mędrcom, którzy w tym celu przemierzyli wzdłuż i wszerz całe królestwo. Minęło wiele lat i praca ta w końcu została ukończona. Dzieło jednak liczyło kilkaset opasłych tomów. Władca był już w podeszłym wieku, więc nie starczyłoby mu już życia, aby wszystkie przeczytać. Na jego życzenie wybrano więc te, które wydawały się najważniejsze. Po kilku latach czytania, król poważnie zachorował, gdy zaczęła się agonia poprosił, by spróbowano, jeśli to możliwe, w jednym zdaniu oddać treść ksiąg, których już nie zdoła przeczytać. Wówczas jeden z mędrców odpowiedział:
"Ludzie rodzą się, cierpią i umierają"
I wydawać by się mogło, że nawet Kościół w pewien sposób tę prawdę potwierdza, kiedy po wczorajszym radosnym świętowaniu Uroczystości Bożego Narodzenia każe nam dzisiaj obchodzić Święto św. Szczepana, pierwszego męczennika i do rozważenia podaje jakże trudne słowa Chrystusa, które przed chwilą słyszeliśmy w Ewangelii.
Czy jednak trzeba to czynić teraz, psując ten jakże serdeczny, ciepły nastrój. Czy nie lepiej byłoby przez kilka dni zachować tę świąteczną atmosferę?
A może jednak to nie Kościół ją "psuje", ale my - wypaczając w jakiejś mierze istotę świętowania? Przecież przyjście Pana Jezusa na świat, opisane przez Ewangelistów w jakże oszczędny, niemalże "suchy" sposób, nie dokonało się w sielankowej atmosferze. Poprzedzone było - jak wspominałem w niedzielę - koniecznością dokonywania dramatycznych wyborów przez Maryję i Józefa. Później zaś daleka, trudna droga i zatrzaśnięte drzwi domów. Co czuła Maryja, kiedy nie było dla nich miejsca w gospodzie? Co czuł Józef, kiedy w swojej rodzinnej miejscowości nie mógł znaleźć dachu nad głową dla mającej rodzić Maryi? I później - proroctwo Symeona o mieczu, który przeniknie serce Maryi, nienawiść Heroda, strach i ucieczka do Egiptu...
Tymczasem te trudne i bolesne wydarzenia przykrywamy mgłą sentymentalizmu, przyozdabiamy różnokolorowymi świecidełkami, ludowymi obyczajami i zasypujemy górą prezentów. Po dwóch dniach zaś wstajemy od suto zastawionych stołów i z sakramentalnym zdaniem: "Święta, święta i po świętach" wracamy do codziennej rzeczywistości. Czy jednak coś w nas się zmienia? Bo przecież świętowanie nie polega na objadaniu się, wysypianiu, śpiewie kolęd czy wzruszaniu się przy żłóbku. Świętowanie to czas ofiarowany Panu Bogu, czas modlitwy, refleksji nad sobą, czas łaski i umocnienia na drodze naszego życia. Albowiem my również "Rodzimy się, cierpimy i umieramy". Od narodzenia towarzyszy nam trud i cierpienie, czy to fizyczne, czy duchowe - i tak aż do śmierci. Jednakże dzięki tym Narodzinom, które wczoraj świętowaliśmy, Narodzinom, które dla Syna Bożego były początkiem ziemskiej drogi na śmierć krzyżową - śmierć św. Szczepana wspominana przez nas dzisiaj stała się narodzinami - narodzinami dla nieba. Dzięki temu także i nasza śmierć może stać się bramą do nieba. Bo "kto wytrwa do końca, ten będzie zbawiony".
Wiemy jednak, że nie jest to łatwe - wytrwać w wierności Chrystusowi. Znamy swoje słabości, upadki, szamotanie się ze złem, z grzechem w naszym życiu. I czasami mamy pretensje do Pana Boga, że nam nie pomoże. Jednakże warto się zastanowić, czy nie jest odwrotnie? Czy to nie my zamykamy się czasem i nie korzystamy z Bożej pomocy i łask jakich pragnie nam udzielić? Ze zdumieniem bowiem obserwuję postawę wielu ludzi, którzy do spowiedzi chodzą jedynie od święta - dwa razy w roku.
Co powiedzielibyśmy o małżeństwie, w którym mąż i żona byliby skłóceni ze sobą przez większość roku, a godzili się jedynie na chwilę - na Boże Narodzenie i Wielkanoc - a po nich znowu trwali w niezgodzie? Cóż to byłoby za małżeństwo i cóż za miłość? A przecież sakrament pokuty nazywamy inaczej sakramentem pojednania - pojednania się z Bogiem, którego obraziłem przez grzech, tracąc przez to łaskę uświęcającą, wchodząc w stan "skłócenia" z Nim. Jeśli więc nie ma we mnie pragnienia jak najszybszego pojednania się z Nim - to cóż to za chrześcijaństwo i cóż za miłość do Niego?
Poza tym sakrament pokuty jest istotnym elementem pracy nad sobą. Z doświadczenia wiemy, że po spowiedzi mamy więcej i sił i chęci, by walczyć ze swoimi słabościami, panować nad słowami, pilnować swojego postępowania. Później jednak, z biegiem czasu, to wszystko słabnie. Także więc i z tego powodu spowiedź powinna odbywać się w miarę często. Niektórzy mówią, że nie mają z czego się spowiadać - a Jan Paweł II spowiadał się co dwa tygodnie. Czyżby był większym grzesznikiem od nas? Nie sądzę - on po prostu wiedział jaka jest wartość sakramentu pokuty i korzystał z tej łaski danej nam od Boga. Niczego nie zmienimy, niczego w sobie nie poprawimy jeśli i my z niej nie będziemy często korzystali.
I wreszcie - spowiedź otwiera nam drogę do przyjmowania tego największego daru jakim jest Komunia Święta - mamy możliwość przyjęcia samego Pana Boga, możemy karmić się Jego Ciałem. Gdybyśmy nie jedli - nie będziemy się dziwić, że jesteśmy coraz słabsi, że coraz mniej potrafimy zrobić - to takie naturalne i oczywiste. Tymczasem niekiedy długi czas nie przyjmujemy Komunii i dziwimy się, że coraz więcej zła w naszym życiu, kłótni, komplikacji, upadków i grzechów, że nie potrafimy poradzić sobie z sobą, z problemami. Nie dziwmy się - to też jest naturalne i oczywiste.
Obyśmy więc korzystali z tych łask, które Bóg nam daje i wytrwali do końca - a wtedy i przed nami, tak jak przed św. Szczepanem, otworzy się niebo.