ON i ja..., moje wędrowanie...

kilka myśli na koniec tygodnia...

dodane 15:48

refleksje nad śmierdzącą rurą kanalizacyjną...

 

Tydzień, który właśnie się kończy, spędziłam w domu. Znów moje struny głosowe odmówiły posłuszeństwa. Zaniemówiłam w ciągu jednej godziny, tuż po skończonych zajęciach w szkole. Dziś już mówię w miarę normalnie, choć jeszcze nie pełną parą. Teraz głos to ważna dla mnie sprawa, bo za tydzień rozpoczynamy szkolne rekolekcje. Jeszcze na spotkaniu z księdzem rekolekcjonistą troszkę mówiłam. A samo spotkanie nieco mnie podminowało. Może, żeby mnie przed nadmierną krytyką uchronić, Bóg "odebrał mi mowę"? ;o)) Dodam tylko, że ludzie dość szybko zatracają poczucie realiów, w których kiedyś sami tkwili, albo po prostu nie podążają za nimi.

Dzięki temu, że byłam w tym tygodniu w domu, można było w końcu naprawić zawór, z którego kąpiąca woda zniszczyła nieco panele w kuchni. Dlaczego o tym piszę? Bo przy myciu rur spod zlewozmywaka (była okazja, by je rozmontować) nasunęła się refleksja.

Każdy, kto kiedyś coś takiego robił, wie, ile w takich rurach znajduje się gęstego, tłustego brudnego osadu o konsystencji galarety. Jak trudno wymyć, mimo użytego „Kreta”, brud z załomów, zakrętów, harmonijek, które kształtują takową rurę. Ten brud odkładał się ze trzy lata, nie pamiętam dokładnie, kiedy kładłam panele. Tak krótki czas, mimo, że stale używałam środków czyszczących wystarczył, by odłożyły się spore pokłady brudnej mazi.

Pomyślałam, że podobnie jest z moją duszą, a dokładnie z grzechami, czy też ciągle tkwiącymi we mnie słabościami, wadami. Przecież chodzę do spowiedzi, przyjmuję Jezusa w Komunii św., a one jak były we mnie, tak są nadal. Mimo stosowania „środków czyszczących” zalegają we mnie, jak tłusta, gęsta, lepka śmierdząca galareta.

Żeby się tego pozbyć, muszę rozkręcić „rurki” i po kolei, kawałek po kawałku myć, szorować, płukać. A to oznacza mozolną, trudną, ale konsekwentną pracę. A mnie się ciągle wydaje, że wystarczy od czasu do czasu wsypać jedną łyżeczkę „Kreta” i sprawa załatwiona. Niestety, to byłoby za łatwe.

Potrzeba mi przede wszystkim stałej świadomości obecności Boga. Jednorazowe zrywy, zapał to tylko powierzchowne działanie. Jeśli się na nich kończy, to z czasem i tak znów wracam do starych nawyków, a „zabiegi pielęgnacyjne” okazują się bezskuteczne.

Okres Wielkiego Postu, mimo iż jest okazją do gruntownego oczyszczania swojej duszy, czasem bywa jedynie widowiskowym show. I nic nie szkodzi, że tylko dla mnie. Postanowienia są ważne, nie neguję ich, ale czy przypadkiem nie wpychają mnie one bardziej w pychę, aniżeli coś we mnie zmieniają, by zbliżać mnie ku BOGU? Niestety, czasem bywają zabiegiem doraźnym niż trwale przemieniającym.

Myślę, że potrzeba mi każdego dnia (nie tylko podczas Wielkiego Postu), od nowa kwestionować swoją wiarę i to, co myślę, że jest we mnie dobre. Pytać, co zrobiłam, by dziś tę, czy inną słabość pokonać. Jasne, to BÓG przede wszystkim działa w moim życiu, ON mnie przemienia. Nie zrobi jednak nic bez mojego współdziałania. ON potrzebuje mojej zgody, wyrażanej w pragnieniu, by to czynił i wysiłku na moją miarę.

nd pn wt śr cz pt sb

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

Dzisiaj: 25.04.2024

Ostatnio dodane