Inspiracje, Złośliwości

Drogi donikąd

dodane 21:02

Refleksje z przedwakacyjnych podróży.

Nie lubię medialnego plotkowania. Ekscytowania się tym, kto co powiedział i co usłyszał w odpowiedzi. Nie tylko dlatego, że słowa nieraz nie oddają dobrze rzeczywistości. Przede wszystkim dlatego, że często zamiast komunikowaniu służą tworzeniu rzeczywistości wirtualnej. Takiej, w której żeby zaistnieć trzeba używać jeśli już nie słów zbyt mocnych, to przynajmniej przymiotników co najmniej w stopniu najwyższym. Wtedy drobiazgi stają się sprawami życia i śmierci. Ale nijak ma się to wszystko do rzeczywistości realnej, z jej przeróżnymi odcieniami.

Nie lubię medialnego plotkowania, ale lubię obserwować. Patrzyć i chłonąć wrażenia, które czasem, ku mojemu zaskoczeniu,  układają się w jakąś sensowną całość.  Tworzą tę rzeczywistość oczywiście także słowa. Nie mają jednak pierwszorzędnego znaczenia. Ważniejsze są fakty. Miewają mocniejszą, a czasem nawet zupełnie inną wymowę niż słowne deklaracje.

Cztery malowane słowem obrazy, które chciałem przedstawić ewentualnym czytelnikom biorą się właśnie z owej pasji obserwowania. Być może ze zbyt wąskiej perspektywy, ale.. Zresztą nieważne. W każdym razie stąd owe cztery namalowane słowem obrazy.

Klamra XX wieku. A wiek XXI?

Fatima. Wielki plac. W środku kraniki, z których można zaczerpnąć wody. Nieco z boku miejsce, w którym mali pastuszkowie spotkali Maryję. Ludzie pogrążeni w modlitwie. Trochę wyżej, nad kamiennymi schodami i tymczasowym ołtarzem (bo na placu odbywają się wielkie uroczystości) niewielki kościół z grobami błogosławionych i siostry Łucji. Teraz w remoncie, bo za parę lat rocznicowe uroczystości. Z drugiej strony owego ogromnego placu wielki, okrągły budynek w ogromną salą. Kościół? Sala konferencyjna? Sądząc po ołtarzu i mozaikach – kościół. Tamten mały widać często nie mógł pomieścić wiernych. Szkoda tylko, że ten olbrzym nie ma z zewnątrz żadnych akcentów, które pozwalają go jako kościół zidentyfikować. Gdy przestanie być potrzebny łatwo można będzie zrobić z niego coś innego. Na przykład wielkie kino...

Przestanie być potrzebny? Póki co zjeżdża tu dużo ludzi. Kult Matki Bożej Fatimskiej kwitnie. Ale...

Majaczą mi w głowie słowa Maryi kierowane do pastuszków. O potrzebie odmawiania różańca. O zwycięstwie Jej Niepokalanego Serca. Zapowiedź wielkiej wojny i trzecia tajemnica, o prześladowaniu Kościoła i zabiciu Ojca świętego. Wiek XX już się skończył.  Czy przesłanie z Fatimy jest jeszcze aktualne? A jeśli tak, jak długo jeszcze takim będzie? A co potem? Zostaną wspomnienia wielkich Bożych dzieł, ale czy będzie nowe życie czy tylko jakieś muzeum?

Nie znam odpowiedzi na to pytanie. Patrząc na historię wiem jednak, że prywatne objawienia, nowe, ekscytujące nurty pobożności, z czasem tracą siłę oddziaływania. Przyszłym pokoleniom wydają się tylko nieco dziwaczną, mało zrozumiałą tradycją. Jak tytuły Maryi z Godzinek. Jak trzymanie figury Matki Boskiej Fatimskiej w plastikowej klatce. Ów wielki, okrągły i bez wyrazu gmach nowego kościoła w Fatimie jest chyba swoistą pieczęcią tego miejsca. To już koniec. Mamy wspaniałe świadectwo działania Bożego wśród ludzi. Ale teraz, w drugim dziesięcioleciu nowego wieku, co mówi Duch do Kościoła?

Wędrówka bez celu

Santiago de Compostela. Misternie zdobione budynki i szerokie ulice. I wielka katedra, ciągle oczyszczana z lęgnących się na jej murach paprochów. To tu od wieków pielgrzymuje Europa. Dlaczego?

No właśnie. Nie chce mi się wierzyć, by w tym miejscu faktycznie mogły spoczywać szczątki Apostoła Jakuba Większego. Zginął w Jerozolimie. Bodaj w 44 roku naszej ery. Miałby wcześniej zdążyć dotrzeć aż tutaj? Jego uczniowie mieliby potem przewieźć jego doczesną powłokę aż tak daleko? Przecież to już okolica Atlantyku, nie Morza Śródziemnego. Trochę za daleko. No i jak po wiekach zidentyfikowano jego szczątki?

W sumie nie jest aż tak ważne, czy tu znajdują się szczątki świętego Jakuba czy nie.  Na pewno jest to wielkie miejsce kultu tego Apostoła. Jednego z trzech najważniejszych, świadka – wraz z Piotrem i Janem – wydarzeń, których nie widzieli pozostali Apostołowie. Podobno wędrowanie do jego grobu to wielkie duchowe przeżycie. Podobno. Kto raz złapał bakcyla, wędruje raz drugi, trzeci, czwarty. Tylko.... Jaki sens ma owo pielgrzymowanie? Skoro nie ma tam szczątków Świętego, to po co? Co leży u podstaw owej mistyki, o której mówią wędrujący do tego miejsca?

Podejrzewam, że święty Jakub nie ma tu wiele do rzeczy. Ważna jest mistyka drogi. Ta, której doświadcza każdy wędrowiec przez wiele dni przemieszczający się ciągle z miejsca na miejsce.  Faktycznie, myśli i duch łatwiej wędrują wtedy do spraw pozaziemskich. Nasze życie jest przecież naprawdę jedną wielką pielgrzymką. Ale czy w takim razie warto upierać się, że ważne jest pielgrzymowanie do świętego Jakuba?

Duchowość dla duchowości, to chyba jedno z poważniejszych zagrożeń naszej wiary. Wspaniałe przeżycia, wielkie uniesienia, ale bez celu. Dla przeżyć, dla uniesień. Jakimś tego śladem jest obchodzenie przez nas świąt. I Bożego Narodzenia i Wielkanocnych. W pierwszym wypadku najważniejszy bywa nastrój.  W drugim.... Po pięknym intensywnością  Wielkim Poście  kończymy. Siadamy do stołu i jemy. Żyć w blasku zmartwychwstania? Być opromienionym nadzieją, że jest się po stronie Pana nieba i ziemi? Że Duch Święty jest z nami? To najczęściej nie znajdująca przełożenia na codzienność teoria. A przecież to sedno naszej wiary.... Bez tej nadziei jest się chrześcijaninem dla bycia chrześcijaninem. Ale już nie wiadomo po co...

Wybrani i plebs

Hiszpańskie katedry. Lugo, Astorga, Salamanka, Segovia i inne. Po wejściu do ich wnętrza jedno zdumiewa. Nie widać ołtarza. Jest przysłonięty zbudowanym w głównej nawie... chórem. Żeby zobaczyć główny ołtarz trzeba przejść boczną nawą do przodu. I potem.... Nie wiem co potem. Dziś da się wejść między chór a prezbiterium. A dawniej?

Tak, wiem. Dawniej msze sprawowano nie tylko przy głównym ołtarzu. Samo w sobie jest to dla mnie dość dziwne, ale niech będzie. Dziwniejszy jest dla mnie ten podział w łonie jednego, jedynego Chrystusowego Kościoła. Wygodne siedzenia dla kościelnych notabli i stojące miejsca dla plebsu, który nie jest godzien oglądać ołtarza.  Skąd ten pomysł? Podejrzewam że chodziło o to, by do najświętszego miejsca dochodzić niejako stopniowo. Wszak w krużgankach naw bocznych mogło się toczyć inne życie. Nawet podczas Mszy. Tyle że takie oddzielenie profanowaniu świętości nie zapobiegało, a wręcz mogło wspierać poczucie, że będąc w świątyni tak naprawdę się w niej nie jest. Na pewno zaś sprzyjało myśleniu, że w Kościele są gorsi i lepsi. W sensie lepiej i gorzej urodzeni. Nie ma Żyda i Greka, niewolnika i wolnego? Nie. Ale jest arystokracja, jest duchowieństwo i jest plebs.

Do dziś dnia w moim parafialnym kościele nad prezbiterium jest mały chór.  Swego czasu miejsce dla wybranych. Dopiero któryś z proboszczów zakazał tam wstępu podczas Mszy. Chyba właśnie po to, żeby nie było takiego podziału. Dziwactwo mojej parafii? Podobne chórki widziałem w wielu kościołach. A odwiedzając kościół, w którym była ochrzczona moja teściowa słyszę coś podobnego. „O, tu były ławki  w których siedzieli ci zamożniejsi”. Bracia i siostry gorsi i lepsi. Nie ze względu na wzorowe życie. Ze względu na posiadane bogactwo. Wstyd. Dobrze, że w moim Kościele tego rodzaju dzielenie ludzi na gorszych i lepszych zostało już chyba przezwyciężone.

Ciężko się zastanawiam, jak naszym przodkom takie stawianie sprawy mogło nie przeszkadzać. Nie kłóciło się z Ewangelią? Prawda, często jej nie znali. Istniejący porządek społeczny uważali za ucieleśnienie na ziemi królestwa Bożego. Jak się zastanowić, to i dziś  podobnych postaw nie brakuje. Ewangelia uwiera. Łatwiej uznać, że są nią własne wyobrażenie o tym, jak być powinien wyglądać społeczny porządek. Dostosowywanie do niej swojego myślenia wymaga zgody na bolesne odkrywanie, że się jest zarozumiałym palantem. Ale chyba lepiej znać prawdę niż się łudzić...

Administracja czy duszpasterstwo?

Wybitne arcydzieła kościelnej architektury i małe wiejskie kościółki. W nich czasem skarby, czasem byle co, ale też jakoś cenne. Dla ich utrzymania trzeba wysiłku. Ile? Moje mieszkanie nie jest wielkie. Trochę jednak przy nim pracy. Sprzątanie, opłaty, od czasu do czasu jakiś remont. Podejrzewam, że utrzymanie w jakim takim stanie kościołów, plebanii czy domów katechetycznych znacznie więcej. Że się komuś to zleci? Podobnie jak remont mieszkania. I tak się jednak sprawę ma na głowie. Do tego dochodzi jeszcze administrowanie parafią. Ile sił zostaje na duszpasterstwo?

Nie jestem zwolennikiem odbierania Kościołowi majątków. Tak tylko myślę, że administrowanie nimi wymaga wiele energii, której potem może zabraknąć na zwykłe spotkania z ludźmi. Może w urządzanych od czasu do czasu kasatach dóbr kościelnych był palec Boży? Niewiele rzeczy tak osłabia Kościoła, jak zajmowanie duszpasterzy administrowaniem budynkami i innymi dobrami. Dziwi raczej, że powołani do służby Bożej sami nie kombinują, jak się z tego obowiązku wyłgać i zając się tym, do czego jest się powołanym: do głoszenia Słowa, sprawowania sakramentów.

A może nie na tym polega kapłańskie powołanie? W takim razie powinniśmy mocno przemyśleć naszą teologię bycia księdzem. I jako oznakę powołania w seminariach zacząć traktować sprawność w administrowaniu różnorodnymi dobrami. Głoszenie słowa, sprawowanie sakramentów? Skoro mają potem zajmować tylko niewielką część czasu czemu traktować je jako tak ważne?

Ostatni Sobór przypominał, że Kościół powinien ciągle podejmować swoje nawrócenie. To trudne wyzwanie. Przecież tak łatwo swoje przyzwyczajenia wziąć za Ewangelię...

nd pn wt śr cz pt sb

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

Dzisiaj: 05.11.2024