Codzienność, Złośliwości

Trochę dziwny raport

dodane 20:35

Czytam raport Zespołu ds. zbadania okoliczności i przyczyn wypadku podczas zimowej wyprawy na Broad Peak 2013. Przyznaję, z mieszanymi uczuciami. Nie podważam kompetencji jego autorów. Ale....

Parę dni temu chodziłem jeszcze po Niżnych Tatrach. Pogoda, z początku świetna, trzeciego dnia zupełnie się zepsuła. Najpierw był wiatr. I to taki, który utrudniał chodzenie. No, może nie mocno, ale przy każdym kroku trzeba było uważać. Zwłaszcza gdy szło się wertepami. Potem do wiatru doszedł deszcz i mgła. Na szczęście albo wiatr ciut zelżał albo ścieżka zrobiła się trochę wygodniejsza. I właściwie jedyną trudnością była konieczność ciągłego marszu mimo ogarniającej wilgoci i zimna.  A tak by się chciało już posiedzieć w suchym ciepełku....

Zastanawiałem się wtedy co byłbym w stanie zrobić, gdyby kolega z którym szedłem nagle siadł i powiedział, że dalej nie pójdzie.  Myślę że nie próbowałbym go przekonywać dłużej niż 5 minut. Potem zawiadomiłbym Horską službę. Realnie pomoc nie byłbym w stanie. Bo sterczenie na tym chłodzie, w tym wietrze i „odpoczywanie” musiałoby sie źle skończyć. A przecież chodziło o stosunkowo niskie góry, temperaturę jednak ciut powyżej zera i nie nastręczającą żadnych technicznych trudności okolicę.

Czytam raport Zespołu ds. zbadania okoliczności i przyczyn wypadku podczas zimowej  wyprawy na Broad Peak 2013. Przyznaję, z mieszanymi uczuciami. Nie podważam kompetencji jego autorów. Ale....

Gdyby to był raport czysto techniczny, mający na celu wskazanie niedociągnięć i błędów w organizacji wyprawy i zmierzający do wyeliminowania podobnych zdarzeń w przyszłości, pół biedy. W raporcie ocenia się jednak też postawy poszczególnych alpinistów pod kątem ich zgodności z etyką. Problem w tym, że nie wszystkich. Tylko tych, którzy przeżyli. Siedzącego w bazie kierownika wyprawy, dwójki która przeżyła i tragarza, który usiłował pomóc...

Tak, wspomina się o „błędzie atakujących”. W kontekście kontynuowania ataku mimo późnej godziny. Jednak nie pada tu niczyje nazwisko. Skoro w innym miejscu za „faktycznego lidera” wejścia uznaje się jednego ze zmarłych, takie rozmywanie odpowiedzialności wygląda mało elegancko. Przepraszam, ale „faktyczny lider” mógł w tym momencie zadecydować, że razem z czwartym członkiem zespołu (to z nim był związany liną, a w górach za zespół uważa się zasadniczo partnerów związanych liną) rezygnują z ataku, zostawiając wolną rękę dwom pozostałym. Zwłaszcza że wedle raportu do zrezygnowania z ataku namawiał go kierownik wyprawy. I to właśnie mniej więcej w czasie gdy pierwsza dwójka pognała ku szczytowi. Obarczanie dwójki która przeżyła odpowiedzialnością za „rozbicie integralności grupy” to w tym kontekście zabieg mało elegancki. Chcieli zdobyć szczyt i jak pokazało życie, mieli do tego dość sił. To idąca wolniej dwójka przeszarżowała. Oczywiście mniej więcej wiem, w jakim mogli byś stanie psychicznym: bliskość szczytu, pragnienie „odegrania się” po nieudanej wcześniejszej próbie zdobycia wierzchołka przez jednego z nich, ale trudno jedynie tych, którzy przeżyli obarczać winą za zaistniałą sytuację.

To nie jedyny „drobny retusz” w ósmym punkcie dokumentu (zatytułowanym Ocena ataku szczytowego). Jako dowód popełnienia  fundamentalnego błędu i złamania etyki alpinistycznej przez obwinionych przytacza się polecenie kierownika wyprawy przekazane „nieformalnemu liderowi” na szczycie (rozmawiał z telefonu nie własnego, a partnera), by podczas zejścia stosować asekurację. Przepraszam, ale wspomnianej dwójki już wtedy na szczycie nie było. Może to tylko problem niezręcznego sformułowania raportu, ale to zdanie czytelnik nie znający przebiegu wydarzeń może zrozumieć jako złamanie polecenia kierownika wyprawy....

Pozostaje niejasna kwestia, jak długo obaj alpiniści, którzy zginęli podczas zejścia, byli razem. Bo wiadomo też, że i podczas podejścia nie cały czas byli razem. Z faktu, że tylko najsłabszy z zespołu rozmawiał przez radiotelefon z kierownikiem wyprawy i że jego ciało znaleziono dość daleko od przełęczy, w okolicach której zginął jego partner można wyciągnąć wniosek, że i ów partner zostawił przyjaciela. Jasne, trudno go winić za to, że chciał zejść. Ale gdy tak ciężkie oskarżenia wytacza się wobec tych, którzy przeżyli....

To moje wrażenia po przeczytaniu raportu. Pisząc co napisałem nie czytałem jeszcze,  jak bronił się „główny oskarżony”. Może nie jest chodzącym ideałem. Zgadzam się jednak z opinią kierownika tamtej wyprawy: jego ocena jest zbyt drastyczna. Zwłaszcza że w historii także polskiego himalaizmu „schodzenie solo”, zwłaszcza po trudnych wejściach, było praktycznie normą...

Jeszcze jedno. Wiele lat temu winą za śmierć operatora filmowego  Stanisława Latałły pod Lhotse obarczono pewnego wybitnego alpinistę. W biogramie tegoż alpinisty na Wikipedii można przeczytać że Latałło zginął „najprawdopodobniej z powodu niedostatecznej opieki przy manipulacji sprzętem alpinistycznym lub z wyczerpania”. Fajne nie? Nawet nie bardzo wiadomo dlaczego gość zginął, ale winny się znalazł. No bo ktoś winny być musiał... Nie chcę osądzać, ale wydaje mi się, że w sprawie wypadku na Broad Peak jest podobnie..

nd pn wt śr cz pt sb

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

Dzisiaj: 22.11.2024